Wpis z mikrobloga

#pasta

*

Jestem Józek z domu Borkowskich. Ta historia miała początek w 2007 roku. Byłem lewicowcem z dziada pradziada.
W moim domu na honorowym miejscu leżał piękny egzemplarz "Manifestu komunistycznego". Zaś nad moim łóżkiem wisiały dwa portrety - Włodzimierza Lenina i Józefa Stalina. A przed domem dumnie stał zaś Fiat 125 - legenda PRL-u.
Moi rodziciele byli w młodości zaangażowanymi członkami ruchu robotniczego, więc w sumie nie miałem zbyt dużego wyboru. W szkole udało mi się zdobyć status totalnego przegrywa, głównie przez moje lewicowe poglądy i styl życia. Przykładowo - nie nosiłem żadnych szmat marek Adidas czy House, bo stary mówił, że "nasza robotnicza rodzina nie będzie wspierać wyzyskujących proletariat koncernów tekstylnych". Taki był zawadiaka z mojego ojca.
Kiedyś wychowawczyni powiedziała, żebyśmy przynieśli prezenty świąteczne, niezła była to sytuacja, kiedy (mając 10 lat) tłumaczyłem dorosłej kobiecie, że święta to zabobony, Kościół Katolicki to siedlisko światowego imperializmu, a księża to despoci narzucający wiernym ustalony z góry światopogląd i grabiący proletariat z ciężko zarobionych pieniędzy.
Stary kupował w ilościach hurtowych kubańskie cygara, żeby wspierać tamtejszy socjalistyczny ustrój, a czego sam z matką nie wypalił kazał palić mnie.
Tak więc w plastikowym pudełeczku oprócz drożdżówki nosiłem 3,5 calowe cigaretto prosto z Kuby które po kryjomu paliłem. Pewnego przyłapano mnie na paleniu cygara, nie chciało mi się nawet tłumaczyć dyrektorowi tej żenującej sytuacji, więc z honorem przyjąłem uwagę, wpis do zeszytu i wezwanie rodziców do szkoły (którzy na szczęście jakoś opanowali całą sytuację).
Na moje urodziny bardzo często przyjeżdżali prominentni towarzysze socjalistyczni. Na moich 13 urodzinach przykładowo pojawił się sam Piotr Ikonowicz razem z Szumlewiczem.
Zdmuchnąłem świeczki w kształcie sierpa i młota, a towarzysz Ikonowicz spytał się mnie czego sobie zażyczyłem, więc mu powiedziałem, że równości majątkowej wszystkich obywateli oraz szybkiej śmierci imperializmu i faszyzmu. Wszyscy zaczęli się śmiać, głaskać mnie po głowie i chwalić moich rodziców, że mają wspaniałego towarzysza który kiedyś stanie się przodownikiem pracy. Powiedzieli mi wtedy, żebym poszedł zobaczyć swoje prezenty - Czapkę uszankę z gwiazdą czerwoną, pełny rynsztunek żołnierza Armii Czerwonej i grę C&C: Red Alert - starzy całe godziny stali przed kompem wyprodukowanym w Chinach i sprawdzali, czy aby przypadkiem nie gram antykomunistycznymi aliantami (oczywiście nie używałem amerykańskiego systemu operacyjnego jak Windows czy Macintosh tylko szwedzkiego Linuxa).
Dwa tygodnie później, przypadkowo usłyszałem jak mój stary przy wódce wspomina to jak razem z Ikonowiczem pacyfikowali jakąś tam kopalnię, a matka jak musiała zastanawiać się czy robić lachę samemu Gomułce, żeby dostać posadę sekretarki Komitetu Centralnego. Postanowiłem włączyć się do dyskusji i zadać pytanie, które nurtowało mnie od dawna.
- Towarzyszko matko, a czemu wy, pan Ikonowicz, oraz pan Szumlewicz, a nawet towarzysz Marks cały czas mówicie o konieczności poprawy stanu życia robotników, skoro ani godziny nie przepracowaliście w fabryce?
Stara wyglądała na zmieszaną, ojciec powiedział, że wyskoczy na cygaro, a twarze Szumlewicza i Ikonowicza stały się czerwone niczym nasza piękna radziecka flaga. Dwaj komuniści powiedziały, że może już sobie pójdą. Po tym incydencie starzy nie odzywali się do mnie cały miesiąc.
Na 14 urodziny Szumi i Ikonowicz zaproszenia nie przyjęli, na następne i jeszcze następne też nie. Ogólnie przeze mnie całe środowisko socjalistów odcięło się trochę od naszej rodziny. Dopiero na moje 18 urodziny starzy sprawili mi niespodziankę i przyjechał niejaki Jerzak Urban, co to się za pieniężne inby wtedy się działy, no ale to materiał na inną opowieść.
No właśnie - liceum i osiemnastka (na którą nie przyszedł nikt oprócz Urbacha i jego wynajętego haremu loszek). Myślałem sobie, że w liceum wreszcie zaznam nieco spokoju - w końcu już prawie dojrzali ludzie i w ogóle. No kurde raczej niezbyt - moi starzy powiedzieli, że w ramach wyrównywania szans wyślą mnie do państwowej szkoły, razem z tą faszystowską hołotą. Mówiłem starej, że oni mnie tam zarżną, a ta dalej gadała o tym, że nie podniosą na mnie ręki, jeśli będę ubiegał się o ich prawa jako pracowników. W każdym razie #!$%@? był w zasadzie na porządku dziennym - tak bardzo, że nawet uwzględniłem go w swoim planie lekcji (w poniedziałek był między WOSem a fizą, we wtorek na przerwie przed WFem etc.) No ale jakoś przebrnąłem, maturę zdałem (z filozofii, ale zawsze), więc pomyślałem, że okazja jest to i uczcić trzeba. Nie chciałem iść jak jakiś burżuj na potańcówkę na dyskotece, więc jak normalny, szanujący siebie socjalista który swoje życie zawdzięcza towarzyszowi Stalinowi wykąpałem się, spryskałem dezodorantem nietestowanym na zwierzętach i - o kurde, nie mam koszulki żeby nałożyć. Pytam starą gdzie są moje niemarkowe koszulki, produkowane w państwowych zakładach w Korei Północnej bez udziału wielkich koncernów mających za nic prawa ludu robotniczego, a ona krzyczy, że piorą się w pralce z państwowej fabryki w Wietnamie, w proszku do prania z zakładów chemicznych, które nie zanieczyszczają rzek swoją działalnością. No to jej mówię, że przecież nie mam żadnej innej, a ona do mnie, że mam jedną, śliczną z naszej wycieczki na Kubę. Racja - koszulka z wycieczki na Kubę... Jebiąca proletariatem koszulka z wizerunkiem Che Guevary na klacie, super ubiór na piątkowe wyjście z piwnicy.
Trochę po marudziłem, ale nie mając wyjścia założyłem koszulkę z El Che i poszedłem do burżuazyjnego klubu.
Postałem trochę w kolejce - klub był dla elity, więc ochrona sprawdzała każdego przed wejściem.
Stanął przede mną jegomość z czachą wygoloną na zupełne zero, barach o rozpiętości 2 metrów i w koszulce z napisem "Czołem wielkiej Polsce". Pytam się go co to znaczy, że mnie nie wpuszczą, a on do mnie, że nie i tyle. Wkurzyłem się nie na żarty, więc wykładam mu, że jako wolny człowiek mogę nosić to co mi się podoba. Twarz ochroniarza zrobiła się bardzo czerwona, podniósł mnie za kołnierz koszulki i zaciągnął na zaplecze klubu. Słyszałem jeszcze, że reszta ochrony śmiała się i gwizdała, mówiąc przy tym
- No to teraz Janusz go zmasakruje...
ABS rzucił mnie na ziemię i kazał zdjąć koszulkę. Ja dalej stawiałem opór, ale ochroniarz szybko stłamsił go #!$%@?ąc mi w twarz lewym sierpowym. Poczułem jak wypada mi jedna z plomb i zaczyna się ruszać dolna jedynka, a z rozciętej wargi płynie krew, więc dla własnego dobra zdjąłem koszulkę.
Nagle, w drzwiach stanął starszy mężczyzna o siwych wąsach, włosach oraz ubrany w garnitur z muchą.
- Szach mat, bolszewiku - powiedział tajemniczy mężczyzna.

KONIEC...
  • 1