Aktywne Wpisy
![piotrow](https://wykop.pl/cdn/c3397992/piotrow_KSB7BLQwPP,q60.jpg)
piotrow +147
W nocy byłem odważniejszy, bo w moich żyłach płynął rum, ale słowo się rzeklo, więc korzystając z dwóch godzin oczekiwania na wymianę oleju, wrzucam chwaliposta. Najwyżej usunę ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Miesiąc temu spełniłem swoje marzenie i odebrałem samochód, o którym marzyłem od czasów świadomego dziecka. Pierwszy raz zobaczyłem 911 na żywo gdzieś w połowie lat 80, a moje dziecięce serduszko zabiło mocniej. Jak prawie każdy chłopak w
Miesiąc temu spełniłem swoje marzenie i odebrałem samochód, o którym marzyłem od czasów świadomego dziecka. Pierwszy raz zobaczyłem 911 na żywo gdzieś w połowie lat 80, a moje dziecięce serduszko zabiło mocniej. Jak prawie każdy chłopak w
![piotrow - W nocy byłem odważniejszy, bo w moich żyłach płynął rum, ale słowo się rzek...](https://wykop.pl/cdn/c3201142/335f6fe2f7ef7a869cd69b92590a4c7e2114910a032e2ff7e76025aa9fe74147,w150.jpg?author=piotrow&auth=bc6e7baba4ce33102da1b78ccbc6afc4)
źródło: IMG_8173
PobierzZawiera treści 18+
Ta treść została oznaczona jako materiał kontrowersyjny lub dla dorosłych.
O bezsensowności egzaminów
Jest to fragment mojej przygotowywanej pracy, w której postuluję coś, co nazywam “metodą irracjonalną”, a w niniejszym wpisie opisuję jedno z jej możliwych zastosowań. Myślę, że można u mnie zauważyć wpływ Kierkegaarda, Szestowa i innych filozofów, których nazywa się irracjonalistami (żeby nie było, że tylko ja jestem walnięty). Na wykopie wstawiałem już notki powiązane z irracjonalizmem.
Załóżmy, że jestem na egzamin wybitnie przygotowany. Nie lubię oszukiwać siebie, w związku z tym, gdy mówię, że jestem wybitnie przygotowany, to znaczy, że jestem wybitnie przygotowany. Ale świat (nauczyciele) chcą mnie ocenić. Jako jednostka przewyższam powszechność (jestem ważniejszy), więc nie muszę wcale jej się poddawać. Mogę pójść na egzamin i go zdać na piątkę, albo na przykład oznajmić nauczycielom, że umiem, ale nie mam zamiaru brać udziału w egzaminie. Mogę też po prostu nic nie mówić, albo udać, że nie umiem. Ja spełniłem swój obowiązek nauczenia się. Wiedza zostaje w mojej głowie (a umiejętności zdawania egzaminu nie poprawiają się, bo jak mówiłem: Jestem wybitnie przygotowany!), czyli wszystko, czego nauczyciele ode mnie mogliby wymagać zostało przeze mnie spełnione.
Jak zareagowaliby nauczyciele na moją postawę? W przypadku nic nie mówienia, albo udania, że nie umiem, oczywiście zareagowaliby pewnie tak, jak reaguje się na nieprzygotowanego ucznia. Czyli w sumie nie wiem. Dla nauczyciela to chyba zawsze jest bardziej porażka, niż codzienna sytuacja, że uczniowie nie zdają. Myślę, że spora część nauczycieli ubolewa nad tym, że uczeń nie zdaje i mu współczuje. Takim nauczycielom moja postawa pewnie sprawiłaby przykrość, niektórzy może zainteresowaliby się, z czego ona wynika.
W ogóle obserwowałem przez lata swojej nauki na różnych szczeblach edukacji pewien paradoks. Z jednej strony wydaje się, że nie nauczyć się do egzaminu jest znacznie łatwiej, niż się nauczyć. Z drugiej strony u uczniów wybitnych działa to chyba w drugą stronę (spróbuję później wyjaśnić to w mojej filozoficznej interpretacji rachunku prawdopodobieństwa ciekawe, czy mi się uda, czy ktoś w ogóle próbował to robić na większą skalę). Omawiana postawa byłaby może taką ciekawą próbą zmierzenia się z tym paradoksem.
Próbuję wyobrazić sobie odbiór mojego irracjonalnego zachowania przez nauczycielkę, która wie, że jestem dobry z jej przedmiotu. Gdyby wiedziała, że ja zazwyczaj umiem, może podejrzewałaby, że teraz też się nauczyłem. Może byłoby to coś w stylu pobłażania dla kaprysu ucznia, do którego ma słabość, z nadzieją i oczywistą pewnością, że to tylko jakiś pomysł, może nie za mądry, ale na pewno interesujący? A może po prostu zesłościłaby się, że lekceważę jej wysiłek, i drażnię innych uczniów, tylko dlatego, że daną rzecz mam w małym palcu. Poza tym - odwołanie do powszechności - gdyby każdy tak robił, to nie wiadomo byłoby komu naprawdę zaufać.
Nauczyciele, którym los ucznia jest obojętny (też tacy, którzy potrafią ocenić człowieka tylko po tym, jak poradzi sobie na egzaminie) chyba niezbyt przejęliby się moją demonstracją. Albo woda sodowa uderzyła mi do głowy, albo po prostu się boję tego egzaminu (może jakieś załamanie psychiczne?). Na moje miejsce czekają setki innych uczniów, którym dobry wynik z egzaminu może otworzyć drogę do dalszej kariery - znowu odwołanie do powszechności - a jeśli ja sam nie chcę zdać egzaminu, to nikt mnie do tego nie przymusi (już w liceum chyba jest coś takiego, a na pewno po skończeniu osiemnastego roku życia, że nie musisz się uczyć, jeśli nie chcesz).
Na pomysł omawiany w tym wpisie wpadłem w trzeciej klasie liceum i zastanawiałem się, czy nie zrealizować go na lekcji matematyki. Lubiłem swoją nauczycielkę, więc stwierdziłem, że raczej tego nie zrobię (ostatecznie przekonał mnie kolega, stwierdzając, że to głupi pomysł). Myślałem o realizacji planu na maturze, ale jednak wtedy ciężko byłoby wytłumaczyć komukolwiek, że jednak nie zwariowałem (w końcu mam prawo do niezdania matury). Poza tym ilu ludzi wtedy poniosło by konsekwencje mojego zachowania - nie ośmieliłbym się tak obciążać innych moim kaprysem.
Na studiach zdarzało się nigdy, bym był przygotowany do egzaminu wybitnie. I choć wielokrotnie kusiło mnie, by nawet będąc średnio przygotowanym (powiedzmy na 3,5) urządzić swoją szopkę, nie zrobiłem tego z kilku powodów. Po pierwsze to by było trochę nie fair w stosunku do założeń jakie miałem od początku, by jednak być wybitnie przygotowanym. Po drugie, choć nie ufałem za bardzo w to, że nauczyciele się przejmują swoimi studentami, to zawsze jakieś nadzieję, że jednak nie mam racji, we mnie się tliły. Po trzecie chciałem delektować się tymi rzadkimi chwilami, gdy umiałem cokolwiek i mogłem to komukolwiek udowodnić. No dobra, może nie było aż tak źle na studiach, ale przez te wszystkie lata ciągle czułem, że jest bardzo ciężko i każdy egzamin do przodu pozwalał trochę odetchnąć, a i tak gdybym raz użył metody irracjonalnej, musiałbym wrócić na kolejny termin, bo zrezygnować ze studiów było mi niesłychanie ciężko. Ostatnią szansę na zrealizowanie swojej idei na studiach licencjackich przegapiłem na egzaminie dyplomowym. Po czwarte - po prostu nie byłem na tyle odważny. Zawsze bałem się, że nie byłbym dobrze zrozumiany - jak też nie wiem, czy ten wpis będzie dobrze zrozumiany (czy w ogóle metodę irracjonalną, a szczególnie tego typu jej przejaw da się zrozumieć?).
Gdybym chciał zademonstrować swoją irracjonalność teraz, skasowałbym wszystko co napisałem.
Nie, jeszcze nie teraz.
I nie wiem czy kiedykolwiek.
W każdym razie, zawsze mam alternatywę, bo swoje pisanie jest mi ocenić niezmiernie trudno.
źródło: comment_lee7DA0ZsLGaXSIAaCIshT2qe2tfzX6s.jpg
Pobierzi wpis o irracjonalizmie
Sam fakt, że w ogóle ktoś zwraca na to uwagę uprawnia mnie do nadziei, że jednak coś w tym jest ;p
Funkcje studiów to:
1. zdobycie wiedzy
2. zdobycie certyfikatu zaświadczającego o posiadanej wiedzy, aby zainteresowani Twoim stanem wiedzy nie musieli jej sprawdzać, tylko mogą zaufać instytucji, która nadała certyfikat.
Dlatego jeśli poszedłeś na studia tylko dla wiedzy, to oczywiście, że możesz sobie na przykład odpuścić obronę dyplomu, bo to tylko ostatnia godzina, a całą wiedzę masz już ze sobą i nagle nie wyparuje, jeśli nie dostaniesz dyplomu.
tu w punkt trafiłeś, to kolejna próba wyrwania jednostki z kajdan rzeczywistości i
@czarkooo: o, to muszę obczaic