Wpis z mikrobloga

Wielu z was zetknęło się ze zjawiskiem zwanym „businesswoman”. Widzicie to na filmach, czasem jakaś bardziej znana niewiasta przewinie się w mediach. #!$%@?ę całkowicie od Pań, które swój biznes odziedziczyły po ojcach lub mężach, tudzież uzyskały w wyniku rozwodu, a następnie powierzyły jego prowadzenie osobom trzecim bo nie miały o tym pojęcia. Ich głównym zadaniem jest bycie twarzą firmy i brylowanie na bankietach.

Sukcesy Pań w teorii i praktyce

Istnieją oczywiście kobiety, które samodzielnie rozkręciły mniejszy lub większy biznes i sobie radzą. Istnieją też kobiety, które rozkręciły biznes z pieniędzy męża i udają że sobie radzą. Tej wspaniałej grupie kobiet poświęcę dzisiejszy tekst. Niesamodzielne „biznesłomen” specjalnej troski, stanowią jakieś 70% wszystkich kobiet zajmujących się w tym kraju prowadzeniem interesów.

Czas na opisanie zjawiska na przykładach z życia wziętych:

1. Kolega prowadzi szereg małych i średnich interesów, samodzielnie bądź w kooperacji z innymi ludźmi. Żona kolegi, której znudziło się siedzenie w domu i zajmowanie dziećmi, pewnego pięknego popołudnia oświadczyła że ona też potrafi, że chce się realizować, że ma pomysł na biznes i że ma talent fotograficzny – chce otworzyć sobie studio. Po dwugodzinnej tyradzie na temat swoich planów i perspektywach przyszłych sukcesów, nastąpiło sakramentalne: „kochanie, dasz na to pieniążki?”

No i „kochanie” dał pieniążki na sprzęt, zus na trzy miesiące, w jednym ze swoich budynków wygospodarował pomieszczenia na owe studio. Jak sam stwierdził, „niech ma i przestanie jęczeć” – czyli uległ dla tak zwanego świętego spokoju, mimo iż do owego interesu przekonany nie był. Dał żonce 45 tysięcy złotych i lokal naiwnie myśląc, że będzie miał spokój.

„Kochanie” pomógł

Pierwsze schody dla Pani zaczęły się przy załatwianiu formalności. Zaczęła ginąć w papierach, standardowy poziom niewiedzy typu: „co należy wpisać w tę rubrykę?”. Zaczęło się zawracanie dupy, bezustanne proszenie o pomoc w załatwianiu formalności. „Kochanie” pomógł, bo czy miał inne wyjście? Interes w końcu „ruszył” z kopyta – studio urządzone, sprzęt kupiony, aparaty, obiektywy, tła, lampy, cuda wianki i nastała światłość i prosperita…

… no dobra, żartowałem. Dwa miesiące bez żadnego klienta. Jakoś konwencja fotografii artystycznej, utalentowanej, acz nikomu nie znanej pani fotograf nie chciała się sprzedawać. Zaczęły się kolejne jęki że mąż jej nie wspiera, że nie pomaga, że mógłby komuś polecić, że mógłby coś zrobić, generalnie szantaż emocjonalny, krzyki, jęczenie – obwinianie męża o to, że nie wychodzi jej to, co sobie wymyśliła.

Niezrozumiana artystka

Kumpel podumał, pomyślał, westchnął… pogadał w gronie znajomych i załatwił dwa zlecenia na robienie fotek na weselach, ot taka chałtura fotograficzna na start. Oczywiście był foch i oburzenie, bo ona jest artystką pełną gębą i nie będzie się zniżać do takich upokarzających zleceń. Ostatecznie mogłaby się podjąć robienia fotek do jakiejś gazety modowej, czegoś z klasą i z wielkimi pieniędzmi w tle. W tym momencie kumplowi puściły nerwy, opier… na czym świat stoi, stwierdził że jak chciała mieć biznes, to niech zapier… jak jest okazja zarobienia pieniędzy. Że jak chciała fotografować modelki, motylki i żuczki to trzeba było powiedzieć że chce sprzęt fotograficzny, a nie interes. Grzmotnął pięścią w stół, że ma być jak mówi i koniec, albo niech sama sobie załatwia klientów.

Stanęło na tym że podjęła się zleceń, swoje zrobiła, kasę zwinęła, wydała na jakieś dodatki do studia, no i tak to wyglądało przez pierwszy rok działalności. Mąż, który pracował po 10 godzin dziennie, jeszcze poświęcał czas na rozkręcenie biznesu żony. Żeby tego było mało, co miesiąc dawał jej kasę na ZUS, a na koniec roku okazało się że myszka wydała za dużo i trzeba było jej dołożyć, aby mogła zapłacić podatki. Minęły już cztery lata, w tym okresie czasu kumpel dołożył do interesu swojej małżonki około 100 tysięcy złotych (plus 45 tysięcy które dał na rozruch). Dalej primadonna co miesiąc jęczy o kasę na ZUS, a co zarobi rozpierdziela na więcej gadżetów, z których niejednokrotnie po kilku dniach zabawy i gadania „to fajne jest, to przyda się”, nie ma pożytku i lądują w szafie.

Kosztowne fanaberie ambitnej małżonki

Reasumując, gdy podliczyliśmy z przysłowiowym ołówkiem w ręku, ile szacowna małżonka by zarobiła w okresie tych czterech lat, gdyby samodzielnie płaciła zus i podatki, wyszło nie mniej i nie więcej 570 złotych polskich miesięcznie (tyle to ona wydaje co tydzień na tak zwane dbanie o urodę, kosmetyczka, spa itp.). Gdyby uwzględnić amortyzację auta i koszty paliwa (za co płaci mąż), zapewne by była na minusie. Ale jak to mówi kumpel: „ch.. z tym, widocznie taka jest cena względnego spokoju w domu”.

Wizerunek kreowany przez samiczkę jest za to wspaniały: ma własny biznes, który sama prowadzi! Ma klientów! Jest artystką! (mimo że odstawia zwykłą chałturę), ma duży dochód, kupiła to, kupiła tamto, jest samodzielna! Kobieta sukcesu pełną gębą…

Gdy mąż przestaje podcinać skrzydła…

2. Przykład numer dwa. Ponownie żona kolegi, wymyśliła sobie prowadzenie kawiarenki, takiej konkretnej dla bardziej zamożnej młodzieży. Ciastka, napoje, moccacino, wystrój w hollywoodzkim stylu. Oczywiście mąż dał kasę, mąż pomógł pozałatwiać, mąż dopilnował, mąż znalazł pracowników. Co więcej, matka męża pomagała w prowadzeniu interesu. Schemat jak wyżej – interes się ledwo co kręcił, cały czas trzeba było żonie dokładać. Czyli „kochanie” płaci zobowiązania, a co zarobię to moje.

W pewnym momencie kumpel nie wytrzymał, a był to moment gdy przyłapał małżonkę na zapleczu z facetem z obsługi. Cała sprawa zakończyła się rozwodem, na szczęście dzieci były już pełnoletnie (studiują) i zostały razem z ojcem w rodzinnym domu. Małżonka wycisnęła ile się dało przy rozwodzie, kupiła M4 w bloku, miała „swój” biznes i kochasia. Była przekonana, że będzie różowo. Chwaliła się wszystkim jakie ma plany, jak teraz wszystko ładnie się rozwinie, gdy nie będzie balastu w postaci tego padalca z którym się rozwiodła, bo on ją hamował, nie dawał rozwinąć skrzydeł. Tłamsił swoim skąpstwem, głupotą i samczym ego jej wielki geniusz biznesowy.

„To wszystko wina męża”

Kiedy przyszło do pełnej samodzielności, także w regulowaniu płatności, biznes zaczął podupadać. Wyzwolona od „płytkiego emocjonalnie” i zazdroszczącego jej sukcesów męża wzięła kilka kredytów, w tym hipoteczny pod zastaw mieszkania kupionego za rozwodowe. Większość pieniędzy wydała jednak nie na ratowanie biznesu, tylko na podtrzymywanie pozorów własnej „zajebistości”. Po niespełna dwóch latach od rozwodu była bankrutem w gigantycznych długach, a kochaś ją zostawił po pierwszej wizycie komornika.

Straciła mieszkanie, pracuje za niewielką pensję, z której lwią część co miesiąc kasuje komornik, zostaje jej niespełna 1000 zł. Mieszka u starych, schorowanych rodziców. Dzieci nie bardzo chcą z nią utrzymywać kontakt, po tym jak rozbiła zgodne małżeństwo. Zgadnijcie kto jest winien wszystkich jej nieszczęść i niepowodzeń?

Estetyka najważniejsza

3. Przykład numer trzy. Koleżanka (singielka) otworzyła biuro podróży, takie małe, lokalne: wycieczki dla szkół, organizacja kolonii i takie tam drobiazgi. Wzięła kredyty w wysokości 80 tysięcy złotych na start. Większość kasy poszło na wystrój wnętrza i bajery typu bardzo drogi komputer, z „fajnym” monitorem za dwa tysiące złotych (jak by zwykły za 500 złotych był zbyt słaby do biura). Na reklamę, pozyskiwanie klientów i inne potrzebne sprawy poszło może 30% całej kasy, reszta na tak zwaną estetykę.

Nie będę się rozpisywał jak to wszystko wyglądało, w każdym razie po około dwóch latach zamknęła działalność, została jej do spłacania jeszcze połowa kredytów, czym zajął się tatuś. Więc teraz intensywnie wzięła się za poszukiwanie jelenia na usidlenie (czas najwyższy, 29 lat na liczniku). W końcu jakiś misio musi zapewnić wygodne życie, wszak sama nie potrafiła.

Powszechne zjawisko

Mógłbym ponownie przytaczać więcej takich przykładów, nie ma to jednak sensu – powyższe ukazują zjawisko doskonale. Można to ściśle powiązać ze zjawiskiem opisanym w poprzednim artykule z cyklu „Red bawi i uczy” (Tytuł: „Równouprawnienie w praktyce”), który dotyczył pucowania się na zasługi i kasę faceta. Tu w sumie mamy wyższy poziom takiej akcji – tutaj widzimy jak samiczki kreują pozory samodzielności, za pieniądze samca. Realizują mit samodzielnej kobiety XXI wieku, wyzwolonej kobiety sukcesu podsycany przez popkulturę, a finał jest taki że za błędy pań płacą mężowie lub ojcowie.

Dodam jeszcze, że z obserwacji osób które zajęły się jakąkolwiek działalnością gospodarczą od zera, u facetów wygląda to tak, iż udaje się około 50% którzy podjęli ten trud, a kobietom około 5% (oczywiście, zawsze jest tysiąc wymówek i cudza wina że nie wyszło). Odsetek mężczyzn w sumie jest większy niż 50%, a niektórzy wyciągają wnioski z niepowodzenia i startują drugi raz, tym razem odnosząc sukces. Czyli u facetów współczynnik powodzenia 6/10, a u kobiet 1/20.

Przeniesienie winy na mężczyzn

Wrócę jeszcze na chwilę do mechanizmu przeniesienia winy. Winna nie jest nieudolna, popełniająca śmieszne błędy „biznesłomen”, tylko zazwyczaj partner który nie pomagał, lub enigmatyczni źli ludzie, którzy przeszkadzali. Tak drogie Panie, to jest właśnie rzeczywistość – prowadzisz jakikolwiek biznes, masz masę trudności do pokonania i wiele decyzji do podjęcia, jest to ściśle związane z prowadzeniem biznesu. Bycie przedsiębiorcą polega na samodzielnym pokonywaniu owych trudności, a nie skomleniu o cudzą pomoc. No ale najlepiej swoimi problemami obarczać i winić innych.

To wszystko jest zatrważające. Dzieje się tak, ponieważ mężczyźni godzą się na zdjęcie brzemienia odpowiedzialności z kobiet. Mogą próbować, mogą być przedsiębiorcze najczęściej bez ryzyka konsekwencji. Bracia, nie dajcie się rolować – jeśli wasza żona chce robić biznes, zatroszczcie się o rozdzielność majątkową (jeśli nie zrobiliście tego przed ślubem). Jeśli uważacie pomysł za skazany na niepowodzenie, nie pozwalajcie się wciągnąć w jego realizację, nie wykładajcie pieniędzy, nie pomagajcie w niczym. Jeśli ktoś aspiruje do prowadzenia własnego biznesu, niech to robi nakładem własnych środków i ponosi za to pełną odpowiedzialność. Nie dajcie kobiecie przywileju działania w obrębie biznesu, połączonego z odpowiedzialnością na poziomie przedszkolaka i bez nakładu kosztów własnych – czyli przy całkowitym wykluczeniu ryzyka własnego lub przeniesieniu tego ryzyka na was.

———————————————————

Redowi dziękuję za artykuł, i kilka zdań ode mnie.

Pisałem Państwu wiele razy, jak obrotne Panie zawsze po dobrym seksie, prosiły mnie czy wręcz żądały, bym sprzedał swą Warszawską kawalerkę. Najwyżej za miesiąc miały być takie zyski z ich „biznesów”, że będziemy kąpali się w szampanie. Ogólnie jestem bardzo naiwny życiowo, ale w sytuacjach ekstremalnych (pozbycie się mieszkania dla kobiety, którą się kilka razy przeleciało) czerwone światełko nie tyle że mruga w mojej głowie, ale przeraźliwie skacze po oczach.

Odpowiadałem więc zawsze tak samo – skoro biznes jest taki pewny (jest Marek! Naprawdę!), to pożycz pieniądze w providencie. Przyjadą Ci do domu i dadzą pieniądze prosto do ręki. Spłacisz za miesiąc i nie będziesz mi nic winna – perorowałem zadowolony ze swojej logiki, licząc na jakąś przyjemną nagrodę za swoje mądre rady. Panie jednak zadowolone nie były, wręcz przeciwnie. Więcej się nie spotkaliśmy.

Głupiutkie i bardzo cwane

Te doświadczenia nauczyły mnie jednej, bardzo ważnej rzeczy. Panie potrafia być słodko naiwne, głupiutkie, jednocześnie mocno pilnują własnych interesów i się zabezpieczają na wszelkie sposoby. Wierzą że są Kopernikami biznesu, ale pieniądze lepiej żeby dał frajer… bo trudno nazwać inaczej człowieka, który sprzedaje jedyną rzecz jaką ma, by kobieta się nie obraziła i nie zabrała seksu, który warty jest 100 złotych za godzinę na wolnym rynku.

Druga sprawa. Żona potrafi jęczeć, popłakiwać, narzekać że gdyby nie mąż i jego skąpstwo, byliby milionerami dzięki jej pracy… nie dasz pieniędzy? Ona cierpi, boli ją głowa – więc nie ma seksu, obiadu, nie robi nic w domu, dokucza i wbija szpilę. Wielu znanych mi mężczyzn, oparło się takiej podstępnej, cichej agresji. Najlepszy jest cichy płacz w nocy, niby że żona myśli że mąż śpi, a dokładnie wie że nie śpi. Monotonny płacz przez ścianę jest znacznie skuteczniejszy, niż ten obok męża.

Horror, gdy nie dasz pieniędzy

Rzadko kto ma tyle wiedzy i determinacji, by wytrzymać rok, dwa takiego horroru w domu. I płacą. Żona wygra w biznesie? Zostawi męża na pewno, ponieważ kobiety podnieca tylko facet społecznie od niej silniejszy. Nie wygra? Koszty poniesie mąż. To nie tylko pieniądze i czas, ale zostanie ofiarą – ponieważ żona nie przyzna się do błędu. Im ambitniejsza i mająca o sobie wyższe mniemanie, tym mniejsza szansa że się przyzna do „dania ciała”. Skoro ona jest niewinna, ktoś musi zostać winnym… oczywiście zostanie nim mąż. Dasz pieniądze? Źle. Nie dasz? Jeszcze gorzej.

Cóż więc czynić? Można tak jak mój kolega. Po prostu ukrywa przed żoną swe zarobki, a zarabia naprawdę dużo. Naiwniacy powiedzą że w ich związku nie ma szczerości, ale za to jest w miarę względna harmonia. Za szczerość wielu zapłaciło wieloletnimi bataliami sądowymi, straconym zdrowiem, utraconym majątkiem i poszkodowanymi emocjonalnie dziećmi… niestety, wiedza o prawdziwej naturze związków międzyludzkich, przychodzi zawsze wtedy, gdy jest już za późno na ucieczkę – jest zbyt kosztowna. Te i inne rzeczy, opisałem zresztą bardzo dokładnie w mojej książce „Kobietopedia”.

#logikarozowychpaskow #logikaniebieskichpaskow #stosunkidamskomeskie

źródło
  • 7
  • Odpowiedz
@hypation: ja moge opisac swoja historie z bizneswomen tego typu. Ale nie bylejaka, bo taka, co to nominowana zostala do jakies gepardzicy biznesu czy innej nagrody :D
Byl sobie pan bogaty maz, prezes czy inny tam, wazny w kazdym razie. Ma firme, biznes sie kreci, ja mu robie software wiec czasem trafialem na rozne wazne spotkania by costam w temacie pogadac. No spoko.
Az ktorego razu na takim spotkaniu pojawila
  • Odpowiedz
@edgar_k: bo takie asy biznesu to proza życia. Mam znajomego który zachowuje się jak kobieta i trwoni pieniądze swojej żony, zadłuża ją etc. Ręce do ziemi opadają.
  • Odpowiedz