Wpis z mikrobloga

Taka tam historyjka:
wracam sobie od znajomych, godzina koło 22:40, oczywiście przez moją ulubioną, pełną patologii dzielnicę miasta, oczywiście pieszo. W pewnym momencie słyszę darcie mordy, klaksony, spoglądam w tamtą stronę, a moim oczom ukazuje się jakiś cholerny debil walący środkiem ulicy. Jako że sam jestem kierowcą, więc krzyczę do niego: "złaź człowieku z tej ulicy do cholery", rękę trzymam na pałce teleskopowej w plecaku, na wypadek, jakby moja delikatna sugestia przyniosła oczekiwany efekt z solidną dawką agresji gratis. A facet dalej idzie, niby rzuca się pod samochody (ale bez przekonania) i w końcu mówi mi, że chce zginąć...

...no cholera, co za debil. Przypomniało mi się jedno z opowiadań Sapkowskiego, więc mu krzyczę, że jak chce się zabić, to niech się na pasku w garażu obwiesi, a nie miesza w to innych ludzi. Typ oczywiście dalej swoje. Przyjrzałem mu się dokładniej, facet ma łapy we krwi, pewnie się pociął, ale krwawienie nie jest zbyt intensywne. Dobra, dzwonię na policję. Wszystko pięknie, zgłoszenie przyjęte. Zagaduję gościa znowu, ten podchodzi i zaczyna coś pieprzyć o tym, jak zawaliło się jego życie, bla, bla, bla. Nawalony i zapewne naćpany. Ściągnąłem go z tej ulicy, ostrożnie, ale i tak sobie krwią spodnie lekko uwaliłem, bo się o jego łapę otarłem.
Efekt?
Debil wrócił zaraz na ulicę wkurzać kierowców.

Jak cała historia się skończyła? W sukurs przyszedł mi pan Andrzej, wyglądający jak typowy przedstawiciel lokalnych subkultur (łysy, z tatuażem na łapie, w "stroju sportowym" etc.) który jasno postawił gościowi ultimatum, że albo usiądzie i się uspokoi, albo pożałuje. Podziałało. Na radiowóz czekaliśmy 25 minut, w końcu przyjechali tajniacy, od których jak się okazało roiła się i tak cała okolica. Kłopot z policyjnymi tajniakami jest jeden - jako że są tajniakami w podłej dzielnicy, więc gówno ci pomogą w razie problemów.
W każdym razie, jak to zwykle bywa, pomaganie gówno dało, bo typ już taki sam cyrk #!$%@?ł wcześniej tego samego dnia - a przynajmniej tak wynikało z tego co usłyszałem, gdy policjanci sobie w okolicy gadali. Skoro wtedy policja ostatecznie nic nie zrobiła, to widocznie tak rozwiązują tego typu sprawy. A idiota w końcu przez przypadek wtoczy się pod jakiś wóz i się zabije, a nasze sądy przemaglują biednego kierowcę, który przecież mógł zachować większą ostrożność.

Jaki z tej nudnej opowiastki morał? Policyjni tajniacy są wszędzie, policja ma w dupie, że jakiś palant rzuca się pod koła i prowokuje kierowców (a także grozi im pobiciem) a dresiarze w Polsce, przynajmniej w większych miastach, wyraźnie się cywilizują.

Rodzi się też pytanie: na cholerę komu policja, która ćpuna zwija po 25 minutach stwarzania POWAŻNEGO niebezpieczeństwa w ruchu drogowym?

#dopalacze #policja #narkotyki #truestory