Wpis z mikrobloga

Mirki, dzisiaj wracam na chwilę na Wyspy Salomona, a w nich gratka dla miłośników UFO i teorii spiskowych.

Przed wyruszeniem na Wyspy Salomona starałem się przyswoić jak najwięcej wiedzy. Jednym ze źródeł, na które natknąłem się na samym początku poszukiwań był dosyć dziwaczny blog pewnego Polaka. Strona o tyle nietuzinkowa, że nie skupiająca się zbytnio na geografii, historii czy kulturze Salomonów, a przede wszystkim na... tajemnicach, olbrzymach, ukrytych w dżungli karłowatych stworzeniach, "Smoczych Wężach" (?), oraz innych zjawiskach nadających całości atmosferę stron domowych traktujących o Strefie 51 czy też youtubowych filmów z żółtymi napisami.

Co jednak ciekawe, na owym blogu znajduje się do ściągnięcia ponad 60-stronicowy raport z... podróży autora na Wyspy tropem wspomnianych zjawisk. Jest to o tyle zaskakujące, że głównym źródłem tych rewelacji na które powołuje się nasz rodak jest artykuł jakiegoś bliżej nieokreślonego Australijczyka, (który notabene, jak wspomina sam autor, skończył w psychiatryku) opublikowany w podrzędnym magazynie o teoriach spiskowych. Większość rewelacji podanych na stronie to oczywiste bzdury jednak trzeba oddać autorowi, że chciało mu się tułać przez pół świata żeby choć spróbować to zbadać. To mniej więcej tak jakby jakiś Melanezyjczyk z wysepki gdzieś na Pacyfiku przybył do Krakowa w poszukiwaniu wawelskiego smoka.

W rozmowach z Salomończykami starałem się skupić przede wszystkim na interesujących, według mnie, różnicach kulturowych i społecznych pomiędzy mieszkańcami poszczególnych wysp tego fascynującego kotła (tzw. kastom). Mając jednak gdzieś z tyłu głowy wspomnianego bloga, od czasu do czasu starałem się rzucić pytanie o któreś ze zjawisk. Co się okazało? O dziwo wszyscy moi rozmówcy słyszeli co najmniej o części tych rewelacji.

Maria, pochodzącego z wyspy Makira handlarza w średnim wieku poznaję na pace ciężarówki wracając z wygiętą felgą skutera z poszukiwań Bractwa Melanezyjskiego (wspominałem o tym w jednym z poprzednich wpisów ). Mario jest bardzo rozmowny, leżąc na worku ziaren kakaowca opowiada, że mimo iż sam nie pochodzi z Guadalcanalu to wkurzają go panoszący się w stolicy Malaitańczycy, co doprowadziło kilka lat wcześniej do zamieszek i jest jedną z przyczyn ciągłych napięć. Pytany o "małych ludzi" stwierdza bez zaskoczenia, że owszem, wie o nich, w jego języku nazywają ich muku, mieszkają w trudno dostępnych dżunglach na południu Guadalcanalu, słyną z ogromnej siły i nie są zbyt urodziwi. Twierdzi, że ciężko się z nimi ustawić i trzeba by było rozmawiać z szefami wiosek z tych regionów. Aha.

Jima i Waltera poznaję w schronisku prowadzonym przez jedną z chrześcijańskich misji. Bardzo się cieszę na to spotkanie, obaj bowiem pochodzą z Rennell, jednej z zaledwie kilku wysepek zamieszkałych przez polinezyjską mniejszość w zdominowanych przez Melanezyjczyków Salomonach. Stanowią jedynie ok. 3% populacji, są zatem dość obiektywnym źródłem informacji o reszcie kraju. Po paru piwach żywo krytykują panujące na pozostałych wyspach kastom. Szczególnie te związane z zawieraniem małżeństw, potrzebę wykupowania kobiet za niestworzone sumy pieniędzy i dóbr, ciągle narastające niewyrównane rachunki pomiędzy rodzinami. "A jak uzbierasz pieniądze i się ożenisz z taką to szwagry i tak później będą przypływać do ciebie na tych swoich łódeczkach po więcej" stwierdza Walter machając ręką. "U nas miłość jest wolna, jak zechcesz się ożenić z kobietą to nikt tego nie zabroni i nie będzie chciał nic w zamian!" dokazuje Jim.

Obaj panowie słyszeli oczywiście o wszystkich nadprzyrodzonych zjawiskach, a stopień ich szczegółowości wzrastał wraz z ilością wypitego przez nas piwa. Przy którymś z kolei wymyka mi się, że za kilka dni udaję się do Prowincji Zachodniej. Obaj moi współrozmówcy jakby cichną i zgodnie nakazują uważać na siebie. Ku mojemu zdziwieniu Jim rozgląda się, nachyla, i rzecze szeptem: "black magic!". Pomimo tylu istniejących różnic w części centralnej i wschodniej Wysp Salomona, Prowincja Zachodnia jest podobno jeszcze inna. Nie tylko mieszkańcy mają dużo ciemniejszą karnację (nie różniącą się zbytnio od afrykańskiej) ale mówi się też, że w niektórych regionach praktykuje się czarną magię.

- Pod żadnym pozorem nie przyjmuj nic do picia jak ktoś cię poczęstuje! - syczy Jim.
- Bo wtedy... - unoszę brew i robię zdziwioną minę.
- Spotykasz piękną kobietę, lśniąca czarna skóra, podaje ci łupinę kokosa dla zaspokojenia pragnienia - Walter zatacza gest podarunku od swojej piersi. - i po tobie!
- Zapomnij o paszporcie!
- Zapomnij o Polsce!
- Zostaniesz już tam na zawsze!
- Niejeden już taki był! - moi rozmówcy prześcigają się w opowieściach o rzekomych Europejczykach mających znaleźć szczęście w tropikalnych lasach zachodnich Salomonów.

Na drugi dzień z jeszcze większym zaciekawieniem ruszam do Prowincji Zachodniej. Kilka dni spędzam na niemal bezludnej wysepce u Benjamina, o którym wspominałem wcześniej we wpisie o izolacji i wyobcowaniu na Pacyfiku. Ben wydaje się najlepszym źródłem z dotychczasowych, sprawia wrażenie wykształconego i oczytanego, operuje bardzo dobrym angielskim, w młodości spędził jakiś czas w Australii. Jest kopalnią informacji o różnych kastom.

Ben to moja ostatnia deska ratunku. Mam szczerą nadzieję, że na moje pytania o pacyficzne krasnoludy za chwilę parsknie głośnym śmiechem i prychając spyta się gdzie wyczytałem te głupoty. Jestem bliski rozpaczy gdy na pytanie o jakieś olbrzymy czy "Wężowe Smoki" (bez komentarza) na ciemnej twarzy nie pojawia się nawet cień grymasu. Ben bez zająknięcia mówi o dziwnych światłach nad Guadalcanalem (wspomniane "Smoki") nad którymi mają trwać tajne badania a także o małych ludziach Kakamora mających żyć na Malaicie. Nie mam pytań.

Wyspy Salomona stanowią jeden z tych regionów świata, o którego niektórych częściach próżno szukać informacji w przewodnikach. Do tego ta dziwna aura tajemnic sprawia, że chciałoby się tam kiedyś wrócić. Na dłużej.

#wanderlust - tag z mojej obecnej tułaczki po Oceanii i wyspach południowego Pacyfiku.

#podroze #podrozujzwykopem #ciekawostki #swiat #zainteresowania #tworczoscwlasna
Dwadziesciajeden - Mirki, dzisiaj wracam na chwilę na Wyspy Salomona, a w nich gratka...

źródło: comment_QweNrevj0JDOziUjzIhWX4snxHJlfHyz.jpg

Pobierz
  • 14
@Dwadziescia_jeden: @Czarny_Klakier: Pan nazywa się Wojciech Bobilewicz. Można natrafić na kilka wywiadów z nim w roli głównej. Część z nich prowadziła ta słynna fundacja Nautilius ( ta od podrzucania misek w emilcinie..). Chyba jedyny polak który zajął się badaniem tych kwestii na wyspach salomona . Chociaż po wpisię widzę że już mamy dwóch ;P
@vincii89: @PoliteButcher: @robertiwan95: @Szarozielony: Mam nadzieję, że kiedyś napiszesz książkę o swoich podróżach po Oceanii. Masz lekkie pióro i bardzo przyjemnie się czyta twoje wpisy

Dziękuję za dobre słowo, zawsze się przydaje.

W dzisiejszych czasach napisać książkę to chyba najmniejszy problem (sam ma kilka pomysłów, jednak na książki fabularne), problem tylko czy ktoś chciałby to wydać i przede wszystkim - czytać ("w dobie komputerów sztuka czytania zanika" cytując
@Dwadziescia_jeden: W dobie komputerow sztuka czytania zanika? To powiedzenie wymyslone przez beton, ktory jedyna sluszna forme czytania uznaje papier.

Pamietam jak wczoraj wycieczke do jakiegos instytutu naukowego. Koles arogancko stwierdzal, ze w internetach to same glupoty, tylko w bibliotece prawda, a jak zapytal nas jaka droge przebywa swiatlo w ciagu roku, to chcac powiedziec ,,300 000 km/s razy liczbe sekund w roku" (wszak nie mam kalkulatora w glowie) przerwal mi w