Wpis z mikrobloga

#zdzislawintheworld #podroze #podrozujzwykopem #peru #machupicchu

MACHU PICCHU

Jedna z najbardziej wartych zobaczenia rzeczy na świecie i nareszcie udało mi się ją zobaczyć. Bardzo miłe zwieńczenie końca podróży. A jak wyglądała ta przygoda?

Aby dostać się do Machu Picchu najpierw należy przyjechać do Cusco. Następnie stamtąd możemy sprawdzić oferty setek biur podróży i wybrać coś dla siebie. Najbardziej widowiskowa i piękna czterodniowa trasa trekingowa Inca Trail kosztuje kilkaset dolarów, a do tego trzeba ją zabookować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, gdyż dzienna ilość osób wpuszczanych na trasę jest ograniczona. Przed przyjazdem myślałem, że jest to kolejna ściema, aby wyciągnąć od turystów większe pieniądze za bookowanie przez internet, ale okazało się prawdą. Pozostało poszukać innych opcji.

Można zrobić kilkudniową trasę Inca Sport z jazdą na rowerze i dwoma 8 godzinnymi trekami, ale jest to koszt 200$ i w porze deszczowej może nie być najprzyjemniej. Można zrobić dwudniową trasę z dojazdem pociągiem z Cusco, ale jest to najdroższy pociąg na świecie w przeliczeniu na km i też wychodzi koło 200$. Można zrobić to samo jadąc autobusem do miejscowości Hidroelectrica i stamtąd 3 godziny spacerku do miasteczka Machu Picchu, w którym i tak trzeba spędzić noc niezależnie od wyboru trasy, aby móc podejść na Machu Picchu właściwe z samego rana.

Ponieważ nie mogłem zrobić Inca Trail, oraz trochę już podróżuję i zdaję sobie sprawę, że biura podróży pobierają prowizję, postanowiłem zrobić to najtańszym sposobem na własną rękę. Kupiłem jedynie bilet na autobus do Hidroelectrica na godzinę 7 rano. Bo to jest 6 godzin jazdy, więc trzeba wyjechać wcześnie. Także zebrałem się z samego rana nie przeczuwając jeszcze, że przede mną 8 godzin #!$%@? się.

Firm jest zbyt dużo, aby każda miała swój środek transportu. One po prostu sprzedają z prowizją miejsca na autobusy, które jeżdżą regularnie, a to może prowadzić do wielu problemów. Otóż na ten sam autobus jedna dziewczyna miała przyjść półtora godziny później i w inne miejsce. Także prawie dwie godziny stałem sobie marznąc z rana, a następnie spędziłem 6 godzin w busiku, który został dostosowany do tutejszych ludzi. Czyli dla kurdupli. Do tego była to jeszcze jazda po krętych górskich żwirowych drogach akompaniowana tysiącami klaksonów.

Po tej podróży byłem wymęczony bardziej niż koń po westernie i z radością patrzyłem na perspektywę 3 godzinnego spaceru, podczas którego rozprostuję nogi i złapię trochę powietrza. Wyciągam więc aparat i katastrofa. Nie chce działać, a przecież czekając na autobus robiłem jeszcze zdjęcia. Najprawdopodobniej któraś z rzeczy wciśniętych w plecak wbijała się w przycisk on aparatu i gdy ja cierpiałem katusze podróży, on się powoli rozładowywał. Ładowarki ze sobą nie wziąłem, bo przecież naładowałem go dzień przed podróżą. O__________o

Na szczęście Sokół ma telefon z dobrym aparatem (choć nie umywa się do aparatu, nie mogłem się wyszaleć artystycznie, no i nie da rady zrobić nim timelapsów), więc jakieś tam zdjęcia mam.

Dobra, czas na samo Machu Picchu. Bramy na dole otwierają o 5 rano, szybka kontrola biletów na moście i przed nami 400 metrów wspinania się po schodach, podczas gdy w międzyczasie zdecydowana większość ludzi pokonuje tę trasę autobusem za 12$. No, ale dla mnie to byłby wstyd i hańba, więc z zapałem pokonywałem kolejne stopnie. Na samej górze okazało się, że już kolejka na 15 minut czekania jest ustawiona.

Na górze okazało się również, że jedzenie jest zabronione. Z jednej strony rozumiem, bo ludzie to zwierzęta, wyrzucają śmieci gdzie bądź i generalnie są hołotą, ale z drugiej strony wcześniej tego nie wiedziałem. A śniadanie w formie warzyw i owoców miałem ze sobą, także musiałem się trochę kitrać żeby zjeść. Następnie przyszedł czas na zwiedzanie.

Po pierwsze Machu Picchu jest ogromne. Prócz głównego placu widocznego na większości zdjęć, jest też kilka atrakcji znajdujących się w kilkukilometrowych odległościach i jest również góra, na którą należy się wspiąć kolejne 800 metrów. Po schodach. Licząc od samego dołu to tak jakby się wspiąć na około 400 piętro. Bilet wstępu wraz z wejściem na górę kupiłem parę dni wcześniej (nie można kupić ich przy wejściu), w dodatku jak mogłem tu przyjechać i nie obejść wszystkiego? Całe zwiedzanie zajęło około 9 godzin, z czego ponad 6 i pół to było chodzenie, głównie po schodach.

Tak męczącego jednodniowego treka nie miałem jeszcze nigdy w swoim życiu, pisząc te słowa bolą mnie nie tylko uda i łydki, ale większość mięśni które mam. Na szczęście za chwilkę wychodzę na trzygodzinną podróż powrotną do busa, a potem 6 godzin upychania się tam bez tlenu, więc sobie trochę odpocznę.

Nie mniej jednak było warto. Jest to najlepsza atrakcja Ameryki Południowej i nie bez powodu otrzymała ten tytuł. Ogromne, przepiękne, imponujące, zbudowane z rozmachem miasteczko cywilizacji Inków w samym sercu gór. Jedynym problemem była ogromna ilość turystów, ale na to już się nic nie poradzi. Na szczęście większość z nich spędzała czas tam, gdzie można się było dostać bez najmniejszego wysiłku.

Wrzucam zdjęcie z siatką z biedronki. Bo mogę i mnie bawi. No i bardzo lubię biedronkę, nawet pisałem o tym kiedyś na blogu - http://zdzislaw.in/moje-ulubione-produkty-z-biedronki/. Trochę lepszych zdjęć wrzucę na instagrama na dniach, jak i również we wpisie podsumowującym ostatni miesiąc podróży.

wołam @dolandark @Refusek @L_u_k_as @Cooyon @Nabucho i @angeldelamuerte
zdzislawin - #zdzislawintheworld #podroze #podrozujzwykopem #peru #machupicchu

MAC...

źródło: comment_7X1P9HcgXf1Tuz40ezfje7qx5k4xamGg.jpg

Pobierz
  • 2