Wpis z mikrobloga

#truestory na temat obierania ziemniaków: tata właśnie obiera na obiad (pobierane z worka 20kg). Ja się śmieję, że praktyka wojskowa pozwoli mu obrać wszystko, ale po co?
i teraz do sedna: padre służył w jednostce na kuchni, pobór w 1971. grupa do przygotowania posiłków (nazwę ją GPP) miała między innymi obrać warzywa, kartofle itd. Dziennie szła 1 TONA pyr. Jedzenie dla 1000 żołnierzy + na kasyno wojskowe (dla nie kumatych, to restauracja (?) opłacana przez wojsko, gdzie jadła oficerka + ich rodziny).
Jak to w wojsku, GPP - szeregowi - padały ofiarą fali, szykan ze strony starszych rangą żołnierzy: najczęściej było to psucie przez kadrę automatycznych obieraczek do kartofli, wyciąganie części itp. W takim przypadku GPP (pluton, 40 chłopa na zmianie) musiało ręcznie #!$%@?ć kartofle w czasie niższym niż kichnięcie. Więc co robili? Kroili kartofle w sześciany. I jak cieszy się mój padre, nikt sobie nie zadawał trudu, aby wyciągać robale z bulw :D Pamiętajmy, że kartofle były brane jak leci po taniości, dużo świństw w nich siedziało, ale chłopakom broń boże to nie przeszkadzało. Patrz wyżej, kapitan też jadł i jego córka i jego żona też w kasynie ziemniaki z dodatkiem protein
PRL, #!$%@?. Stary się rozkręcił, ma więcej opowieści. Mogę napisać, jak ktoś chce.
  • 5