Wpis z mikrobloga

Za 10 dni minie 17. rocznica jednej z najbardziej legendarnych interwencji polskiej Policji.

Bezładna bieganina i strzelanina policji w środku miasta - tak wyglądało polowanie na tygrysa, który uciekł z cyrku Korona na warszawskim Tarchominie. W tej operacji, 14 marca 2000 roku, od policyjnej kuli zginął doświadczony weterynarz. Trochę później poległ również tygrys.

Obserwatorom tego wydarzenia dotychczas, na jego wspomnienie, przechodzą ciarki po plecach. Dzikie, egzotyczne zwierzę w środku miasta, policja, która wyraźnie nie wie, co robić, strzelanina, śmierć weterynarza - wiało grozą.

A zaczęło się, można powiedzieć, prawie śmiesznie. 14 marca 2000 roku z cyrku Korona, który ulokował się na Tarchominie, uciekły trzy tygrysy. Nie wiadomo jak wydostały się z klatek. Dwa udało się pracownikom cyrku stosunkowo łatwo złapać. Trzeci nie dawał za wygraną. W akcję łapania zbiega włączyła się policja. Straż miejska zabezpieczała teren. Dyrekcja cyrku wezwała Ryszarda K., doświadczonego weterynarza, który wielokrotnie odławiał, zagubione w mieście, dzikie zwierzęta, również drapieżniki, jak wilki.

Policyjne safari

Tygrys krążył po okolicy, ale w końcu udało się go namierzyć nieopodal cyrku. Krył się, na sporym, zarośniętym głównie chwastami, pustym placu. Co się wydarzyło później, zarejestrowały telewizyjne kamery. Weterynarz podchodzi do tygrysa z bronią pneumatyczną, ze środkiem nasennym. Nagle zwierzę rzuca się na niego, uderza łapą, weterynarz pada na ziemię. Tygrys odbiega. Wygląda to groźnie, ale groźnie dopiero będzie.

Po ataku tygrysa weterynarz wstaje. Jednocześnie rozlega się kanonada. Weterynarz znowu pada, tym razem trafiony policyjną kulą. Policjanci gonią tygrysa i ciągle strzelają. Wygląda to jak w marnym filmie. Niektórzy z policjantów, kontynuując pościg, kryją się za przeszkodami, tak jakby gonili uzbrojonego bandytę, a nie tygrysa. W sumie, jak policzono w śledztwie, funkcjonariusze oddali 57 strzałów. To była istna kanonada.

Za tygrysem biegają nie tylko policjanci, ale i pracownicy cyrku. Ci drudzy uzbrojeni w stalowe pręty, grabie, widły. W końcu dopadają zwierzę. Pada od policyjnej kuli.

Po kilkunastu minutach od postrzelenia weterynarza dojeżdża pogotowie. Mężczyzna umiera w drodze do szpitala. Jak się okazało, tygrys nie wyrządził mu żadnej szkody. Zabiła go policyjna kula, która trafiła go w głowę.

Żadnych procedur

Po tragicznym polowaniu na tygrysa okazało się, że policja, ani inne służby, nie ma żadnych procedur postępowania z dzikimi zwierzętami, które znajdą się na terenach gęsto zamieszkanych przez ludzi. Czyli policjanci działali tak, jak im się wydawało, że będzie dobrze.

Zaraz po wydarzeniach na Tarchominie policja utrzymuje, że weterynarza zabił tygrys. Odpowiedzialność za śmierć mężczyzny próbuje też zrzucać na pogotowie, które miało wyjątkowo długo jechać. Dopiero prokuratura ujawnia, że weterynarza zabiła policyjna kula.

W Komendzie Stołecznej Policji wybucha burza. Na specjalnej konferencji prasowej rzecznik stwierdza, że policja na czas zawiadomiła pogotowie o akcji. A dlaczego nie przyjechało - o to trzeba już pytać pogotowie. Na to pogotowie odpowiedziało, że dwa razy interweniowało tego dnia w związku z tygrysem. Pierwszy raz przyjechało do lekko rannego dozorcy cyrku. Drugi raz do weterynarza. W obu przypadkach jechało tyle samo czasu. Nikt nas nie prosił o stałą asekurację - stwierdza rzecznik pogotowia.

Rozliczenia

W końcu policja przeprowadziła wewnętrzne postępowanie w poszukiwaniu winnych. Przyznała, że jej działania były fatalne. Wszczęto dwa postępowania dyscyplinarne w stosunku do dowodzącego akcją komendanta komisariatu i wobec dyżurnego. Kierujący akcją dostał ostrzeżenie o niepełnej przydatności do służby. Dyżurny został ukarany naganą za zwłokę w powiadomieniu pogotowia.

Przed sądem za całą, wyjątkowo nieudolną, bałaganiarską i tragicznie zakończoną akcję, stanął jeden policjant. Ten, z którego broni padł śmiertelny strzał. Policjant nie przyznawał się do winy. Twierdził, że nie miał weterynarza na linii strzału. Biegły balistyk miał kłopot z ustaleniem bezpośrednio odpowiedzialnego za śmierć mężczyzny. Musiał się posłużyć nagraniami z kamer TVN-u, TVP i Polsatu.

W marcu 2003 roku policjant został skazany za nieumyślne spowodowanie śmierci na dziewięć miesięcy więzienia, w zawieszeniu na dwa lata. Sąd ocenił, że wina policjanta była niewielka. Uznał też, że główną winę za skandaliczną akcję ponosi szefostwo komisariatu. Komendant przyczynił się do tej tragedii jak przysłowiowa "małpa z brzytwą" - stwierdził sędzia. Sąd ocenił też, że ława oskarżonych jest w tej sprawie za krótka.

Siedział na niej tylko jeden policjant.

#koty #policja #historianajnowsza
  • 5