Wpis z mikrobloga

Przelatując przez setki wpisów spod tagu #tfwnogf nasunęło mi się kilka myśli. Nie wiem z czego to wynika, ale wielu ludzi żalących się tu prawdopodobnie miało problemy rodzinne lub inne w dzieciństwie, było poniżanych itp. Zdrowy i nieskrzywdzony człowiek na polu związkowym w wieku gimnazjalnym i licealnym zaczyna wpadać w krótsze lub dłuższe zauroczenia. Jest to dobry mechanizm na poznanie samego siebie i swojej psychiki, jak drastycznie może się nasze postrzeganie świata i drugiej osoby zmieniać. Na szczęście takie zauroczenie szybko się kończy, jest to pewnego rodzaju lekcja, jakby ludzka natura mówiła człowiekowi "patrz, jeszcze 2 tygodnie temu nie mogłeś bez niej żyć i myślałeś o niej 24 godziny na dobę, a teraz jest dla ciebie zupełnie obojętna". Po kilku takich doświadczeniach, a może nawet jednym, człowiek już wie, że mózg potrafi stworzyć nam taką iluzję postrzegania świata i wywrócić nam priorytety do góry nogami. Po czym już wie, że następnym razem trzeba uważać, spróbować patrzeć chłodnym okiem, popytać rodzinę i znajomych. Mnie jedna taka lekcja nauczyła, że drobna wada w drugim człowieku, którą w 100% akceptujemy będąc zakochanym, staje się barierą nie do przejścia w momencie gdy poziom dopaminy spadnie. Oczywiście nie jest to regułą - ale warto się zastanowić, wyolbrzymić którąś wadę drugiej osoby i zadać sobie pytanie "czy mógłbym z tym żyć?". Oczywiście, gdy emocje opadają i zostaje tylko trzeźwe myślenie, wzajemna troska o siebie, zależność, chęć dalszego życia z drugą osobą pomimo wad po obu stronach (co de facto sumuje się w pojęcie "miłość") dopiero wtedy okazuje się ile to wszystko było warte. Trochę zboczyłem jednak z tematu. Ludzie, którzy nie uświadczyli zauroczeń/zakochań z wzajemnością z powodu zbytniego wycofania, strachu przed odrzuceniem, niskiej samooceny, przez co nigdy nie doszło do konfrontacji ich wyobrażenia o obiekcie westchnień z rzeczywistością, pozostają jakby niedorozwinięci w tej materii. Stąd w dalszym życiu przekonanie, że tylko związek da takiemu chłopakowi szczęście. Wieczny smutek, a ona wszystko odmieni. Co oczywiście jest kolejnym fałszem, i jak wcześniej napisałem, wg mnie wynika to z nie wytestowania tego mechanizmu za młodu. Podobnie się dzieje w innych sytuacjach z człowiekiem, bardzo czegoś pragnie kiedy tego nie ma, a kiedy już ma, stwierdza, że nie jest takie jak sobie wyobrażał. Gdy taki człowiek pogardliwie nazywany tu przegrywem podejmuje jakieś działania w celu poznania jakiejś dziewczyny, to następuje jeszcze większa frustracja, bo ona nigdy nie uzna go za atrakcyjnego. Dlaczego? Z wielu powodów, często bije od niego desperacją na kilometr, jest nieobyty społecznie i nie wie jak się zachować, zbytnio zwraca uwagę na zupełnie nieistotne szczegóły. I koło się zamyka, bo każde odrzucenie prowadzi do jeszcze większego pogrążenia w przekonaniu o własnej nędzy. Wielu jest tu takich i schemat jest podobny. Niesamowity jest fakt jak rzeczywistość jest zupełnie odmienna od wyobrażenia takiego człowieka w tych sprawach. Zdrowy mężczyzna rozwija się na polu zawodowym i prywatnym (pasje lub/i znajomi i kontakty). Z automatu staje się atrakcyjnym, bo "coś robi" w życiu, nieważne czy kopie doły (o ile na tym jego ambicja się nie kończy) czy prowadzi swój biznes, to nie ma znaczenia. Zupełnie też nie ma znaczenia ile zarabia (o ile może się utrzymać) i jak wygląda (o ile o siebie dba). Oczywiście mowa tu o normalnych, psychicznie zdrowych kobietach. Okazje na bliższe znajomości z kobietami przychodzą same jak nie stoi się w miejscu ze swoim życiem. Szczęśliwi ludzie wchodzą w zdrowe związki. Ludzie, o których mówiłem wcześniej myślą odwrotnie - dopiero związek da mi szczęście.

#przemyslenia
  • 3