Wpis z mikrobloga

Z cyklu Spowiedz Ratownika Medycznego: Wchodząc na stację, niemal staranowałem stojącego w drzwiach Wojtka, mojego kierownika. Ucieszona gęba i świdrujące spojrzenie dały mi do zrozumienia, że czeka właśnie na mnie. Ciekawe, co tym razem. Skoro się cieszy, to raczej nie skarga.
- Co tam? Dasz mi w końcu tę podwyżkę? Mówiłem, pięć dych za godzinę i jestem miły dla wszystkich #!$%@?.
- Mam coś lepszego! – Kierownik myśli, że zaskoczy mnie jakąś niespodzianką. Ostatnio, kiedy miał podobną minę, to przyniósł duże igły do EZ-IO, te do głowy kości ramiennej. No fajnie. Tylko czemu myśli, że będę skakał z radości?
- Masówka w CPR? Ktoś przeżył?
- Jeszcze lepiej!
- Dobra, gadaj, bo niczego lepszego nie jestem w stanie sobie wyobrazić.
- Będziesz miał nową koleżankę, świeżo po studiach! Właśnie sprawdza karetkę! – W tym momencie Wojtek najchętniej odstawił by jakiś murzyński taniec. Ale że nie potrafił, to tylko wyszczerzył zęby, położył pięści na biodrach i dumnie wypiął klatę. Ot, takie cuda ci kierownik załatwił.

Niedobrze. Od kiedy Joanna, „moja” pielęgniarka, dostała podwyżkę w szpitalu, to bierze mniej dyżurów w pogotowiu. Do tej pory chłopaki uczciwie dzielili się jej dyżurami. I było wesoło. Mimo tego, że po dwóch dobach miałem wrażenie, że spędziłem je w koszarach, to praca w męskim gronie ma swoje uroki. Można normalnie w trakcie rozmowy podrapać się po jajach, nie udając, że się grzebie w kieszeni. Albo nie zważając na słownictwo, rozkładać na czynniki pierwsze przechodzące po pasach kobiety. Z Joanną było pełne zrozumienie i pewien aspekt „zmiękczający”, co w moim przypadku jest niezbędne dla higieny psychiki. Z chłopakami z kolei było, jak z chłopakami. Czyli zajebiście. A teraz mam tresować małolatkę. Teraz, kiedy jedyne co mnie w tej pracy interesuje, to przespane noce i przelew.

- Wojtek, ale jakim cudem?
- No… Normalnie! – I znów dumnie wypięta klata. - Jak normalnie, przecież nie było konkursu.
- Na umowę-zlecenie! – Wojtek to naprawdę mądry chłopak. Czasem tylko wolno trybi.
- Wojtek, ty mi powiedz, z czyjej protekcji. Od kiedy mi się nagle w całej Polsce zrobiło milion kolegów po fachu, to nikt ot tak po studiach nie dostał roboty. Chyba, że za dychę. Ale ona nawet nie miała jak zaproponować dychy, bo jak wspomniałem wcześniej, nie było konkursu ofert. Poza tym w naszej wspaniałej firmie nie ma ratowników za dychę, wiec tym bardziej pytam, jakim #!$%@? cudem?
I znów biedny Wojtek został rozczarowany, bo jego „niespodzianka” nie zrobiła na mnie wrażenia. Poza tym, ewidentnie mu się nie podobało, że znowu wchodzę w polityczne zakamarki naszej pracy, czego jego zdaniem robić nie powinienem. Jednak za długo się znaliśmy, żeby mi nie powiedział.
- Znajoma jakiegoś doktora z centrali.
- Jakiegoś ważnego?
- Nie.
- Któregoś z koordynatorów?
- Nie…
- No i dobra. To jest informacja. Idę zobaczyć, co to za cudo.

Łapię za klamkę i odsuwam boczne drzwi mercedesa. Nad rozłożonym na noszach plecakiem schyla się kędzierzawa dziewczynka. Na mój widok nagle się prostuje i odwraca w moją stronę. Boże, jakie dziecko. Dłonie złożone z przodu, jak by miała opowiedzieć wierszyk. Okrągła, chyba nieumalowana i delikatnie uśmiechnięta buzia. Gładka cera i mały nosek. Roztrzepane włosy, do ramion. Szatynka? Nieistotne. #!$%@?, ile ona ma lat? Szesnaście?

- Cześć. – Mówi cieniutkim, grzecznym głosem.
- No siema. – Patrzę się na nią i próbuję zrozumieć, co mi nie pasuje. Nagle dociera do mnie, że wszystko. Tak jak by mi wstawili do karetki fortepian, i powiedzieli, że ma być, bo teraz takie wymogi.
- Marta. – Wyciąga rączkę z przeprostem, chwilę patrzy mi się w oczy i szybko opuszcza wzrok. Jest skrępowana.
- Jestem A., miło mi. Obejrzyj sobie spokojnie sprzęt. Jak byś miała jakieś pytania, jestem na stacji. Śmiało pytaj, chcę żebyś wszystko wiedziała.
- Dobrze. – Uśmiecha się i patrzy gdzieś w kąt. Dłonie znowu złożyły się z przodu.

Ni #!$%@? nie wiem, co jej teraz powiedzieć. Że mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało? Że ma się nie martwić i że na pewno sobie ze wszystkim poradzi? Gniot. Jak i cała ta robota. Najchętniej to bym jej powiedział, żeby poszukała sobie innej pracy, najlepiej w korporacji, a ratownictwo zostawiła tym, co już i tak nigdzie indziej nie pójdą przez zasiedzenie, tudzież zależenie. Przypomniało mi się, jak na pierwszych dyżurach obserwowałem kilkanaście lat starszych kolegów. Wtedy jeszcze głównie doktorów i pielęgniarki, bo ratowników było niewielu. Wydawali mi się mega doświadczeni i niezłomni. I jednocześnie zajechani robotą. Tacy ponurzy zbawcy świata. Myślałem sobie wtedy, że w ich wieku będę pracował już tylko dla przyjemności, żeby również być #!$%@? ratownictwa, ale nie takim zniszczonym. No i mam, #!$%@?, pińcet godzin. Lata minęły, zmiana warty. Teraz to ja będę starym #!$%@?, co to się czepia o niebieskie venflony przy RKO, każe podpisywać markerem rurki intubacyjne i chce, żeby wszystko w karetce było na swoim miejscu.

Na ławce przed stacją zgarbiony Zdzichu-drajwer, w kultowej niebieskiej czapeczce KTS, jara jakiegoś ruskiego zawijasa. Puszcza mi oko i jednoznacznie się uśmiecha spod zżółkniałego wąsa. Już wiem o co mu chodzi. Jaki ten świat jest #!$%@? prosty. Zaczynam pierwszy, bo nie chcę mi się spekulować kiedy i komu pierwszemu Marta zrobi loda.
- Jak tam Zdzichu, zapoznałeś się z nową koleżanką?
- Będzie wyjazd, to się pozna. Przycisnąłeś już coś? Hehehe.
- Daj spokój, przecież to dziecko.
- E tam dziecko. Dowód ma. Hehehehe.
- Żelazna logika, Zdzichu. To mi się podoba.
Odpalam szluga i udaję zamyślonego, żeby nie ciągnąć dalej tematu. Wychodzi Wojtek.
- No, i jak? – pyta z nadzieją, że w końcu docenię jego starania umilenia mojego czasu pracy.
- #!$%@? młodszej nie było?
- Nie no, młodsza to już paragraf. – Nie zrozumiał ironii. Trudno. Nie chce mi się go uświadamiać.
Dzwoni telefon. No i dobra. Jedźmy już i zacznijmy już tę szopkę. Ponownie odsuwam drzwi mercedesa i mówię Marcie, że jedziemy. Zastanawiam się, czy mam jej wszystko po kolei tłumaczyć, czy czekać aż sama zapyta? Jednocześnie dociera do mnie, że jak się zesra coś poważnego, to czeka mnie dużo więcej mokrej roboty, niż zwykle. Marta siada w przejściu między szoferką a przedziałem medycznym. Nieśmiało pyta, do czego jedziemy. Z satysfakcją unoszę kartę wyjazdową, na której widnieje pozbawiony sensu i przecinków napis „NIEPRZYTOMNY PO ALKOHOLU URAZ GŁOWY”. Patrz młoda, do czego się jeździ. Myślę, czy nie powinienem chociaż w dwóch słowach powiedzieć jej co i jak będziemy robić, jeśli będzie faktycznie nieprzytomny. Ale nie chce mi się. Wypalenie zawodowe wizualizuje mi tylko load and go bez większej medycyny. Kątem oka patrzę na dziewczynę. Chyba chce coś powiedzieć, ale się wstydzi. Zdaje się, że oczekuje ode mnie jakichś wskazówek. Jest skrępowana swoim brakiem doświadczenia i chyba zauważyła moją irytację tym faktem. Z resztą, nic dziwnego. Na mordzie mam napisane, że jestem leniwy, że mi się nie chce i że nie lubię tej roboty. Trudno. Takie życie.

Kończymy wyć i zajeżdżamy do bramy między blokami. Siedzi brodaty chwast. Taki rasowy, starej daty, po którym można czołgiem jeździć. Klasycznie w gumiaczkach, sztruksach, marynarce i oczywiście z milionem zbitych kołtunów na głowie. Część głowy zwana twarzoczaszką cała zakrwawiona. Chyba z nosa. Średnio pięć razy na dziesięć sekund przeciera nochala i ze zdumieniem patrzy na pokrwawione dłonie, dziwiąc się, jak to się #!$%@? mogło stać. Zdecydowanie wolę nieprzytomnych chwastów, bo ci przytomni strasznie machają pokrwawionymi łapami, w ramach niegodzenia się z rzeczywistością. Zaczynam standardową próbę nawiązania dialogu. Bezskutecznie. #!$%@? jak mi się nie chce gadać z „świadkami”. Jak mi się nie chce wykręcać mu łap i szukać mu dziury we łbie. Szereg bluzgów układa się w mojej głowie, zgodnie z hierarchią potencjalnego zastosowania. Nagle podchodzi do mnie Marta i pyta, czy może pacjentowi zrobić opatrunek. Ja #!$%@?ę. Zupełnie o niej zapomniałem.
Kilkanaście minut później koszulka Marty ma na sobie kilkanaście czerwonych „łapek”. Gdyby nie logo Państwowego Ratownictwa Medycznego, można by je było uznać za designerską ozdobę. Przedramiona również umazane we krwi. Za to pan menel ma zmierzony komplet (nie)zbędnych parametrów i zmacaną dokładnie głowę i szyję. Leży sobie zawinięty w folijkę i coś tam bełkocze do Marty, kulturalnie zwracając się per „pani”. Ta z kolei przypomina mu, że rozbił głowę, że jedziemy na prześwietlenie, że trzeba to zszyć, że nie wolno tyle pić i żeby się nie bał. Chwast, #!$%@?, żeby się nie bał. Wszystko, drogi chwaściku będzie dobrze. Jeszcze wrócisz do społeczeństwa. I będziesz żył długo i szczęśliwie. Ale to nie wszystko. Za chwilę pyta, czy ma żonę, dzieci i czy ma dla kogo żyć. Tego w mojej karetce jeszcze nie było. Mówię do Zdzicha, że będę musiał przeprowadzić rozmowę wychowawczą. Ten cicho chichocze.

Po przekazaniu pacjenta podchodzę do karetki. Marta z obrzydzeniem szoruje sobie przedramiona gaza z wodą utlenioną. Pytam się, czy ma koszulkę na zmianę. Mówi, że ma. I nie wiem co jej powiedzieć. Żeby nie głaskała chwastów? Bez sensu. Za parę lat sama się wypali.
- Czy coś nie tak? – Pyta po dłuższej chwili milczenia. – Jak coś zrobiłam źle, to mi powiedz, bo dopiero się uczę... – Chyba właśnie wyczerpała swoje pokłady śmiałości.
Opuściła główkę i patrzy w podłogę. Muszę pogadać z Wojtkiem, żeby dał ją któremuś z młodszych chłopaków. Przecież ona przy mnie zamknie się w sobie.
- Wiesz, rozczulanie się nad pijakami nie ma większego sensu. Jeździmy do nich tylko dlatego, że kłują w oczy społeczeństwo, które woli myśleć, że na świecie jest ładnie, bezpiecznie i sprawiedliwie. A uszczęśliwianie ich na siłę i takie karetkowe terapie jeszcze nigdy nikomu nie pomogły. Chwast zawsze wraca do chlania i będzie chlał aż zdechnie. Aż padnie tam, gdzie go żaden samarytanin nie zobaczy. I wtedy jest jednego mniej i spokojniejsze dyżury, aż gdzieś się nie wylęgnie nowy na jego miejsce.
Mam wrażenie, że wytłumaczyłem dosyć dosadnie. I dobrze. Niech sama zrozumie, że szkoda życia na fikcję i lepiej zostać księgową. W końcu pomoc w oszukiwaniu urzędu skarbowego to dużo szlachetniejsze zajęcie, niż wmawianie ludzkim odpadom, że wcale nie są ludzkimi odpadami.
- Ale ja to wiem, - ciągle patrzy się w podłogę, trzymając szeroko ręce, by ich nie ubrudzić o pokrwawioną koszulkę, - ale tu bardziej chodzi o mnie. – Na chwilę unosi wzrok, jak by upewniając się, czy jeszcze przed nią stoję. – Ja boję się, że jak będę ich traktować gorzej, to stracę pewne ludzkie cechy i będę obojętna. A ja tak nie chcę. Chcę umieć współczuć, nawet jeśli to bez sensu.

Ożeż #!$%@? ja #!$%@?ę. Mogła jeszcze tylko dodać, że nie chce zostać takim zwyrolem jak ja.
- Marta, ile masz lat? - Dwadzieścia trzy.
- Gratulacje. Bardzo dojrzałe przemyślenia jak na małolatkę. Chodź, pojedziemy na stację, żebyś się przebrała. W każdej chwili może być wyjazd.

Czasem jest tak, że klepiemy „słabszego” rozmówcę po plecach, żeby myślał, że udajemy, ze jego argumenty wcale nie są dla nas dziecinne. A prawda jest taka, że wbito nam szpileczkę w taki mały punkcik, który kiedyś był ważny, ale woleliśmy o nim zapomnieć, bo bez niego jest łatwiej. Coś, z czego jestem dumny i co nazywam zimnym profesjonalizmem to nic innego jak grzeczna obojętność na ludzką krzywdę, niezależnie od tego czy tą krzywdą jest odgryziony palec czy demencja.
Ledwo Marta zdążyła się przebrać, dostaliśmy wyjazd do podejrzenia zgonu. Pytam, czy sprawnie posługuje się ZOLLem. Niepewnie kiwa główką. Ciekawe. Przy niej czuję się jakby młodszy. I chyba nawet chce mi się odpompować osiemdziesięciodziewięcioletnią babę, żeby to dziecko miało pociechę z udanej resuscytacji.
Na miejscu stężenie pośmiertne. I rozpłakana rodzina, sztuk trzy. Oficjalnym tonem mówię, że niestety pacjentka już dawno nie żyje i proszę o dokumentację medyczną. Siadam i piszę, pilnując się, by w Glasgow z przyzwyczajenia nie wpisać piętnaście. Marta siada koło zapłakanej starszej kobiety i pyta, kim jest dla zmarłej. Unoszę głowę. #!$%@?, co ją to obchodzi. Tamta odpowiada, że siostrą. Marta zdejmuje rękawiczki i przybliża jej głowę do swojego ramienia. Ta się poddaje i zaczyna z całej siły szlochać Marcie w rękawek. Na chwilę zapominam o papierach i patrzę się na kuriozalną dla mnie scenę. Ratownik przytula siostrę trupa. #!$%@?, żeby jeszcze to było po reanimacji, to można uznać że ratownik zrobił robotę, a teraz udziela wsparcia rodzinie, ale tutaj… Nie, #!$%@?. Nie chcę jeździć z Martą. Nie chcę by mi ciągle prezentowano coś, czego już dawno nie potrafię.
Przed karetką mówię do Zdzicha, że jeszcze zajaramy. Zaciągam się i patrzę w pochmurne, szare niebo Idealnie komponuje się z szarymi blokami. Gdyby nagle wyszło słońce, to była by ładna pogoda. I to wszystko. Nie było by idealnie szarego nieba nad idealnie szarym miastem. Patrzę się na Martę. Mówię do niej, że jak tak dalej będzie się przytulać do pacjentów, to do rana zabraknie jej ciuchów. Dziecko opuszcza głowę i teraz patrzą się na mnie jej roztrzepane kędziory. Mówi, że cieszy się, że mogła ulżyć tej pani w cierpieniu.

Rzucam niedopałek na ziemię i długo miażdżę go butem. Bardzo nie lubię, kiedy słońce przeszkadza mi podziwiać idealnie szare niebo. #niemoje #999
  • 20
  • Odpowiedz
@alejandra15:

na miejscu Marty interweniowałabym u przełożonego za nazywanie "małolatą" , protekcjonalne traktowanie i wyśmiewanie jej empatii ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Po takim numerze przełożony zwolniłby Cię z pracy. Nie dlatego, że nie miałabyś racji, tylko za brak umiejętności współpracy i znajomości swojego miejsca. Takie sprawy pracownicy powinni umieć załatwiać pomiędzy sobą, a jeśli tego nawet nie próbują tylko od razu idą na skargę to nie nadają
  • Odpowiedz
akie sprawy pracownicy powinni umieć załatwiać pomiędzy sobą, a jeśli tego nawet nie próbują tylko od razu idą na skargę to nie nadają się do pracy


@GeraltRedhammer: tak, na pewno by załatwiła między sobą z tym nadętym bucem, który traktuje ją tak protekcjonalnie, że nóż się w kieszeni otwiera. To samo napisałabym, gdyby Marta była Piotrem czy Innym Krzyśkiem. Nie traktuje się tak ludzi. Ja (nie) wyobrażam sobie, jak bardzo trzeba
  • Odpowiedz
@kawazrana:
Tu nie chodzi o to czy byłoby to skuteczne, tylko o umiejętność pracy w grupie pracownika. Nikt nie chce mieć w zespole kogoś kto nie próbuje współpracować tylko przyszedł do zespołu próbuje narzucić swoje zasady wszystkim i jak tylko coś mu się nie podoba to idzie na skargę.

  • Odpowiedz
@GeraltRedhammer:

" chyba zauważyła moją irytację tym faktem. Z resztą, nic dziwnego. Na mordzie mam napisane, że jestem leniwy, że mi się nie chce i że nie lubię tej roboty. Trudno. Takie życie. " Tak, tylko myśli, nie robi (póki co). Człowiek tak przepełniony goryczą prędzej czy później musi wybuchnąć, poza tym to czuć, kiedy ktoś nas nie akceptuje czy nawet nie toleruje.
Ja też nie popieram skarg, szczególnie ludzi nowych
  • Odpowiedz
@kawazrana:

Nadal nie rozumiem z czym masz problem. Ironicznie opisał sytuację z którą każdy mężczyzna prędzej czy później się zetknie - czyli wypalenie zawodowe. Nie ma sensu udawać, że problem nas nie dotyczy i jesteśmy lepsi. Prędzej czy później każdy z nas będzie tak reagował na pracę i to jest normalne. Natomiast o jego klasie będzie świadczyło to jak sobie z nim poradzi. Może kobiety nie doświadczają wypalenia zawodowego, lub w
  • Odpowiedz
[Marta] z kolei przypomina mu, że rozbił głowę, że jedziemy na prześwietlenie, że trzeba to zszyć, że nie wolno tyle pić i żeby się nie bał.


@profumo: To mnie rozczuliło.

Nie chcę by mi ciągle prezentowano coś, czego już dawno nie potrafię.


@profumo: A te słowa nawet bardziej.

Dobre pióro tak w ogóle.
  • Odpowiedz