Wpis z mikrobloga

Kiedy urodziło mi się dziecko, wszystko było w porządku. Żona dbała o wszystkie potrzeby i nie miałem najmniejszego problemu z przewijaniem czy karmieniem. Ta cudna kobieta robiła wszystko za mnie. Problemy zaczęły się kiedy, Andrzej poszedł do podstawówki. Żona pracowała na nocki, a ja musiałem rano obudzić go do szkoły. Wszedłem do pokoju, jeszcze ciemnego, jakby noc ciągle skrywała pomieszczenie swoim płaszczem. W łóżku spał Andrzej, a ja doznałem nagłego lęku. Wydawało mi się, że spod pościeli wyłania się morderca z nożem, który zaraz rzuci mi się do gardła. Dzieciak obudził się, a ja zlękniony rzuciłem się w stronę balkonu, gotowy wyskoczyć z przerażenia. Nie zabijaj - chciałem krzyknąć. Z łóżka dobiegło dzień dobry tatusiu, a ja ocierając pot z czoła podszedłem powoli do niego. Szliśmy ulicą milcząc, kiedy Andrzej spojrzał się na mnie, odsunąłem się kilka kroków dalej. A co jeśli zaraz wyciągnie swój ołówek z piórnika i wbije mi w oko, śmiejąc się w niebo głosy "Umrzyj tato" - wołając na cały głos. Zostawiłem go pod szkołą i uciekłem szybko, bez pożegnania. Usiadłem na ławce w parku i zacząłem płakać. Wiedziałem, że w końcu wróci ze szkoły z matką. Siedziałem w domu przy stole przeżuwając obiad, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Uśmiechnięta mina Andrzeja widziana przez Judasza przejęła mnie ciarkami, skuliłem się w rogu przedpokoju, drżąc coraz bardziej. Dzwonek znów się rozległ, a ja zacząłem obgryzać paznokcie. Nagle drzwi się otworzyły, wbiegł mój syn z uśmiechem, prosto na mnie. Uciekłem do kuchni i schowałem się za drzwiami lodówki. "Bawimy się w chowanego tatusiu?" - powiedział roześmiany Andrzej, a ja próbowałem wejść do lodówki i zamknąć się w niej na wieki. Żona podeszła do mnie "Co ci jest". A ja patrzyłem bez słowa na nią z szeroko otwartymi oczami. Podszedł Andrzej, złapałem żonę i schowałem się za nią jak za żywą tarczą. Krzyczałem "nie mnie, weź ją". Andrzej ściągnął plecak, a ja widząc jak wyciąga zeszyty, zapewne z wyrokiem śmierci na mnie, podbiegłem do okna i wyskoczyłem. Było nisko, biegłem więc daleko gdzieś między blokami. Spotkałem na drodze dziecko, powiedziało "dzień dobry". Padłem na ziemię i błagałem o litość. Zgarnęli mnie kilka dni później, w psychiatrynku jem dzielnie obiady i mówię wam, że dzieci chcą zabijać. Dzieci to mordercy. Pierwszy mord dokonują na matce wychodząc z jej łona, nieraz się słyszało o matkach umierających przy porodzie. Bo dzieci naprawdę chcą wam zrobić krzywdę. #pzantypisze #literatura #piszzwykopem
  • 1
  • Odpowiedz