Wpis z mikrobloga

@Igor-Kielbratowski: Nasuwający się problem interpretacji Karola Marksa, który niewątpliwie pisał w sposób nieułatwiający lektury Kapitału w przeciwieństwie do dzieł Fryderyka Bastiata, które zebrane w księdze porównywalnej grubości dają nam całkiem jasny obraz argumentacji, stał się przyczynkiem do napisania na jego temat już niejednej interpretacji. Mówiąc poważnie, ktoś, kto pisze tak, żeby nigdy nie zostać zrozumianym nawet przez swoich zwolenników, nie powinien cieszyć się taką uwagą, jaką dlań się przywiązuje. Nie powinien być nikt więc zdziwiony, że wśród zwolenników Austriackiej Szkoły Ekonomii nie czytało go zbyt wielu (co jest przyczyną pewnych wpadek związanych z krytyką laborystycznej teorii wartości pomimo tego, jak bardzo rachityczny i niestabilny to zamysł). Ba, nie czytało go wielu socjalistów i czerwonych anarchistów! Znajdziemy takich bardzo łatwo. Ostatnio jakiś jego miłośnik o nicku fredo na wykopie zaczął go tłumaczyć, co uznałem za ciekawe Tymczasem to wywód Marksa nie chce się trzymać kupy tak bardzo, że nawet ciężko mi dotrwać jakoś specjalnie daleko z lekturą.

Karol Marks zaczyna twierdzeniem, że istnieją dwa rodzaje wartości. Jedną stanowi wartość użytkowa uwarunkowana właściwościami dóbr, a drugą wartość wymienna uwarunkowana abstrakcyjną pracą włożoną w wytworzenie dóbr:

Użyteczność danej rzeczy czyni z niej wartość użytkową. Ale ta użyteczność nie wisi w powietrzu. Uwarunkowana własnościami ciała towaru, poza nim nie istnieje. Samo więc ciało towaru, jak żelazo, pszenica, diament itd., jest wartością użytkową, czyli dobrem. Ten jego charakter nie zależy od tego, czy nadanie mu jego cech użytecznych kosztowało człowieka dużo, czy też mało pracy. Przy rozpatrywaniu wartości użytkowych zakładamy zawsze ich ilościową określoność, np. tuzin zegarków, łokieć płótna, tonę żelaza itd. Wartości użytkowe towarów są przedmiotem odrębnej gałęzi wiedzy — towaroznawstwa. Wartość użytkowa urzeczywistnia się tylko przez użycie lub spożycie. Wartości użytkowe stanowią materialną treść bogactwa, niezależną od jego formy społecznej. W formie społecznej, którą mamy rozpatrywać, są one zarazem materialnymi reprezentantami wartości wymiennej.


Już na tym etapie odsłaniają się już błędy. Marks twierdzi wartość użytkowa wynika z własności ciała i to czyni go wartościowym, a treść bogactwa jest materialna. Tymczasem pominięty zastaje czynnik ludzki, który nieodłącznie jest przecież warunkiem konsumpcji dóbr przez ludzi. Własności wielu dóbr nie można wykorzystać chociażby bez wiedzy na temat tych własności. Nie można wybrać się na przejażdżkę rowerem, nie wiedząc, że na rowerze się jeździ, nie mówiąc już o praktykowaniu tej jazdy, która istotnie zwiększa wartość użytkową rowerów, ale tylko dla praktykującego. Niewielkim wysiłkiem można podnieść użyteczność coca coli, jeśli poda się ją w szklance, a nie np. w misce do zupy. Wiedza ta w wielu przypadkach przychodzi niemal natychmiast, w innych niekoniecznie. Bardzo jednak ważne, jak wartość dóbr jest uwarunkowana naszym postrzeganiem tych dóbr. Dalej Marks skupia się na wartości wymiennej, która wynikać ma z formy społecznej, cokolwiek to oznacza i mówi o wymianie jako o matematycznych stosunkach ilościowych, co stanowi ewidentne nadużycie arytmetyki.

Weźmy teraz dwa towary, np. pszenicę i żelazo. Jakikolwiek będzie ich stosunek wymienny, zawsze można go przedstawić za pomocą równania, w którym daną ilość pszenicy przyrównuje się do pewnej ilości żelaza, np. l kwarter pszenicy = a centnarom żelaza.


I pisze tak tylko dlatego, że towary po obu stronach równania mają jego zdaniem tą samą wartość wymienną. Choćby cola miała ta samą wartość wymienną, co woda, jeśli nie ma wody, coli na nią nie wymienisz. Posługuje się jeszcze przykładem z geometrii. Uznaje, że fakt, że nie przy liczeniu pola wieloboku dzielimy go na trójkąty, które nim nie są i przedstawiamy, jako sumę pół trójkątów, na które go dzielimy, a które nim nie są, stanowi przesłankę do tego, by przyrównywać towary, jako mające coś wspólnego. Przykład o tyle błędny, że nie przyrównujemy trójkątów i innych wieloboków, ale wielkość ich pól. Tak samo przy towarach można przyrównywać tylko ich wartość wymienną, a nie towary, o ile rzecz jasna coś takiego, jak wartość wymienna w ogóle istnieje.

Cielesne własności towarów o tyle tylko wchodzą w ogóle w rachubę, o ile czynią towary użytecznymi, a więc czynią je wartościami użytkowymi. Z drugiej zaś strony jest rzeczą oczywistą, że stosunek wymienny towarów polega właśnie na abstrahowaniu od ich wartości użytkowych. W obrębie tego stosunku jedna wartość użytkowa ma walor równy każdej innej, jeżeli tylko istnieje w odpowiedniej proporcji.


Marks się powtarza w wywodzie na temat wartości wymiennej i użytkowej, a potem go zbija. Nie wiadomo po co pisze zaraz, że stosunek wymienny (równość wartości wymiennych) jest odrębny od wartości użytkowej, a następnie, iż wartości użytkowe w obrębie tego stosunku przy jakiejś tam tajemniczej proporcji są też równe. Na dodatek przytoczony dalej cytat z Barbona twierdzi, że przy równości wartości wymiennych, równe są także wymieniane wartości użytkowe. Te same wartości wymienne, które wcześniej nie miały ze sobą mocnego związku jako różnica między materialną treścią bogactwa, a odrębną formą społeczną, naglę stają się z niezależnych zależne. Dalej znowu je rozdziela przez stwierdzenie, że wartość wymienną różnią się ilością, a użytkowe jakością. Nie wiadomo, co przez to rozumieć. Wszystko jest tylko bardziej zagmatwane, a dochodzi kolejna teza.

Jeżeli więc pominiemy wartość użytkową ciał towarów, pozostaje im jedna tylko własność — ta mianowicie, że są produktami pracy.


I nie zrozumcie go źle. Chodzi mu o pracę tak bardzo abstrakcyjną, że nie liczy się już jej wydajność, kwalifikacje, jakość, czas pracy. Idzie o abstrakcyjną ludzką pracę. I teraz kolejna niejasność. Dlaczego tylko praca ludzka? Dlaczego nie zwierzęca, czy owadzia? Karol Marks nic na temat na razie nie mówi, a powinien. Ogólnie ma niezdrową skłonność do zostawiania problemów na później i to bez słowa. Zresztą czytamy nieco dalej

Wartość użytkowa, czyli dobro, ma więc tylko dlatego wartość, że jest w nim uprzedmiotowiona, czyli zmaterializowana, abstrakcyjnie ludzka praca. Jakże więc mierzyć wielkość jego wartości? Ilością zawartej w nim “substancji wartościotwórczej", czyli pracy. Sama ilość pracy mierzy się długością jej trwania, a czas pracy posiada z kolei skalę w określonych jednostkach czasu, jak godzina, dzień itd.


Na naszą scenę wkracza kolejny bohater! Już nie wartość użytkowa i nie wartość wymienna. Teraz mamy po prostu wartość. I mogę o treści słów powiedzieć więcej! Nie tylko praca jest abstrakcyjna już tak bardzo, że nie chodzi o żadną konkretną, która mogłaby tą wartość wyznaczać. Jest jeszcze jakby dla naszego uśmiechu mierzalna jednostkami czasu jej trwania (ilości czasu) mimo, że chodzi o wartość użytkową, o której przecież Marks pisze, że #!$%@? się swoją zróżnicowaną jakością, która jest namacalnie dostrzegalna (wyróżniamy pracę stolarza, murarza etc.), a nie ilości (stosunków ilościowych), do których odnosi się wartość wymienna. Heca, jaka tutaj wynika nie jest jakoś specjalnie zachęcająca.

Nie zamierzam się jakoś dalej zagłębiać tutaj w poście. Książka jest zwyczajnie gruba. I tak nie zdołam wykryć i nakreślić wszystkiego, co w niej jest poronione.

#marksnadzis #ekonomia #filozofia #czytamwypocinymarksa
  • 10
I nie zrozumcie go źle. Chodzi mu o pracę tak bardzo abstrakcyjną, że nie liczy się już jej wydajność, kwalifikacje, jakość, czas pracy. Idzie o abstrakcyjną ludzką pracę. I teraz kolejna niejasność. Dlaczego tylko praca ludzka? Dlaczego nie zwierzęca, czy owadzia?


@Igor-Kielbratowski: Hm, a są produkty które są efektem pracy owadziej? Mamy miód, ale zanim on stanie się produktem to ludzie go zbierają, pakują etc.
@JakisTakiNick: Ponoć dobra mają wartość użytkową ze względu na swoje fizyczne własności. Przyjmując to stanowisko i biorąc pod wzgląd, że miód ma swoje własności nawet niewyjęty z ulów, pszczoły są pełnoprawnymi producentami. Wpadła mi w ręce niegdyś książka pt. "Historia Rosji". Metoda i interpretacja danych niestety, jak zwykle to bywa, cierpi niezmiernie (dobry historyk musi być kimś więcej niż historykiem), ale jedną z ciekawostek z niej jest to, że Ruś Kijowska
Nieuważnie czytasz.

Już na tym etapie odsłaniają się już błędy. Marks twierdzi wartość użytkowa wynika z własności ciała i to czyni go wartościowym, a treść bogactwa jest materialna. Tymczasem pominięty zastaje czynnik ludzki, który nieodłącznie jest przecież warunkiem konsumpcji dóbr przez ludzi. Własności wielu dóbr nie można wykorzystać chociażby bez wiedzy na temat tych własności


@Igor-Kielbratowski:

Wszelką rzecz użyteczną, jak żelazo, papier itd., należy rozpatrywać z dwojakiego punktu widzenia: od strony
@fredo2: kolejno:

1. Odkrycie różnych sposobów użycia rzeczy nie jest kwestią rozwoju historycznego, lecz osobistego, a nie, jak zresztą pisze:

Było nim również wynalezienie społecznych miar ilości rzeczy użytecznych.

2. Jest pan pewien, że przytoczony cytat pochodzi spomiędzy tych przytoczonych przeze mnie?
@fredo2: zapomniałem wspomnieć jeszcze jedno, bo niedopowiedziane, a może być istotne dopowiedzieć. U Karola towarem (słowo u Marksa zamienne z dobrem) jest, coś, co zaspokaja ludzkie potrzeby. Zostaje ewentualne pytanie, czy chodzi tylko o to, czy zaspokaja te potrzeby teraz swoimi własnościami, czy tylko może zaspokoić kiedyś tam, bo ma takowe własności. W pierwszym istnieją tylko towary obecnie konsumowane, więc nie ma potrzeby poznawania nowych towarów i sposobów ich użycia. Tą