Wpis z mikrobloga

O #!$%@? słów kilka.

W życiu jeszcze nie byłem tak zmęczony jak wtedy. Nogi zrobiły się jak z waty, płuc mało nie wyplułem, a każdy oddech przychodził z tytanicznym wysiłkiem. Serce w szalonym rytmie wyrywało się z piersi, a adrenalina buzowała w żyłach dając mi niemal nadludzką siłę. Przebiegłem ponad sto metrów, ale czułem, że jest to już kres moich możliwości.

W ucieczce nie pomagał ani upał, ani moje spodnie. Na co dzień podkreślały moje długie nogi swoim mocno przylegającym materiałem. Jednak teraz, w trakcie biegu dość bardzo ograniczały długość moich kroków. Za każdym razem gdy wyrzucałem nogę przed siebie, naciągnięty materiał uniemożliwiał jej wystarczające wyciągnięcie się do przodu. Jak by tego było mało, napinający się materiał w kroczu, przy każdym gwałtownym kroku dość sromotnie zgniatał moje krocze.
Ubieranie tych wąskich spodni dzisiaj było złą decyzją. Jedną z wielu, która doprowadziła mnie do tej tragicznej sytuacji.

Dzień był piękny i upalny. Błękitne niebo, słońce świeciło pełnią, a drzewa cicho szumiały pod wpływem łagodnego ciepłego wiatru.
Beznadziejna pogoda, aby gdziekolwiek wychodzić, ale piękno dnia mnie urzekło i postanowiłem wyjść na zewnątrz. Tak Tak popełniłem pierwszy błąd.
Kolejnym błędem było niespojrzenie na kalendarz. Gdybym to zrobił zauważyłbym, że właśnie dziś wypadało święto narodowe - "dzień policyjny" dla takich jak ja. Wychodzenie na zewnątrz równa się samobójstwem.

Mówią, że tragedia jest dzieckiem wielu błędnych decyzji. Łącznie z doborem garderoby dokonałem już trzech bardzo złych decyzji tego dnia. Kolejne przyszły mi równie łatwo. Zła pora, zły wybór dzielnicy, skręt w złą stronę i nie patrzenie na jezdnię przed wkroczeniem na nią.

Byłem już na środku ulicy, gdy kątem oka dostrzegłem duży hałaśliwy ciemny obiekt, poruszający się w moją stronę.
Na ułamek sekundy serce mi chyba stanęło. Sterczałem jak kołek na środku ulicy z głupio rozdziabioną japą nie mogąc się ruszyć. Przede mną na szerokości całej jezdni szedł pochód narodowców. Ich transparenty, flagi, hasła były straszne, ale nie tak straszne jak ich oczy wpatrzone we mnie.

Nie wiem kiedy ruszyłem do ucieczki, wiem, jednak, że spora grupa ruszyła za mną. Myślałem, że ucieknę przed #!$%@? za bycie "pedałem w rurkach", ale moje szanse drastycznie zmalały, kiedy po stu metrach nie zdołałem ich zgubić.
Wiedziałem, że to już koniec. Ciało odmówiło posłuszeństwa i zatrzymałem się. Starałem się utrzymać na nogach jednocześnie luzując ręką spodnie na kroczu. Zachłannie łapałem powietrze po cichu licząc, że widząc moje cierpienie uznają, że na dzisiaj mi wystarczy.

Narodowcy zatrzymali się parę metrów ode mnie, ale nie zawrócili. Powoli ruszyli w moją stronę coś krzycząc, ale nie wiem co. Mój oddech zagłuszał wszystkie dźwięki. Rzuciłem jeszcze w ich kierunku błagalne spojrzenie pełne wycieńczenia i rozpaczy, niczym łania do myśliwego, chwilę przed tym jak ją dobije. Nie pomogło. Właściwie już pogodziłem się z tym co miało nastąpić. I nagle coś mnie tchnęło. Nie wiem co. To był nagły przypływ odwagi, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

Zacząłem śpiewać:
Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy.
Kij bejsbolowy zatrzymał się tuż przed moją twarzą, a następnie bezwładnie opadł z głuchym łoskotem na chodnik.
Przede mną stało ponad dwudziestu rosłych mężczyzn ubranych w skórzane czarne rozpięte kurtki z spod których wyglądały narodowe symbole. Stali na baczność z dłońmi na sercu i wzrokiem wbitym w niebo śpiewając razem ze mną.
Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy.

Niektórzy mieli poważny wyraz twarzy, pełen skupienia, inni spojrzenia przepełnione dumą, ale byli i tacy którym łezka spływała ze wzruszenia, a na kącikach ust kleiła się gęsta ślina. Wtedy zrozumiałem, że wydarzyła się rzecz bardziej niezwykłą niż chciałbym to przyznać. Na całej ulicy zapadła absolutna cisza. Drzewa przestały szumieć, ptaki śpiewać, psy ujadać, dzieci piszczeć, kobiety stukać obcasami, a samochody jeździć. Absolutna cisza z wyjątkiem naszego śpiewu.
Marsz, masz Dąbrowski, z ziemi włoskiej, do Polski

Wszyscy w koło znieruchomieli, jakby czas się zatrzymał. Spojrzenia ich były skierowane na grupę narodowców, którzy wraz z "pedałem w rurkach" śpiewali hymn narodowy.
Za twoim przewodem, złączym się z narodem.
Kierowca autobusu wstał i zaczął być brawo.

Dla ciekawskich:


Uwaga.


#copypasta #opowiadanie #wykopowatworczosc #narodowcy #lewactwo #lewackihumor #bekazprawakow #bekazlewactwa #neuropa #heheszki #humor #duzotagow #orczahistoria
orkako - O #!$%@? słów kilka.

 W życiu jeszcze nie byłem tak zmęczony jak wtedy. N...

źródło: comment_FBVR01KC2Ca0Sb0mUixyzWZH2jbohwuE.jpg

Pobierz
  • 1
  • Odpowiedz