Wpis z mikrobloga

Poradnik dla przyjezdnych.
Jak dogadać się w Krakowie?

Gwara krakowska – tak fachowo nazywa się mowa, którą posługują się mieszkańcy Krakowa i okolic. Nie martw się jednak. Nie będziemy tu analizować fonetyki międzywyrazowej udźwięczniającej ani rozpisywać się na temat tylnojęzykowego n w wyrazach „panienka” i „okienko”. Zamiast tego, dajemy ci do ręki przewodnik po krakowskiej mowie, dzięki któremu lepiej dogadasz się z tubylcami i… może nawet uda ci się zjeść dokładnie to, co chciałeś zamówić.

Wychodź „na pole”

Zacznijmy jednak od podstaw. Bez tego się nie obejdzie. Otóż tak, my w Krakowie wychodzimy „na pole”. Pogódź się z tym. Dzieci mówią tak do rodziców, rodzice do dzieci, a mężczyzna, który zabiera damę na kawę, pyta ją, czy ma życzenie usiąść wewnątrz, czy „na polu”, a więc w kawiarnianym ogródku. „Na polu” znaczy u nas „na zewnątrz” i nie zmienią tego żadne znaczące uśmieszki ani docinki. „Dwór” to po krakowsku „dom szlachcica”, określenie „na dworze” budzi skojarzenia z fraucymerem królowej Bony i aż prosi się o epitet „królewski”. I tyle. Jeśli przyjechałeś tu z myślą o jakiejś językowej krucjacie, zapomnij. Jedyne, czego się doczekasz, to komentarz: „Jeśli się mieszka w chałupie, to idzie się na dwór, a jeśli we dworze, to wychodzi się na pole”. A temu rozumowaniu trudno – mimo wszystko – odmówić pewnej logiki.

Noś „beretkę”

Załóżmy jednak, że jesteś pokojowo nastawiony i zniesiesz to nasze „pole” bez mrugnięcia okiem. Czemu jeszcze nie powinieneś się dziwić? Ano temu, że w Krakowie słowa – jakby to powiedzieć? – zmieniają płeć. Nosisz beret? Stare krakusy – „beretkę ”. I „krawatkę”. Masz (wybacz impertynencję) fałdki? W Krakowie „fałd” bywa rodzaju męskiego. Za to „parasol” często staje się u nas „parasolką”, a „rodzynka” – „rodzynkiem”.

Nie „spaźniaj się”

Są też inne atrakcje. „Spaźniamy” się na poranne spotkania, bo musimy się „ukąpać” zamiast „wykąpać” i „pościelić” łóżko zamiast je „posłać”. „Ubieramy” też swetry, koszule i sukienki zamiast je „zakładać” i czasem chcemy coś „oglądnąć”, gdy ty chciałbyś „obejrzeć”. Chociaż, oczywiście, bez problemu zrozumiemy, jeśli się „spóźnisz” i „wykąpiesz”. Poważniejsze pułapki czekają na ciebie dopiero… w kuchni.

„Skosztuj pomadki”

Więc chciałbyś coś zjeść? Ale co? Może po prostu wpadniemy do piekarni? No właśnie. Zapomnij o „słodkiej bułce”. Jeśli o nią poprosisz, duża szansa, że dostaniesz zwykłą bułkę maślaną, bez dodatków. Gdybyś natomiast miał ochotę na drożdżowy placek z serem, makiem, jabłkiem, śliwką, kruszonką czy co ci tam jeszcze przyjdzie do głowy – śmiało proś o „drożdżówkę”. W piekarni bez problemu dostaniesz też „wekę”, a więc „bułkę paryską” i „andruty”, czyli wafle. Z tych ostatnich robi się znakomity przekładaniec (z masą kakaową albo krówkową), który nazywa się „piszinger”, od nazwiska wiedeńskiego cukiernika. „Skosztuj” koniecznie! „Kosztować” to po krakowsku „próbować jedzenia”, niekoniecznie „smakować”.

A jeśli jesteśmy już w temacie słodkości: oczywiście wiesz, że w Krakowie (i Wadowicach także) twoja „napoleonka” nazywa się „kremówką”? Byłoby dobrze, gdybyś o tym pamiętał, gdyż napoleonka to w Krakowie zupełnie inne ciastko: wysokie, wypełnione znacznie słodszym, często różowym kremem, o smaku kompletnie innym niż poczciwa kremówka. Aha, zdarza się nam też mówić „ptyś” na „eklera”, „chrust” na „faworki” oraz „cwibak” na „keks”. No i jeszcze „pomadki” na czekoladki, zwłaszcza nadziewane.

Kupuj w „jarzyniaku”

Ale chyba i tak największe zasadzki czekają cię w… „jarzyniaku”. Tak, jarzyniak to to samo co „warzywniak”, a te malutkie ciemnofioletowe kuleczki, które sprzedają tam jesienią, nazywają się… „borówki”! Nie, nie jagody! W Krakowie i bodaj całej Małopolsce „jagody” mogą mieć różne kolory i rosnąć na różnych krzaczkach, natomiast to, co fioletowe i jadalne, nosi nazwę „borówek”. Nie przejmuj się. To jeszcze nic. Najgorzej jest z jeżynami… Wiesz, chodzi o takie czarne niby-maliny na kolczastych krzewach. Tu już sami mieszkańcy Krakowa nie mogą dojść do ładu, gdyż jedni nazywają te owoce „czernicami”, a inni „ostrężynami” lub nawet „ostrężnicami”… W każdym razie jeśli zjawisz się na którymś z tradycyjnych krakowskich targowisk – np. na Starym Kleparzu – śmiało pytaj: „Na ile te czernice?”. Nie tylko poznasz cenę, ale i zostaniesz wzięty za swego, co zdecydowanie ułatwi ci targowanie się!

Jedz „sznycle”

Z zagadnień kulinarnych zostają nam jeszcze dania mięsne. Powiedzmy, że idziesz do restauracji. W karcie – „sznycel”. Czy na pewno wiesz, czego się spodziewać? Owszem, sznycel to kotlet, ale w Krakowie – mielony! Dostaniesz więc mielone mięso, obtoczone w panierce z bułki tartej, mąki i jajka. Zadowolony? Nie? To może „kiszka”? Kiszka to kaszanka. Dobrze wchodzi z „ziemniakami”, jak u nas mówi się na kartofle.

Na zakupy „chodź na nogach”

Przejdźmy do zakupów – nie przyjechałeś przecież tylko jeść! Żeby sprawnie poruszać się po mieście, kup sobie „kartę”, czyli bilet miesięczny. Oczywiście, możesz też „chodzić na nogach”, czyli piechotą, ale w niektóre miejsca może być „sakramencko” daleko. Wtedy pojedź lepiej tramwajem, autobusem albo „autem”.

Co chciałbyś kupić? Myślę, że z większością zakupów poradzisz sobie sam. Mogą zaskoczyć cię wyjątki. Powiedzmy, że remontujesz dom. Chciałbyś nabyć glazurę do łazienki? W Krakowie nie znajdziesz… Mamy za to „flizy” i „fliziarza”, który ci je położy. Elektryk z kolei naprawi wybite „korki”, czyli bezpieczniki. A stolarz, z ładnych cienkich „deszczułek”, czyli deseczek zrobi dla ciebie „nakastlik”. Nie wiesz, co mógłbyś zrobić z takim „klamotem”? Służymy radą – „nakastlik” to nic innego jak nieduża nocna szafeczka przy łóżku. Nad łóżkiem możesz przywiesić sobie coś „pluskiewką”, czyli pinezką albo przylepić „lepcem”, czyli taśmą klejącą.

A może marzy ci się shopping po krakowskich sklepach odzieżowych? Szukasz płaszcza i zgłupiałeś, bo ekspedientka pyta, czy ma być „przejściowy”? Tak naprawdę chodzi jej o to, czy palto ma być na mróz, czy może na ten paskudny czas między jesienią a zimą, kiedy jeszcze trochę za ciepło na odzież zimową. A może chciałbyś kurtkę z „kapuzą”? „Kapuza” to kaptur, lecz tylko przy kurtce, nigdy przy dresie. Aha, i uważaj kupując „pantofle”. Po krakowsku to zwykłe kapcie!

„Idże, idże…”

Dobrze, zakupy zakupami, ale powinniśmy także poruszyć temat relacji międzyludzkich. To bardzo ważne! „Tomeeek/Aniaaaa/Zośkaaaa, chodźże tu!” usłyszysz na pewno. Krakowianie nawołując się akcentują i wydłużają ostatnią sylabę, rzadko też używają wołacza. „Że” lubią dodawać na końcu czasownika w trybie rozkazującym. „Weźże” sugeruje, że zdecydowanie powinieneś coś wziąć. „Weźże się” to natomiast skrót od „weźże się odczep” i lepiej to zrób. A już prawdziwy klasyk to „Idźże, idźże, bajoku!” (wymawiane często „Idze, idze”) – powiedzonko rodem z krakowskiej dzielnicy Zwierzyniec, którym łatwo i dobitnie można przekazać komuś, by dał sobie i nam spokój, gdyż nie jest i nie będzie traktowany poważnie.

Jak w Krakowie rozpoznać, czy cię obrażają? Albo samemu kogoś obrazić? Mam mieszane uczucia, pisząc tu o tym. W końcu umówiliśmy się, że ty jesteś nastawiony pokojowo, a i my nie bywamy przesadnie „dożarci”, a więc złośliwi czy wredni. Zatrzymajmy się więc na tym, że rolę podobną do warszawskich Tworek odgrywa w Krakowie Kobierzyn, więc zapytanie kogoś, czy „jest z Kobierzyna” może zostać odebrane rozmaicie…

A poza tym? Nie przejmuj się za bardzo. Niektóre z przytoczonych tu słów sprawdzą się także poza Krakowem, w Małopolsce, na Podkarpaciu, a nawet – w wyjątkowych przypadkach – na Górnym Śląsku. W Krośnie też przecież wychodzą „na pole”… A jeśli się pomylisz? Cóż, w najgorszym wypadku ktoś zapyta cię uprzejmie: „co ty pitolisz” albo poradzi ci: „cicho-żesz bądź”.

#krakow #ciekawostki #jezykpolski
Pobierz Cymerek - Poradnik dla przyjezdnych. 
Jak dogadać się w Krakowie? 

Gwara krakowsk...
źródło: comment_zWFTXIoOFUFkLTgQKQuRlcK2dWmcbLlj.jpg
  • 117
@Cymerek: Erm... "Parasol" i "Parasolka" używa się zaprzemiennie wszędzie gdzie byłem,tak samo jak "rodzynek" i "rodzynka". "pościelić łóżko" to standardowy zwrot, tak samo jak "Ubierać się", "drożdżówka" (i jak ktoś zwrócił uwagę słodka bułka a drożdżówka to dwie różne rzeczy), "skosztować czegoś", "andruty", "kremówka" (która też jest wszędzie czymś innym niż napoleonka), "ptyś", "borówki" (które też są czymś innym niż jagody), "ziemniaki" (serio? To najpopularniejsza nazwa w całej polsce, kartofle są
@Metrocop: Masz rację. Mieszkam we Wrocławiu, u nas w mowie potocznej używa się gdzieś tak połowy z tego, co przytoczył nam @Cymerek . I jakoś nie sądzę, żeby typowe ziemniaki, andruty, chodzenie na nogach lub inna kremówka były wyznacznikiem krakowskiej zajebistości rozlanej na cały kraj. Chociaż dobrze wiem, że okolice Wrocławia to zbieranina różnych gwar z Polski, a nawet spoza jej granic (z racji wydarzeń historycznych), to mimo wszystko uważam, że