Aktywne Wpisy
ZenujacaDoomerka +13
RAMBOnaBOSO +58
#rodzice #pytanie #dzieci #przemyslenia
Pytanie do rodziców, bo mam wyrzuty sumienia...
Wczoraj mój syn (9lat) przyjechał do mnie na rowerze i mówi, że jacyś starsi chłopcy zastawili mu drogę i jeden z nich powiedział, że jego klub piłkarski, gdzie gra to gó*no...
Wracając z nim do domu spotkałem jednego z nich z ojcem - zawołałem i delikatnie dałem do zrozumienia...
że nie może tak robić,
że jest starszy i mądrzejszy,
Że nie
Pytanie do rodziców, bo mam wyrzuty sumienia...
Wczoraj mój syn (9lat) przyjechał do mnie na rowerze i mówi, że jacyś starsi chłopcy zastawili mu drogę i jeden z nich powiedział, że jego klub piłkarski, gdzie gra to gó*no...
Wracając z nim do domu spotkałem jednego z nich z ojcem - zawołałem i delikatnie dałem do zrozumienia...
że nie może tak robić,
że jest starszy i mądrzejszy,
Że nie
Dlaczego straciłem wiarę?
We wrześniu skończę 21 lat. Od małego bylem wychowywany w wierze katolickiej. Urodziłem się w sporej rodzinie, gdyż mam trójkę rodzeństwa i zawsze wspólnie z nimi i rodzicami chętnie chodziłem do kościoła. Matula zabierała nas na msze dla dzieci - śpiewałem. czynnie uczestniczyłem w liturgii słowa. Matula chciała nawet zapisać mnie na przykościelnej scholi, ale bracia zaczęli się ze mnie naśmiewać i chcąc nie chcąc odmówiłem. Na religii zawsze dużo się udzielałem i zazwyczaj to ja czytałem na lekcjach Pismo Święte. W trakcie Wigilii to ja przy stole odczytywałem fragment ewangelii św. Łukasza.
Co się zmieniło?
Kiedy poszedłem do 6 klasy zmarł mój dziadek. Kochałem go ponad życie i do tej pory lubię cytować jego mądrości życiowe, a przy stole opowiadam anegdoty z nim w roli głównej. Wtedy też zacząłem zadawać sobie pytanie co jest po śmierci. Pytałem na lekcjach religii, a do kościoła chodziłem coraz rzadziej. Oczywiście rodzice ciągali mnie tam na siłę i zazwyczaj uzyskiwali efekt odwrotny do zamierzonego. Kończąc szkołę podstawową miałem wybór - pójść do szkoły rejonowej albo do półprywatnego gimnazjum, które prowadziło towarzystwo salezjańskie. W miarę dobrze udało mi się napisać egzamin kończący podstawówkę i nie miałem najmniejszych problemów, aby się tam dostać. A chętnych było co nie miara, gdyż dostawało się tylko 60 uczniów z 350 chętnych z miasta i okolicznych wiosek. Poczułem się wyróżniony i mimo początkowych oporów, okazało się, że w klasie udało się wyklarować całkiem w porządku ekipę.
Od początku nie podobało mi się podejście księży do nas. Lekcje religii były prowadzone w atmosferze strachu - ksiądz był bardzo surowy, a każdego niepokornego celnie punktował. Tak było do klasy 3 gimnazjum, gdy złapaliśmy z nim kontakt stricte koleżeński i potrafiliśmy z nim trochę pożartować na zajęciach - nie zapominając oczywiście o jego dystansie.
Każdy dzień zaczynał się porannym słówkiem na holu szkoły. Po pierwszych zajęciach zbierała się cała szkoła, włącznie z nauczycielami na holu szkoły i wspólnie się modliliśmy. Po zakończonej modlitwie, ksiądz dyrektor(tak go nazywaliśmy) rozpoczynał swoje codziennie kazanie. Gdy któryś z uczniów coś przeskrobał, był zazwyczaj wyciągany na środek i poddawano go surowej reprymendzie ze strony głowy naszej szkoły :). Co do wspomnianego wyżej dyrektora - jedynym sposobem wyegzekwowania naszego posłuszeństwa wobec niego było zastraszanie i przeklinanie, gdy zabierał nas na dyrektorski dywanik. Wiadomo, byliśmy jeszcze szczylami i panicznie baliśmy się tego człowieka. Może nie wszyscy, ale do tej pory pamiętam najbardziej nieprzyjemną pogawędkę z tym człowiekiem i do tej pory niemile ją wspominam.
Oczywiście były też i pozytywne aspekty - a głównym czynnikiem był Ksiądz Pedagog. Człowiek z niesamowitym podejściem do młodzieży. Potrafił z nami nawiązać niesamowitą więź i nie baliśmy się z nim rozmawiać nawet na najtrudniejsze zagadnienia. Wszystkie nasze wątpliwości natychmiast rozwiewał i traktowaliśmy go nawet trochę jak wujka. Historię co się z nim stało dalej, dokończę w późniejszej części tekstu.
Co zmieniło się we mnie uczęszczając do owej szkoły? Zmieniłem diametralnie swoje nastawienia do kleru. Część z nich nie wylewała za kołnierz i zdarzało się, że w trakcie ważnych uroczystości szkolnych potrafili być na niezłej bani. Nauczyciele byli podporządkowani dyrektorowi niesłychanie - tylko jedna nauczycielka historii potrafiła mu się postawić za co ogromnie ją szanuję do tej pory.
Bierzmowanie, którym kończyłem gimnazjum było już sakramentem niesamowicie wymuszonym, ze względu na środowisko, w którym się obracałem i rodziców. To przed bierzmowaniem odbyła się moja ostatnia spowiedź. Wtedy powiedziałem sobie, że nie mam więcej zamiaru spowiadać się przed takim samym człowiekiem jak ja, który jest grzesznikiem i nierzadko zachowuje się w sposób gorszy od rozwydrzonej młodzieży. Oczywiście nie mówię o wszystkich księżach, ale gdy wyobrażałem sobie, że spowiadam się przed moim nauczycielem religii bądź dyrektorem czułem odrazę do tego sakramentu.
Czasy liceum to już okres wojującego #gimboateizm, z którego na szczęście udało mi się wyrosnąć. Dyskutowałem z duchownymi i siostrami zakonnymi na każdy temat, skutecznie podważając ich opinie. Kazania w kościele napawały mnie obrzydzeniem - jak słyszałem o zachwianej moralności społeczeństwa, krytykowaniu wszystkiego wokół poczynając od antykoncepcji, invitro, aborcji etc. Dochodziły do mnie również wiadomości z okolicznych parafii - gdzie księża mieli dwójkę lub większą ilość dzieci. Gdzie nalegali na horrendalne sumy za udzielenie sakramentu.
W czasie gdy byłem już w świeckim liceum, sutannę zrzucił ksiądz pedagog, o którym wspominałem wcześniej. Człowiek, który był dla mnie wzorem duchownego - zrobił to czego w życiu bym się nie spodziewał. Mieszka teraz niedaleko mojej rodzinnej miejscowości wspólnie z żoną i pierwszym dzieckiem. Czym się zajmuje? Tego nie wiem, chociaż różne plotki krążą po mieście. Był to ostateczny gwóźdź do mojej wiary. Zrozumiałem, że nawet taki człowiek odwraca się od Chrystusa to co do tej pory się nauczyłem, w co próbowałem wierzyć nie było prawdą. Przestałem zupełnie chodzić do kościoła. Do 2 liceum bałem się jeszcze ewentualnej kary za moje nieposłuszeństwo wobec Boga. Jednak wtedy doszło do mnie, że coś, czego się bałem w co próbowałem wierzyć tak naprawdę jest wierutnym kłamstwem. I do tej pory to uczucie mi towarzyszy.
Rodzice oczywiście nie są zadowoleni z mojej decyzji. Ojciec jak ojciec, ale matula czasami prosi mnie, abym udał się z nią do kościoła. Nie chcąc eskalować konfliktu czasami to zrobię. Mój #gimboateizm trochę osłabł i idąc na studia przestałem głosić swoje teorie co do KK i swoje opinie zachowuję dla siebie. Czasami przechodząc obok kościoła mam ochotę wstąpić do środka, by znaleźć księdza, z którym mógłbym w spokoju porozmawiać. Jednak dotychczasowe przeżycia skutecznie mnie od tego odwodzą.
Nie wymieniłem oczywiście wszystkich aspektów, które odwróciły mnie od kościoła. Są bowiem również wątki poboczne, poczynając od śmierci młodego brata mojej matki i fanatycznej wiary jego żony, która kardynalny błąd lekarki tłumaczyła wolą Boga...
Tekst jest dosyć długi, ale tl; dr nie będzie. Chciałem to w końcu z siebie wylać, ale nigdy nie było okazji.
Komentarz usunięty przez autora
A postawa mamy (bo ojciec umarł, gdy miałam 6 lat. Możliwe tez, że troszkę obwiniam o to Boga) zniechęciła mnie bardzo do kościoła. No bo sorry, powiedzenie dziecku(no cóż, miałam ponad 15 lat), że jak nie pójdzie do spowiedzi, to nie będzie mogło komputera włączyć, albo jak nie pocałuję krzyża w Wielki Piątek, to nie