Wpis z mikrobloga

Załóżmy, że urodziłem sie we Wrocławiu, w szpitalu na placu 1 maja. Załóżmy, ze od urodzenia mieszkałem w mieszkaniu w bloku na osiedlu Różanka. Załóżmy również, ze blok ten pieter posiadał dziesięć i piec schodowych klatek, połączonych korytarzem na pietrze ostatnim. Przyszedłem na świat jeszcze w latach osiemdziesiątych, chwile po tym, jak generał w ciemnych okularach pozabierał z ulic swoje żołnierzyki, metalowe samochodziki i czołgi. Nie bylem pierworodnym synem swojego ojca. Nie bylem, w przeciwieństwie do mojego brata dzieckiem planowanym. Od małego wypominała mi to babcia oraz jej córka, Irena, czyli moja matka. Babcia, do szpiku kości czerwony babsztyl, niemal cale swoje Zycie przewalała jakieś papiery w nikomu nie potrzebnej instytucji i podbijała nań pieczątki. Przemiany systemu zweryfikowały sens istnienia zarówno jej stanowiska, jak i całej instytucji. Babełe przeszła na emeryturę. Moja mame, niska kobieta o wielkim zadzie, baloniastych cycach i wiecznie zimnych, wilgotnych serdelkach zamiast palców nie pracowała chyba nigdy.

Chciał dzieci to niech robi

Zwykła mówić do swojej matki. Spróchniała baba oczywiście przytakiwała. Babcia od kiedy pamiętam przesiadywała u nas w mieszkaniu. Dzień w dzień, od rana do czasu, kiedy ojciec nie wracał do domu z roboty, jak zwykł nazywać swoją pracę. Bo on przecież nie pracuje, on robi, pracują ludzie po studiach przesuwając ołówki od lewej do prawej strony biurka i tak dalej. Ojciec, prawdziwy tytan pracy, z gęstym, sumiastym wąsem, szpakowatą grzywą, gdzie nie gdzie przerzedzoną srebrnymi nićmi starości, nigdy w mojej obecności nie nazwał pracy inaczej niż robota. Robił od rana do popołudnia na zakładzie. Bo przecież nie w zakładzie, w fabryce. On robił na fabryce, na hali, na urządzeniu. Co robił? Oczywiście niezwykle skomplikowane rzeczy, bo przecież to on był najważniejszy i niezastąpiony. Ojciec pracował przy nitownicy. Tak anonki, mój stary, który uważa siebie za alfę i omegę wpieprzał nity w kawałki stali, które ktoś wcześniej powycinał, czy tam powykuwał. Stuk, puk i przesuwamy dalej. Stuk, puk i przesuwamy. I tak od rana do popołudnia. Skomplikowane jak cholera.
Po powrocie z pracy ojciec zawsze od przedpokoju darł się, że już jest i obiad ma być na stole, bo jest głodny. Obiadu ojciec nie jadł, bo jedzą ludzie, on zupę siorbał, łyżkę dzierżąc niemal jak miecz, pochylając się nad talerzem, żeby nie pochlapać ceraty. Kotletów mielonych prawie nie przeżuwał, tylko je połykał, podobnie z ziemniakami, które zawsze musiały być ubite z masłem, ponieważ on nie prosie i całych żarł nie będzie. Po #!$%@? koryta ojciec zapalał papierosa, wypijał zalewaną kawę w szklance i szedł do mojego brata, z którym sklejał modele, chodził grac w gałę, strzelać z wiatrówki. Ja zostawałem w domu, bo za mały, bo ja to chudy jak baba, on mnie na świat nie prosił i tak dalej.
Co zatem robiłem? Siedziałem z babcia i matką, oglądałem telewizje, pomagałem w kuchni albo przesiadywałem w moim pokoiku. Celowo nie pisze tutaj pokoju, ponieważ, kiedy będąc trochę starszym, na początku podstbazy poznałem Sebe z bloku obok zobaczyłem, ze u nich ten pokoik jest czymś w rodzaju składziku/przedsionka oddzielającego jeden z pokoi od przedpokoju ;; Nie muszę dodawać, ze brat pokój miał spory, z oknem na to wszystko. Rodzice spali na wersalce w salonie. A ja? Ja miałem rozkładany fotel w przedsionku przed pokojem brata. Super mieszkanie.



Pierwszy dzień szkoły wspominam okropnie. Ubrany w najgorsze szmaty, z różowym plecakiem z czegoś w rodzaju tektury z PCV babcia zaprowadziła mnie pod klasę, gdzie czekała na mnie, kiedy wyszedłem, zwilżoną własna śliną chusteczką przetarła mi policzek

Masz tu coś Maciek…o tu, już nie ma. Ubieraj tornister i do domu.

Od dnia pierwszego podstbazy do dnia ostatniego klasy 8 babcia prowadzała mnie rano do szkoły i ze szkoły mnie odbierała. Poza przypadkami, kiedy nie było ostatniej lekcji i udało mi się wracać samemu. W związku z tym faktem, przez całą podstbazę byłem wyśmiewany przez Sebastianów i Kariny, często przy babci podbiegali do mnie krzycząc

Maciek, dawaj to piwo z plecaka

Maciek idziesz zapalić?

Babcia za każdym razem robiła mi scenę, próbowała zerwać ze mnie plecak, celem jego przeszukania, ku uciesze rozbawionej gawiedzi.
Pamiętam jak kiedyś Seby wpadły na pomysł, żeby przynieść mąkę w woreczku do szkoły, włożyć mi do plecaka i przy babci napomnieć, ze mam narkotyki ;
;

Maciek, co to jest? Ty ćpunie cholerny! Ojciec z tobą porozmawia!

Wydzierała się stara #!$%@? szarpiąc 13 latka za #!$%@?ą bluzę. Ojciec oczywiście z bratem wiedział co się świeci i tylko ze mnie dworował, ze jestem ciota, daje się ruchać i gówno ze mnie wyrośnie i pewnie jestem pedałem. Matka tylko przytakiwała temu wszystkiemu, jakby nie widząc łez, spływających powoli po moich policzkach.

Zawsze uczyłem się lepiej od mojego starszego brata, ale to jego świadectwa starzy mieli w gablotce, którą urządzili w meblach ze sklejki za błyszcząca szybą. Jego laurki, jego dyplomy za gała i skoków w dal. Co z tego, że umiałem ładniej rysować, lepiej liczyłem i ogółem lubiłem czytać, uczyć się. Chociaż może uciekałem w książki bo nie miałem za bardzo alternatywy. Nie mniej jednak, kiedy brat po podstawówce dostał się do liceum stary zapłacił mu za prawko i pozwalał jeździć swoim fiatem 125p. Kiedy ja zdałem do najlepszego liceum w mieście, stary miał #!$%@?, matka też, stwierdziła, ze jakiś Kajetan dostał wyróżnienie i sowę na koniec szkoły, a nie ja, wiec wcale taki dobry nie bylem, bo co to mieć czerwony pasek (brat nigdy paska nie miał). Kiedy ja kończyłem podstbaze, bratełe kończył liceum i był na najlepszej drodze, aby zostać nowostudentem PWr

Synek, inżynier! INŻYNIER to jest życie!

Darł się ojciec na cały dom, kiedy brat wrócił po maturze do domu i oznajmił, że chce iść na mechanikę.

U mnie na zakładzie inżynier to ma tak!

Ojciec gestykulował przesuwając palcem wskazującym po czole, po czym otworzył flaszkę i zaprosił sąsiadów. Był cały pakiet, kanapki, sałatki z majonezem, pokrojonymi ziemniakami, ogórkiem i śledziem i cala reszta oprawy. Nikt nie zapytał, czy chce się dołączyć, bo przecież synek zdał maturę i będzie inżynierem. W liceum uczyłem się równie dobrze, jak w podstawówce. O dziwo w szkole było więcej stulejarzy, mojego pokroju, którzy mieli #!$%@? na wszystko, albo nie mieli jak nie mieć #!$%@?, bo nikt ich nie zaprosił na ognisko, piwko nad Odra czy inne rozrywki. Nauczyciele chwalili za osiągnięcia, za olimpiady i konkursy. Matka nadal znajdowała kogoś, kto miał 6 kiedy ja miałem 5, albo wygrał finał, kiedy ja tylko się do niego dostałem. Zacząłem się interesować komputerami, programowaniem. Mięliśmy łebskiego faceta od informatyki, który podrzucił mi książki do Visual basica i Pascala. Wszystko robiłem na sucho, na papierze, a potem wklepywałem w szkole do komputera. Kilkakrotnie prosiłem rodziców, żeby kupili mi komputer, bo chciałem z tym wiązać moja przyszłość





Komputer? Na cholerę ci komputer? Czy ja wyglądam na milionera? Komputera mu się zachciało! A boazerie to za co wymienimy? Wykładziny kupimy?

Nie dostałem komputera. Stary wyłożył przedpokój i kuchnie drewnem, co by nam było tak milusio jak w góralskiej chacie pod Zakopanem. W każdym pokoju pojawiły się nowe wykładziny. Komputera jednak nie dostałem. Żeby było zabawniej brateł, który po drugim roku poprosił o komputer, dostał go miesiąc później. Polowe rodziny sprosili, żeby patrzyła jak podłącza ten cud techniki, na który stary się zakredytował. Stary powiedział mi wtedy, ze jak będę musiał coś do matury robić na nim, to jak brat się zgodzi to mogę usiąść ale mam nie zepsuć ;; Najsmutniejsze było to, ze mój brateł kompa potrzebował tylko po to, żeby go mieć, żeby odpalić na nim Wolfensteina 3d, Duke Dukem czy inna grę, bo przecież po co mu komputer. Koledzy mają, to on tez musiał.
Brat mój był typowym Seba z polibudy. Polary, plecak, adidasy i jeansy albo sztruksowe spodnie. Cóż, ja bylem ubrany podobnie, tyle, ze moje polary, nieco za duże spodnie i plecak były nieco sfatygowane, bo przecież kupią nowe jemu, ja mogę nosić po nim, co ma się marnować. Przecież w życiu nic nie może się zmarnować.
Wszystko trochę się polepszyło, kiedy brat znalazł sobie jakaś przygłupią Karine, która studiowała pedagogikę i mieszkała w akademiku. Coraz rzadziej wracał na noc, bo jak mniemałem wkładał swojego fiutka w swoją loszkę i pil piwko, zabawiając swoich kolegów opowieściami o #!$%@? bracie, którego poniewiera. Ojciec z matką chodzili po mieszkaniu dumni niczym pawie. Synowa to, synowa tamto. Mi to wszystko zwisało, bo w końcu mogłem zająć się programowaniem i spędzać noce przed komputerem. Szczęście jednak nie trwa wiecznie, życie prędzej czy później wybije nam z twarzy uśmiech wielkim młotem, żeby nie było zbyt milo, bo radość nie jest do niczego potrzebna komuś takiemu jak ja. Po niespełna roku brat przyszedł z wódka do ojca, żeby mu powiedzieć, ze Karina będzie miała bachora. Zęby się staremu spod wąsa świeciły w uśmiechu, bo przecież będzie dziadkiem, bo przecież każdy mężczyzna w życiu musi założyć rodzinę, spłodzić syna i dostać wnuka. Jak się można domyśleć, dziewczyny dzieci nie rodzą w akademikach, w bursach również ich się ich nie wychowuje. Tak wiec na chwile przed matura mieszkałem w mieszkaniu z matka, ojcem, bratem i jego loszką, która w swoim brzuchu nosiła owoc jego kutacza ;
;



Matura nie stanowiła problemu, egzaminy wstępne także, dostałem się zarówno na informatykę na UWr jak i na polibudę. Wybrałem to drugie, ponieważ zawsze preferowałem podejście praktyczne do zagadnienia informatyki, niżeli teoretyczne, wręcz nauczycielskie, które wiodło prym na uniwerku. Brzuch Kariny zdawał się pęcznieć z każdym dniem. Jej jęki i ciągle narzekanie nie pozwalały mi spać.

Edek, za zimna ta woda na kąpiel!

Za gorąca herbata! Za mało cukru!

Jazgotała w kółko, co tylko ja zdawałem się zauważać. Seba usługiwał jej, niczym lokaj szkolony w porządnej londyńskiej szkole lokajów w XIX wieku, za rada ojca, rzecz jasna.

Synek, do porodu Karinie pomagaj, bo jesteś mężczyzną. Potem pójdziesz do roboty i ona będzie dziecko bawić, domem oporządzać.

Brateł rzecz jasna nie oponował. Nie oponował również, kiedy ojciec nakazał mu przerwać studia po zrobieniu inżyniera, bo magister przecież nie jest potrzebny, a świeżo upieczony ojciec nie może być na garnuszku rodziców. Logicznym następstwem wypełznięcia małej Justyny z macicy niedoszłej pani pedagog było stwierdzenie moich rodziców, ze de facto jestem osobą dorosłą, moje studia to fanaberia i powinienem znaleźć sobie pracę i wynieść się, bo przecież będę przeszkadzał Edkowi, jego przyszłej żonie i ich wnuczce. Wyrok zapadł. Nie było możliwości apelować, ubiegać się o prawo laski. Nie w tym domu. Całą noc nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok, wyginając sprężyny w wysłużonym już fotelu rozkładanym, który cale życie służył mi za łózko, a tej feralnej nocy przygrywał żałośnie mój marsz pożegnalny. Nie wiedziałem co mam zrobić, dokąd się udać, rodzice tatełe mieszkali w Kieleckim, a emerytowana biurwa, zwana przez moją rodzicielkę mamą, miała kawalerkę po dziadku. Nazajutrz postanowiłem do niej zadzwonić, zapytać, czy nie przenocuje mnie chociaż przez jakiś czas.

Mam jeden pokój, jak ty sobie to Maciek wyobrażasz? Nie masz kolegów? Studenci powinni mieszkać w akademikach!

Załamany poszedłem na uczelnie, popytałem kolesi, czy nie mają wolnego pokoju, albo miejsca w pokoju na stancji, ale wszyscy twierdzili, że nie mają, że ciasno, że kawałek podłogi się nie znajdzie. Oznajmili mi również, ze dopóki się uczę mój stary musi mi płacić forsę albo pozwolić mieszkać w domu, w przeciwnym wypadku sąd nakaże mu płacić mi 50% zasadzonej kwoty na utrzymanie, pozostałą połowę dostanę z jego ZUSu. Wróciłem zatem do domu i powiedziałem ojcu, że owszem, wynoszę się, ale również idę do sadu, po to, co mi się należy, jak psu buda z miska.

Maciek, synek, no przecież możesz tu na fotelu spać

Tateł próbował się nawet uśmiechnąć. Kiedy oznajmiłem, że się wyprowadzam a on za to zapłaci zaczął mnie wyzywać od najgorszych #!$%@?ów, niewdzięczników i #!$%@?. Powiedział, że przegram w sądzie i wyląduję pod mostem.
Wygrałem. Dziewięćset złotych, czterysta pięćdziesiąt od ojca, drugie tyle z ZUSu. Wynająłem pokój za grosze przy ulicy Pomorskiej. Dlaczego pokój był taki tani dowiedziałem się dopiero później, kiedy zobaczyłem jaka to okolica, ale o tym ludziom z Wrocławia mówić nie trzeba. Chodziłem do studbazy, zatrudniłem się na pół etatu do skręcania zestawów komputerowych w piwnicy pod sklepem z tymże sprzętem na ulicy Oławskiej. Po obronie popracowałem chwile we Wrocławiu, to w serwisach, to w sklepach z komputerami, cały czas szukając pracy jako programista.
Od kilku lat mieszkam w Poznaniu. Pracuję, spłacam swoją małą piwnicę. Jeden pokój z aneksem kuchennym, łazienka i mikroskopijna loggia. Wielka płyta. Osiedle. Jest tutaj równie pięknie, jak na Różance za mojego dzieciństwa. Nowe elewacje, świeżo pomalowane huśtawki, zielone skwerki pomiędzy blokami i czyste piaskownice, takie jak te, które oglądałem z okna, kiedy ojciec w najlepsze bawił się z Edkiem. Podwórko mego dzieciństwa pełne jest teraz zmęczonych, przeżartych przez rdzę huśtawek i zasikanych przez kundle piaskownic i trawników. Działające niegdyś latarnie straszą popękanymi czerepami, pozbawionymi mózgów. Od lat nikt nie kwapił się, by je pochować, czy naprawić. Moja rodzina, tak jak to podwórko, pozostała gdzieś daleko na cmentarzysku mojego #!$%@?.

#pasta #feels #patologiazewsi #smutnazaba
O.....r - Załóżmy, że urodziłem sie we Wrocławiu, w szpitalu na placu 1 maja. Załóżmy...

źródło: comment_e6vwrScysk2M9DgolxR6OJbag3HU6Pfy.jpg

Pobierz
  • 14
  • Odpowiedz