Wpis z mikrobloga

Tak, wiem. Meller i "Polityka". Niemniej czasem nawet taki może mieć w dorobku ciekawy tekst.

"Przyjechała planeta małp
Marcin Meller
Data wydania: 2-09-1995 (Polityka nr 35)
Goeteborg. Inwazja kibiców Legii na Szwecję nie była aż tak groźna dla Skandynawów, jak się spodziewano. Miejscowa policja dała sobie radę z Polakami.
Euforia zwycięstwa zaowocowała na promie podczas powrotu. Rozbity bar i zdemolowane sprzęty kosztowały ok. 100 mln starych złotych. Ale Legia górą! Czwarta rano, wtorek, 22 sierpnia. Zgodnie z planem cztery autokary do Goeteborga mają odjechać o piątej, ale pod stadionem „Legii" czeka już kilkadziesiąt osób. Twarze wczorajsze. Niektórzy popijają piwko. Ludzi przybywa, noc ustępuje, ożywia się atmosfera. Większość w klubowych koszulkach, na nogach adidasy lub basenowe klapki. Pojawia się radiowóz. Kilku chłopaków siedzących na sportowych torbach, nuci od niechcenia: „Zawsze i wszędzie policja #!$%@? będzie".
Blisko 200 miejsc w autobusach sprzedano już 10 dni wcześniej. Zagapiliśmy się z kolegą, więc próbujemy na wariata. Byle do Świnoujścia, na promie coś się wykombinuje. Ale czy nas wezmą? Jesteśmy przecież obcy, a tu jedzie wiara znająca się od lat. Można by próbować pociągiem albo samochodem (tylko z Warszawy jedzie ich ponad 70), ale to nie ta sama zabawa, co autokar.
Pierwszy zgryz: przyznać się, czy nie, że jestem dziennikarzem? Decyduję się na szczerość i jest to właściwy wybór. Jak się później przekonam, kibole są w stanie wiele wybaczyć, ale kłamstwa nigdy. Wielu z nich ma wręcz obsesję policyjnych konfidentów.
„Dobra, jedziecie do Świnoujścia w pierwszym autokarze na miejscach dwóch chłopaków, którzy pojechali na mecz z Pogonią do Szczecina i dołączą do nas w porcie" - słyszymy. „Na promie zobaczymy, co dalej".
Po siódmej ruszamy. Jadąc przez Warszawę ćwiczymy gardła: „Mistrzem Polski jest Legia, Legia najlepsza jest, Legia to jest potęga, Legia CWKS". Mijani kierowcy pozdrawiają nas trąbiąc rytmicznie „ce-ce-cewuka-cewukaes-legia!", pokazując wiktorię rozcapierzonymi palcami czy wznosząc kciuki do góry. Śpiewamy: „Na Szweda Legio marsz!". Ostrożni przypominają, że dwa lata temu, kiedy na mecz z IFK jechali kibice Lecha Poznań, szwedzka straż graniczna postawiła w porcie alkomaty i nie wpuszczała nikogo, kto miał ponad pół promila. Znaczy, trzeba uważać. „Co tam! W Malmoe będziemy za 24 godziny" - mówi Edek, hydraulik pracujący u prywatnego. „Dajemy w palnik". No to dajemy.
Wiadomo: rok 1980, Legia gra z Lechem w finale Pucharu Polski w Częstochowie. To był polski Heysel pięć lat przed Heysel. Według oficjalnych danych, zginęło wtedy osiem osób, o rannych lepiej nie mówić. W naszym autokarze są świadkowie i uczestnicy ówczesnych walk na łańcuchy.
Wiadomo: rok 1993, Legia zostaje w szemranych okolicznościach pozbawiona tytułu mistrzowskiego przez Polski Związek Piłki Nożnej (PZPN) na rzecz Lecha Poznań.
Jest co pamiętać, śpiewamy więc na melodię Boney M.: „Bahama, bahama mama, #!$%@? poznańskiego chama. Pijemy, pijemy wódkę, #!$%@? Lecha prostytutkę". A także nieco awangardowo i abstrakcyjnie: „Lech to są #!$%@? z krainy kwitnącej bulwy". Pracowity lud wielkopolski spogląda na nas niezbyt ciepło.
Po dwunastu godzinach jesteśmy w Świnoujściu. Wszyscy pamiętają o szwedzkich alkomatach, więc nikt nie wypił w autobusie więcej niż literek na głowę. Trzeba uważać. Jeszcze cztery godziny do promu, można się pokąpać w morzu, poślizgać się na zjeżdżalni.
Odbijamy od brzegu, śpiewamy o ukochanej Legii i rzucamy do wody co popadnie. Trochę nam miny rzedną, bo ponoć nie dość, że na brzegu będą sprawdzać promile, ale i przy wejściu na stadion w Goeteborgu. Ci Szwedzi są zupełnie bez poczucia humoru. Z głośników płynie komunikat, że osoby będące w stanie wyraźnie wskazującym na spożycie alkoholu nie zostaną wpuszczone na ląd. Czynimy gorączkowe obliczenia: w ciągu godziny wskaźnik obniża się o 0,12-0,15 promila. Jak wypije się jeszcze połówkę…
Patrzą na nas czujnie ubrani na czarno polscy policjanci. Starsi kibice wdają się z nimi w pogawędki. Promowa kafeteria zamienia się w rozśpiewany klub kibica. Jest noc, bogatsi zasypiają w kajutach, golasy padają gdzie popadnie. Weterani snują przy wódce wspomnienia.
Średnia wieku wyjeżdżających do Goeteborga jest zdecydowanie wyższa od tej z meczów na Łazienkowskiej. W dużej mierze to kwestia pieniędzy. Wyjazd autokarem kosztuje milion dziewięćset (wliczając w to prom, ale bez biletu na mecz, który będzie kosztować sto koron, czyli 340 tysięcy). Ale liczy się również co innego. Jak tłumaczy mi jeden z kibiców: do Goeteborga jadą ludzie, którzy mają czerwono-biało-zieloną krew. Fanatycy. Tacy, którzy nazwę klubu są w stanie wytatuować sobie na genitaliach. Którzy prędzej dadzą się wyrzucić z roboty niż opuszczą mecz na Łazienkowskiej. Którzy od piętnastu, dwudziestu, trzydziestu lat dzielą dole i niedole wojskowego klubu.
Dzisiaj mogą być biznesmenami, bezrobotnymi, gangsterami, lekarzami, lumpami czy proletami, ale zawsze najważniejsza będzie Legia ich ukochana. „Gdziekolwiek Legia będzie grać / blisko czy daleko stąd / tam będzie z nią warszawska brać / aby dopingować ją". Kapitan promu życzy nam powodzenia.
Zero agresji u policjanta
W Malmoe nie było żadnych alkomatów. Miła panienka w mundurze wbiła nam do paszportów pieczątki i już byliśmy w Szwecji. Jazda! „Do kościoła...! Modlić się!" - pokrzykują kibice wesoło do napotykanych Skandynawów. Kierowca TIR-a trąbi i wskazuje kciukiem do dołu. „Wojna! Wojna!" - coraz częściej dobiega z naszego jelcza.
15 kilometrów przed Goeteborgiem zajeżdża nam drogę radiowóz szwedzkiej policji. Podążamy za nim na parking. Nasi chłopcy wyskakują z autokaru i dalejże strzelać fotki z „polismanami". Nasze radykały krzyczą: „Co jest?". Ale „polisy" już dostały od naszych starszych szaliki i znaczki Legii i teraz tłumaczą po angielsku, spokojnie i z uśmiechem, żebyśmy jechali za nimi, to doprowadzą nas pod sam stadion, a potem będziemy mogli robić co chcemy. Zero agresji u policjanta - to wprost niepojęte dla polskiego kibica. „Widziałeś, jakie mają fikuśne pały?" - komentują nasi. Już po meczu usłyszę od jednego z legijnych weteranów: „To najlepsi gliniarze w Europie. Wiem, co mówię, bo dostałem już #!$%@? od kilku policji, w tym na samym Wembley".
W Goeteborgu jesteśmy kwadrans po pierwszej. Do meczu blisko sześć godzin. Bawimy się.
Miasto pod jednym względem przypomina Amsterdam: na ulicach tysiące rowerów. Użytkownicy pozostawiają je gdzie popadnie, zabezpieczone symbolicznymi znaczkami. Park miejski pełen jest pedałujących legionistów. Skąd macie rowery? „A! Zamieniliśmy się na szaliki. He, he".
Nasi twierdzą, że Szwedzi to lapety i frajerzy. Dają się grzać na własnym terenie. Idzie trzech legionistów, a pięciu z IFK pryska: totalny obciach. Andrzejowi i kumplom, kiedy szli przez pasaż handlowy, kilku tubylców pokazało „fucka". „Święty by się #!$%@?ł, nie! Szwedziory dostały kopa w dupę i już ich nie było. Co za kicha - spieprzać we własnym mieście".
Chłopaki kupują sobie koszulki IFK (400 koron sztuka - blisko milion czterysta tysięcy), popijają piwko i jak się Szwedzi nie boją, to robią sobie wspólne zdjęcia. Ciągle mówią coś o planecie małp. Kiedy widzą, że nie rozumiem - tłumaczą. Szwedzi, pytani dlaczego do Warszawy przyjechało tylko kilkudziesięciu kibiców, wyjaśniali - pod wpływem wielokrotnych telewizyjnych emisji czerwcowych zamieszek w Warszawie - że bali się jechać na planetę małp. „To teraz planeta małp przyjeżdża do nich" - śmieją się warszawiacy.
Na Szweda Legio marsz
Idziemy na stadion. Fiat uno na polskiej rejestracji. Pastą do zębów wymalowane: „Legia Champions League". Kakofonia dźwięków. Ktoś przybiega z wieścią: „Ksiądz na mszy wezwał miejscową Polonię, żeby przyszła na mecz. Wykupili trzysta miejsc". Istotnie: widać sporo starszych, porządnie wyglądających ludzi z polskimi flagami. Zasiadają w szwedzkich sektorach. Ich dzieci i wnukowie przychodzą do nas, na miejsca stojące za bramką („Nawet Rumuni dawali lepsze miejscówki" - komentują weterani); jeden policzek w barwach Legii, drugi na biało-czerwono. Kibole pod wrażeniem. Szczególnie śmiesznie jest, gdy ci pół-Szwedzi śpiewają gromko „Na Szweda Legio marsz!".
Mecz. Najstarsi kibice powtarzali później, że dopingu z Goeteborga nie da się z niczym porównać. Jakiś czas temu odbywał się w Poznaniu mecz Polska-Holandia w ramach eliminacji do mistrzostw świata. Polacy byli już wówczas bez szans. Na stadionie w stolicy Wielkopolski Holendrzy stanowili przytłaczającą większość. Dariusz Szpakowski, który komentował ten mecz dla telewizji, tak mniej więcej rozpoczął swą relację: „Proszę państwa! To nie Amsterdam, to Poznań. Oby ta sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła!". Mecz w Goeteborgu, w odróżnieniu od pojedynku poznańskiego, stanowił dla obu stron być albo nie być. Kibice szwedzcy byli w przeważającej większości. Ale Dariusz Szpakowski mógł spokojnie powiedzieć: „Proszę państwa! To nie stadion na Łazienkowskiej, to Goeteborg!", bowiem ponad tysiąc polskich kibiców - wliczając posiłki z zaprzyjaźnionego Szczecina i Sosnowca oraz kochanych polonusów - dosłownie znokautowało wokalnie gospodarzy.
To nie przesada: nie wiem, jak potoczyłyby się losy tego pojedynku, gdyby przez ponad 90 minut, bez chwili przerwy, z naszego sektora nie wydobywał się nieustający fanatyczny ryk. Straciliśmy bramkę; nic to: „Jesteśmy z wami, hej Legio, jesteśmy z wami". „Bosman", „Achim", „Tulipan" i „Sitek" niezmordowanie dyrygowali śpiewami. (Już po meczu jeden z dziennikarzy szwedzkich powiedział mi: jeśli Legia zagra w Lidze Mistrzów tak jak ją dopingują jej kibice, to może dojść do finału). Ani sekundy przerwy. Ktoś krzyczy: „Nic nie widzę!", człowiek, który mu zasłania, odpowiada: „To se obejrzysz w domu na wideo, teraz walcz! CWKS!". „Dziś zgodnym rytmem biją nam / nasze serca, które my / za Legię damy w każdy czas / czy czas dobry czy czas zły / nie dla nas jest porażki smak / nie dla nas forma zła, forma zła / na całe gardła krzyczmy wraz / Ligę Mistrzów Legia ma!”.
Po wyrównującej bramce Pisza już wiedzieliśmy, że nic na świecie nie odbierze awansu i działy się wtedy w polskim sektorze rzeczy zadziwiające. Większość zrzuciła koszulki. Dorośli mężczyźni siedzieli podkuleni i beczeli jak małe dzieci. Kaleki chłopak z mojego autokaru puścił kule, padł na ziemię i płakał. Próbowałem go podnieść z ziemi, a on się wtulił, złapał mocno i szlochając powtarza: „o ***, ja nie mogę, o ***". Potem tylko „Sto lat!", „Jeszcze Polska nie zginęła" - zwycięska bramka Bednarza i fiesta.
Po końcowym gwizdku warszawscy piłkarze zbliżali się do naszego sektora „samolotami". Szczupak na ziemię, powstań, szczupak, powstań i tak do samej odgradzającej siatki. W hołdzie kibicom. Czegoś takiego nie było nigdy wcześniej, powtarzali wzruszeni kibole. I koszulki w tłum. Rafał złapał nr 16 - kapitana Leszka Pisza. Ktoś mu natychmiast zaproponował za nią 500 „papierów". Rafał odmówił.
Potem policja szwedzka zamknęła nas w sektorze. Goeteborscy kibice, wkurzeni klęską, próbowali ją sobie powetować atakiem na gości. Policja stanęła w naszej obronie i zaczęła się uliczna zadyma. Na próżno legioniści prosili policjantów, by ci wypuścili ich na ulice. „My to za was załatwimy" - przekonywali warszawiacy.
Najdłuższa balanga
Wtedy zaczęła się najdłuższa balanga nowoczesnej Europy. Apogeum osiągnęła na promie. 15 minut po otwarciu sklepu wolnocłowego w obszernej kafeterii rozległy się pierwsze śpiewy. Wielka kolejka po napoje regenerujące nie topniała ani na chwilę. Na pokładzie tańczono poleczkę, biegano w wężykach. Masowo wdrapywano się na radar, który w końcu został uszkodzony. Z okrzykiem „wojna!" na ustach kibice lali się piwem i ciskali pustymi puszkami. „Normalni" pasażerowie przylatywali robić sobie pamiątkowe zdjęcia z „dziczą" w tle. Do wody frunęły koła ratunkowe i inne przedmioty, które dało się odczepić. W „Country pubie" biesiadnikom udało się powyrywać stoliki, którymi walili następnie po suficie. Kibice zrezygnowali z usług barmana i zaczęli sobie sami serwować drinki.
Kiedy rankiem następnego dnia odczytałem współtowarzyszom z autokaru doniesienie „Gazety Wyborczej" o „poturbowaniu barmanki" na promie, koledzy stanowczo zaprotestowali: „Jakie tam turbowanie! Normalnie za cipę ją złapali". Była i inna wersja: „To nie barmankę. Barmana Pruszków trochę po ryju obił. Ale żeby od razu w gazetach pisać..."
Po 76 godzinach wróciliśmy do Warszawy. Po drodze rzuciliśmy parę petard i odśpiewaliśmy zmodyfikowaną wersję kultowej pieśni: „Na promie jest tłok, w pociągu jest tłok, kibice na Legię jadą, wtem nagle ktoś wstał, zaśpiewam ja wam o Legii mej ukochanej: cewukaes! Do boju Legia Warszawa, dwie bramki Kucharski, dwie bramki Podbrożny i Legia ma mistrza Polski!".
Obserwując nieco chaotyczne poczynania legionistów w czasie niedzielnego pojedynku z Górnikiem Zabrze (tak czy inaczej 1:0 dla Legii), warszawscy kibice komentowali, że trener Paweł Janas zapewne ustalał skład z pomocą alkomatu. „Minęła trzydziesta minuta spotkania" - ogłosił spiker. „Puściły pierwsze promile" - dodał kibic.
„Na Moskwę Legio marsz!" - śpiewały tłumy. (Legia wylosowała Spartak Moskwa wśród swych rywali w Lidze Mistrzów). „Legia, Legia wszędzie; zwariowało, oszalało moje serce"."

#pilkanozna #legia #ligamistrzow #coolstory
  • 7
  • Odpowiedz
@FotDK: w grupie legia przegrała 3 mecze, oba ze spartakiem i jeden z rosenborgiem. Wyszła z grupy na drugim miejscu i w kolejnym etapie odpadla z Panathinaikosem, gdzie w Grecji przegrali 3:0 a dwie bramki strzelił warzycha
  • Odpowiedz