Wpis z mikrobloga

Chyba dojrzałem do tego, żeby podzielić się wrażeniami ze stoczonej batalii. Pokonałem uzależnienia od narkotyków twardych, miękkich, al dente, wszystkich. Nie powiem, nie był to przyjemny okres w moim życiu, kosztował mnie sporo zdrowia, wyrzeczeń i cierpienia, ale efekt jest taki, że umiem w sumie zasypiać bez problemu, nie denerwuję się błahymi kwestiami i patrząc w przyszłość widzę coś więcej niż nieuchronnie zbliżającą się śmierć.

Paliłem trawę praktycznie równe 10 lat. Nie było to palenie dla towarzystwa, sporadyczne zaciągnięcie się w przypadkowych okolicznościach, przypominało to raczej nagminne nadużywanie, wypalanie pięciu blantów dziennie, czasami bunkrowanie się w samotności z piątką towaru, walenie wiader i słuchanie muzyki. Źle mi nie było - czułem się wyśmienicie, wszystkie problemy i nierozwiązane kwestie z wczesnej młodości w łatwy sposób usprawiedliwiałem i parłem do przodu. Nie byłem totalnie dysfunkcyjny, zawsze miałem sporo do powiedzenia, potrafiłem nawiązywać normalne dialogi. Raczej nie było widać po mnie, że miałem jakiś problem, bo paląc czułem się dobrze i wychodziło mi większość zaplanowanych kwestii. Tak mi się wydawało.

Drobne perturbacje zaczęły pojawiać się po zakończeniu drugiego związku. Poznałem świat twardych narkotyków, chorych jazd, totalnie pokręconych (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) ludzi. Czułem się, a jakże, wystrzałowo, szampańsko wręcz. Tak mi się przynajmniej wydawało przez pewien czas. Osuwanie w dół rozpoczęło się od kompletnego minimalizmu. Nie robiłem nic ponad normę, nie wychylałem się specjalnie, wszystko schodziło na dalszy plan i było tłem dla popalania i pudrowania nosa. W międzyczasie poznałem Kobietę, która jednak niespecjalnie była mną zainteresowana w poważniejszym kontekście, co powodowało wzrost chęci konsumpcji wszelakich substancji odurzających. Jakimś cudem skończyłem studia mając przyzwoite oceny, nadal pracowałem w nie najgorszej pracy. Jednak zacząłem odczuwać bardzo przerazliwe lęki, wpadałem w ostre stany zaburzenia osobowości, stawałem się apatyczny w stosunku do ludzi, a każda impreza podsypana proszkami kończyła się miesięcznym stanem permanentnego rozważania nad sprawami zupełnie błahymi i składania cząstek mojego umysłu w całość. To najbardziej przykry okres w moim życiu. Dwuletnia walka z samym sobą, okraszona sporadycznymi odjazdami, które notorycznie sprowadzały mnie do tego samego punktu wyjścia. Na szczęście uporałem się z tym, od pół roku jestem czysty jeśli chodzi o twarde, a z trawą nie obcowałem już ponad miesiąc. Dla mnie to duży wyczyn.

Miało być krótkie wprowadzenie jak mniej więcej wyglądało to w moim przypadku. Niby byłem normalnym gościem, ale świadomość zażywania substancji odurzających spowodowała, że stałem się niewolnikiem cudzych opinii. Potrafiłem rozmawiać z człowiekiem i rozmyślać nad tym czy wie, że ćpać, czy nie. Praktycznie w ogóle nie poświęcałem uwagi rozmówcy tylko koncentrowałem całą energie na wewnętrznej batalii w głowie. Rozmowy z matką były bardzo męczące, bo ona uważała mnie za lenia, a ja patrząc na jakiekolwiek zadanie od razu wiedziałem, że mi się to nie uda. Ojciec do tej pory żyje w przekonaniu, że tak bardzo cierpiałem po rozstaniu. Relacje sprowadziłem do narcystycznych wywodów paradujących megafonów (choć tutaj mam wątpliwości czy to tylko mój problem, czy ogólny trend społeczny), seks uważałem za realizowanie najbardziej #!$%@? fantazji, a ludzie stali się dla mnie totalnie obojętni. Wszystko obdarte z jakichkolwiek emocji, uczuć, ludzkich odruchów, które gdzieś totalnie zagubiłem i teraz mozolnie uczę się ich formułowania i odczuwania. To największa strata.

I wiecie co? Nie żałuję tego wszystkiego. Być może wiele straciłem, może ominęły mnie wielkie pieniądze, sława, miłość czy cokolwiek zajebistego, ale w momencie, gdy widzisz osobę, która Cię kocha i nie potrafisz wydusić z siebie żadnego ciepłego słowa to robi się niezręcznie. Ciężko mi nawet niechęć do siebie odczuwać. Na dobrą sprawę nie odczuwam nic - świat w mojej głowie jest w pełni zracjonalizowany.

Trzymam kciuki za wszystkich, którzy walczą z nałogami. Mi bardzo pomogło szczere wygadanie się zaufanej osobie z wszelkich trudnych przemyśleń i rozterek. Jak ktoś towarzyszy w walce na dobre i na złe to wszystko idzie łatwiej no i trzymam kciuki za wszystkich, którzy nie wpadli w pułapkę. Żebyście nie musieli walczyć z samym sobą.

#gorzkiezale #oswiadczenie #tldr
  • 9
@kacperlol11 kwas, koka, mefa, feta, mdma. W sumie co było dostępne i na ile pozwalał budżet. Przez pewien czas wydawało mi się, że w ten sposób ukojenie ból, ale tak nie było.