Wpis z mikrobloga

Właśnie wróciłam z lecznicy, postaram się opisać całą sytuację jak najlepiej.

Wczoraj pierwszy raz poszłam z Tadeuszem do weterynarza rano, z powodu rozwolnienia i braku apetytu. Miał pozostać na obserwacji do poniedziałku, ale pani weterynarz zadzwoniła do mnie może po kwadransie i powiedziała, że muszę go szybko zabierać, bo właśnie się okazało, że w lecznicy jest kot z panleukopenią. Dostałam instrukcję jak należy podawać kroplówkę i zabrałam go. W domu nie chciał jeść, do tego stopnia, że nawet nie wypluwał strzykawki, po prostu jedzenie wypływało mu bokami. Zwymiotował, znowu rozwolnienie. Weterynarz. Podano mu kolejne leki, zrobiono test płytkowy na panleuko (negatywny), znowu do domu i grzać, za jakiś czas podać kroplówkę i spróbować nakarmić. Minęło może pół godziny, kiedy Tadeusz leżał na termoforze; zdjęłam z niego kocyk - okej, narobione, trzeba zmienić pieluchę, na której leży. Wzięłam go na ręce - koszmar. Głowa wywrócona do tyłu, oczy wytrzeszczone i rozbiegnięte na boki, otwarty pysk i szybkie dyszenie z wypadającym językiem, pielucha na wysokości pyska cała zaśliniona. Brak napięcia mięśniowego. Znowu weterynarz - tym razem niezbędny okazał się inkubator w gabinecie chirurgicznym. Dostał neurologicznego szczękościsku, nie do rozwarcia palcami, podano mu relanium. Został ze swoim termoforem i moją bluzą.

Gdy wróciłam do domu, Balbina - być może zupełnie nieświadomie, a być może intuicyjnie - jak nigdy (zazwyczaj woli przytulać się z Sushi albo dokazywać na podłodze) podeszła do mnie, wspięła się i położyła mi łapy na policzkach i długo trącała pyskiem o mój nos i brodę. Celowo czy nie, bardzo mnie pocieszyła. Dobrze, że jest zdrowa i ma apetyt.

Około 20:00 urwałam się z rodzinnego spotkania i tak jak stałam, poszłam do lecznicy, by dowiedzieć się, co z Tadeuszem. Niestety, trafiłam na kolejkę, a oczekiwanie dodatkowo wydłużyło przywiezienie kota z obrzękiem płuc, wymagającego natychmiastowej interwencji. Pytałam o niego dziś rano, niestety nie przeżył. Weterynarz dyżurujący wieczorem powiedział, że mogę zadzwonić za godzinę, jak sytuacja się trochę uspokoi. Zapytałam tylko, czy to donośne miauczenie, dobiegające aż do recepcji, to Tadeusz - powiedział, że tak. Mimo iż było dosyć jękliwe i przeraźliwe, to odczułam ulgę - bo to oznaczało, że znowu kontaktuje i ma siłę, żeby miauczeć. Zadzwoniłam o wyznaczonej porze - weterynarz powiedziała mi, że Tadeusz będzie miał powtarzane testy z krwi na panleukopenię i inne, i że mogę przyjść rano, razem z Balbiną, by i jej zrobić testy.

Brak telefonów w nocy oznaczał, że Tadeusz przeżył. Po śniadaniu zapakowałam Balbinę w plecak-transporter, ale chyba już się nauczyła, że to oznacza wycieczkę do weterynarza, więc w połowie drogi musiałam ją wyjąć i nieść na ręku, bo wyła jak opętana. A z wysokości mojego ramienia już zupełnie spokojnie podziwiała uroki osiedla w słoneczny dzień.

W lecznicy znów mieliśmy pecha - przywieziono kota z wypadku, który musiał mieć na cito zszywane ścięgna w łapie. Po dłuższym czasie oczekiwania wyszła do mnie pani technik i powiedziała, że nie zdołają teraz zbadać Balbiny, bo trwa operacja, ale wyniosła mi Tadeusza, bym mogła go obejrzeć. Znowu schudł, zmarniał, ale gdy tylko mnie poczuł - zakładam, że poznał po zapachu, w końcu to zapach, który zna najlepiej - to zaczął donośnie miauczeć i próbował wspiąć się na mnie, więc przytuliłam go i pozwoliłam mu otrzeć się pyskiem o mój nos. Przez dobrych kilka minut podejmował próby poruszania się i podnoszenia głowy, która latała mu jak marionetce; bardzo szukał kontaktu, ale wymęczony w końcu zasnął na moim ręku. Jego stan nadal pozostawia wiele do życzenia, ale wróciło mu napięcie mięśniowe, reaguje na swoje imię i kici-kici, ogólnie widać, że walczy. Naprawdę, kiedy już trzy koty ci zdechły na rękach zupełnie bez walki i świadome, że odchodzą, to wiesz, jak wygląda zwierzę, które się nie poddaje.

Wieczorem idziemy przebadać Balbinę i zobaczyć, jak się miewa Tadeusz - jeśli do jutra do południa nie będę nic pisać, to znaczy, że nadal żyje. Po 12:00 postaram się poinformować Was, co tam się dalej dzieje. Wszystkim znowu dziękuję za ogrom wsparcia w każdej postaci, obojętnie czy materialnego, czy mentalnego. Dajecie mi dużo siły.

Tadeusz, cały polski internet cię ogląda, nie rób wstydu i walcz! #frytusiacontent
f.....a - Właśnie wróciłam z lecznicy, postaram się opisać całą sytuację jak najlepie...

źródło: comment_LdeaFoFKX0DITEMuO3lMR53BXIjChJ2B.jpg

Pobierz
  • 52
  • Odpowiedz
  • 7
@frytusia: A przypadkiem pies nie był jakoś niedawno zakraplany czymś na pchły i kleszcze? Niektóre preparaty zawierają permetrynę, która jest toksyczna dla kotów i może wywoływać objawy neurologiczne, w tym padaczkę. Wet wie, że koty mają kontakt z psem? Może sprawdź ten trop?
  • Odpowiedz
@frytusia ()()()()()()()()()()()()()()()Jezu jak mi smutno, zdrowiej Tadeuszku, zdrowiej!
  • Odpowiedz
@catch: zapodam ten temat - w tej samej lecznicy czasem mój pies jest leczony (na stałe w innej, w tej "doraźnie" jak coś pilnego bo całodobowa), no i na niemal wszystkie kontrole z maluchami przychodzę także z psem, więc wszystkie panie wiedzą tam, że to kocięta wychowywane przez psa. Była zakraplana w połowie sierpnia i jeszcze kąpana w międzyczasie, kitki mam od końca sierpnia - ale zapodam dziś ten temat, dzięki
  • Odpowiedz
  • 1
@frytusia kąpiel tego nie zmyje, akurat czas by się zgadzał, tylko do objawów coś daleko, ale warto sprawdzić jednak. Dużym kotom chyba nic by nie było, ale to są małe, słabe dzieciaki... Trzymam kciuki za Tadzia :-)
  • Odpowiedz
@catch: mam nadzieję tylko, że to nie będzie taka regularna padaczka neurologiczna, tylko jednorazowe zatrucie czy coś. Z dwojga złego. Jak się wykonuje badania toksykologiczne? Z krwi? Z treści jelit/żołądka?
  • Odpowiedz