Wpis z mikrobloga

@PytajNick: #spowiedz / Mój organizm powiedział, dość. / Pewnego razu podczas bicia przestałem płakać, ból już nie był taki jak kiedyś. Matka trzymała mnie wtedy za nogi i okładała głównie po kończynach dolnych, łącznie z pośladkami i dolną partią pleców. Wisiałem nie mogąc nic zrobić. To był ten moment, kiedy mój układ nerwowy już nie był w stanie normalnie funkcjonować, nastąpiło zwarcie. Wyłączyłem się, stałem cichy. Moja twarz straciła jakikolwiek wyraz. Nie odzywałem się ani słowem, patrzyłem pustym wzrokiem, byłem nieobecny.
Trichotillomania, w moim przypadku nie padło na najgorszą wersję w której zjada się całe garści włosów, ale pośrednią. Obgryzam cebulki. Przez jedzenie włosów przeszedłem, ale mi nie minęło. Siedziałem przy biurku nad lekcjami [historia z ostatniego wpisu]. Rękoma zacząłem błądzić po głowie, dotykałem się, głaskałem, coraz śmielej, aż w końcu zacząłem łapać pojedyncze włosy i lekko je ciągnąć. Po krótkiej chwili, lekkie pociągnięcie, przerodziło się w konkretny i pewny chwyt. Poleciał pierwszy włos, kolejny, a za nim następny. Nigdy wcześniej nie widziałem cebulek włosów. Zacząłem przyklejać je do żarówki. Wyrywałem głównie na przodzie, potem na czubku i z tyłu. Czasem po bokach, ale jakoś nigdy nie było to moim ulubionym miejscem. Początkowo włosy odrastały po kilku dniach, następnie po kilkunastu, mijały tygodnie, miesiące, aż przestały odrastać. Robię to do dziś. Mam to szczęście być zarośniętym jak jakaś małpa, więc nie mogę narzekać na brak włosów. Jedynie na twarzy, naturalnie mam delikatny zarost.
Nie jestem w stanie nikomu wytłumaczyć jak to wszystko przebiega. Po prostu ręce lecą mi w stronę włosów i się zaczyna. Jeden, dwa, trzy... Sesje wyrywania mogą trwać godzinami, ból nie ma znaczenia. Uczucie jakie towarzyszy wyrywaniu zależne jest od samego włosa, oraz od miejsca, ale ogólnie jest przyjemne. Obgryzanie cebulek jest fantastycznym wrażeniem, przeważnie chrupią. Nie wiem, czy można to do czegoś porównać. Początkowo jestem spokojny, jednak w miarę upływu czasu staję się coraz bardziej pobudzony. Po chwili dochodzi do mnie, że robię coś złego, ale kontynuuję pomimo tego. Kiedy zaczynam się trząść i odczuwać lęk, wiem, że pora przerwać. Po wszystkim nieraz płaczę i próbuję się uspokoić.
+ W każdej szkole było to dla mnie problem. Ubytki w owłosieniu były widoczne i wiele osób sobie z tego żartowało. Miałem dość ciągłych pytań "co ci się stało?". Patrzyli się cały czas, nie potrafili przestać. Niektórzy mówili na mnie "papież". Taki pseudonim.
Lęk. Najgorzej czuję się, kiedy mam iść spać, niezależnie od tego, czy jestem sam, czy nie. Czasem leżę po kilka godzin z zamkniętymi oczami doskonale wiedząc co się wokół mnie dzieje. Jeśli ktoś jest niedaleko mnie, tym bardziej. Czuwam. Czasem miewam tiki nerwowe, głównie kiedy leżę, kopę powietrze prawą nogą. Zdarza się to także podczas snu. Chwilowo odzyskuję wtedy świadomość, aby za chwilę znów odpłynąć.
Fobia społeczna. Strach przed kontaktami z ludźmi. Stresuje mnie wszystko, wyjście na dwór, jakiekolwiek spojrzenie ludzkie, rozmowa, każdy kontakt z obcym mi człowiekiem. Zaczynam się pocić, chciałbym uciec, zniknąć, założyć czapkę niewidkę. Kiedy mam np. coś załatwić, zawsze planuję to z wyprzedzeniem. Układam przebieg wydarzeń, jak puzzle. Staram się przewidzieć co się może wydarzyć, przygotować na to. Wygląda to tak, że ustalam sobie, iż np. we wtorek następnego tygodnia o godzinie 10:00 dzwonię do ... . Rozmowa telefoniczna nie jest bezpośrednia i słychać tylko głos, a pomimo tego, najbardziej się jej obawiam. Nie inaczej jest z wyjściem. Kiedy mam coś załatwić, tak samo to planuję. Jedyne spontaniczne wyjścia dla mnie to takie, które odbywają się do miejsc dobrze mi znanych i często uczęszczanych, lub które znajdują się np. na terenie mojego osiedla. W szkole dużo wagarowałem, byłem nieklasyfikowany, raz nie zdałem. Wystąpienia publiczne zawsze były dla mnie największą traumą. Wychodzenie na środek klasy i śpiewanie, recytowanie jakiegoś utworu, bycie odpytywanym. Nic dziwnego, że tyle czasu spędzałem poza szkołą. Wielokrotnie byłem przygotowany, ale wolałem dostać 1, niż publicznie się zaprezentować.
+ W gimnazjum Pani polonistka rozumiała to, że nie każdy dobrze czuje się odpowiadając na środku klasy, przed wszystkimi. W Liceum , również Pani polonistka, też to rozumiała. Niestety nie mam pojęcia jak miały na imię i nazwisko.
Depresja + myśli samobójcze. Nie wiem, czy jest sens cokolwiek tutaj pisać. "Depresja" jest dzisiaj tak powszechna, że prawdziwa depresja straciła na znaczeniu. U mnie jest ona na tak zaawansowanym stopniu, że straciłem możliwość odczuwania przyjemności z dotychczasowych rzeczy. W sumie, nic mnie już nie rusza ze znanych mi aktywności i doświadczeń, poza jakimś bliższym kontaktem z kobietą, którego zawsze mi brakowało, ale nawet i to jest chwilowe i ulotne. Obecnie ogarnęła mnie całkowita bezcelowość. Weltschmerz, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Kiedyś potrafiłem znaleźć sobie jakiś cel i do niego dążyć. Spełnienie go dawało mi wrażenie osiągnięcia czegoś, potem był następny. Łudziłem się, że gdzieś mnie to zaprowadzi. Myliłem się. Nie zmierzam donikąd, cały czas błądzę. Teraz mając w zasięgu niemal wszystko, a zarazem nic, nie odczuwam potrzeby posiadania niczego, gdyż to wszystko jest sztuczne, nieprawdziwe i niepotrzebne. Stoję tutaj nagi, nie posiadając nic, a zarazem jestem bogaty w całą masę doświadczeń, którym zawdzięczam swój światopogląd.
Nerwica + natręctwa. Często mam napady agresji, mam ochotę coś "r------ć", albo kogoś. W przeszłości zdarzało mi się kogoś uderzyć, czy wpaść w szał z byle powodu, byłem impulsywny. Nie zliczę ile myszek, klawiatur, głośników, ubrań i innych rzeczy jakie rozwaliłem. Wszystko kojarzy mi się z bronią. Nie ma rzeczy, której nie byłbym w stanie użyć do skrzywdzenia kogoś. Jest cała masa osób, które chętnie bym torturował, znęcał się nad nimi w wymyślny sposób, dając im w nawiązce to, co sam od nich otrzymałem. Moja wyobraźnia w tych konkretnych przypadkach jest tak bogata, że właściwie nie ma granic. Nigdy jednak te myśli nie stały się faktem. Z biegiem czasu coraz bardziej nad tym wszystkim panuję i nic się niczemu, ani nikomu nie dzieje. Agresja i ból to było coś co było mi serwowane na co dzień, przez zdecydowaną większość mojego życia. Nic dziwnego, że jako odpowiedź jest to pierwsza myśl jaka przychodzi mi do głowy.
Choroba afektywna dwubiegunowa. Raz na górze, raz na dole, aby za chwilę znów być na górze i potem na dole.
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach