Wpis z mikrobloga

Pierwszy dzień pozyskania zaczął się malinowo. Wsiadam do auta, wsteczny i… o mało nie zatrzymałem się na samochodzie sąsiada. Hamulce nie działają. Tak więc droga do pracy zajęła mi nie dziesięć, a prawie czterdzieści minut. Dookoła, wiejskimi i leśnymi drogami. Na jedynych światłach redukcja, powoli kulanie się (bo czerwone), tylko po to, żeby przed samą sygnalizacją drogę zajechała mi typowa wiejska beemka. Hamowanie ręcznym na milimetry.

Zanim udałem się do majstra szybka narada wojenna z leśniczym. Pierwsza rzecz – telefon do ZULa. Tak, tak. LKT nie ma w lesie, ale już zaraz będzie. Nie trzeba się martwić. Koło tylko napompują, bo przecież całe lato stało i już jadą. W międzyczasie wypuszczą kilka drzew, jasne, jasne…

Jadę do majstra. Pierwsze co rzuciło się w moje oczy, kiedy zajechałem na placyk to ogromna czarna dętka… Prawda, majster miał być nad morzem, weekend wcześniej, ale jakoś wątpiłem, aby wypoczywał w tak wielkim kole. I szybko moje złe przeczucia się sprawdziły – dopiero co ZUL oddał koło do połatania. Wniosek? W ogóle nie sprawdzili (znowu) sprzętu przed sezonem.
Co do moich własnych hamulców, płyn uciekł, nic strasznego. Niejaki cylinderek do wymiany.

Oczywiście, ZULe wciąż szli w zaparte, że wszystko jest okej. A sanitarne cięcia tuż przy linii wysokiego napięcia. Drzewa niepewne, wymagające naciągania, poza tym mało miejsca na układanie drewna, a więc konieczność mygłowania na małej przestrzeni, aby nie stwarzać niebezpieczeństwa. Oczywiście bez LKT nie do wykonania.
Jak zawsze.

Dzień drugi. Przyjeżdżam na las i chłopaki od razu w podejrzanie dobrych humorach. „Ktoś się zakopał na lesie samochodem”.
Co?! Kto?!
Nie wiedzą. Nie znają. Podobno będzie robił gałęziówkę.
Szybki telefon. Leśniczy nic nie wie. Ja nic nie wiem. Czubek.
Ponad stuletnie, suche i zamierające dęby lecą dookoła, maszyny pracują, a facet wjeżdża sobie starym, zdezelowanym puntem na las. Wjechał 200-300 metrów w głąb lasu zanim się zakopał.
Cierpliwie czekam na wyjeździe, zastawiam drogę. W końcu go wyciągnęli i podjeżdża.
„Dzień dobry, podleśniczy … leśnictwa…, proszę zgasić samochód i okazać dokumenty.”
Staram się być spokojny. W aucie na tylnim fotelu widzę stihlowską pilarkę. Coraz weselej.
„Panie… Ale już nie ruszę jak zgaszę… mieszkam o tam zaraz…”
Zaczynam się robić niegrzeczny. Nie obchodzi mnie to, kto panu pozwolił wjechać do lasu i co w ogóle sobie pan myślał? Życie panu nie miłe?
„Gałęziowka”.
Nikt tak lekkomyślny nie będzie robił gałęziówki!
Proszę ponownie o dokumenty, silnik ciągle pracuje, facet jęczy, że nie ma paliwa.
Nie ma dokumentów. Spisuje blachy, robię zdjęcia, wypisuje wyzwanie. Wiem – mało profesjonalnie. Było dzwonić od razu po Policję. Ale kiedy podał dane, łatwo było na wsi zweryfikować, czy to prawda czy nie. Kieruję sprawę na straż leśną i umywam ręce.

Dzień trzeci. Sam ranek. Facet z punta czeka przed moim autem z flaszką.
Zdenerwowałem się.
Podpowiem tylko, że nic ze mną nie załatwił.

Po takich trzech dniach zastanawiać się można co będzie później.
#podlesniczy #las #lesnictwo #zul #lasy #lasypanstwowe #pracbaza
  • 2