Wpis z mikrobloga

#bezpieczenstwowprzemysle Wolam przy okazji @Pieszy_Easy_Rider , bo prosil
Jak kogos zainteresuje, to wszystkie story beda pod tagiem #chemiczneopowiesci

Historii tow. Kazia ciąg dalszy, czyli z dachu na estakady.
Procedure, która za chwile opisze przejść musiał bez wyjątku każdy.
Bynajmniej nie dlatego, że był to jakich chrzest bojowy, czy jakaś fala.
Nagrzewanie rurociągu parowego (6 MPa) - bo o tej procedurze mowa - była łatwa i każdy ja musiał potrafić wykonać bez wyjątku.
Łatwa. Dla istoty myślącej, ale nie dla Pana K., bo ten zawsze wybierał swoje ścieżki myślowe a utarte i sprawdzone schematy pozostawiał praktykom.

Nie przeciągając więcej. Idziemy w 3. tj. mistrz zmianowy Bogus (ten był prawdziwy "miszcz"i jemu też parę wpisów poświecę, bo warto), ja i - rzecz jasna - Kazio.
Napisałem, że procedura była łatwa, bo taka była. Wystarczyło wejść po drabince na estakadę, usiąść okrakiem na rurociągu i przesunąć się powoli jakieś 5 m do zaworu.
To był najtrudniejszy etap. Później już było z górki. Wziąć klucz do zaworów, lekko go "zerwać", bo na grzybek od góry działa ciśnienie ok 60 atm, i poczekać aż usłyszy się charakterystyczne syczenie.
To znak, ze para poszła. Później ta sama droga zejść na dol i przejść się po odwodnieniach i lekko je pouchylać, żeby zeszła woda i poczekać aż pojawi się para.

Dalej - odczekać godzinę i powtórka czyli: wchodzimy, uchylamy, kontrolujemy i tak przez kolejnych kilka godzin, aż rurociąg się nagrzeje do normalnej temperatury.
Tyle teoria + praktyka. Nikt jeszcze nie wiedział, ze na Pana K. trzeba było brać poprawki (pomimo 1 wpadki).
Bogus wytłumaczył wszystko jasno i klarownie tak, ze mogłaby to zrobić nawet średnio rozgarnięta sznurówka (jakby miała ręce).

Do punktu podciągnięcia się do zaworu tow. K. zrobił wszystko perfekcyjnie. Wyjął klucz, "zerwał" zawór i... kilkoma (pomimo swojego wieku) sprawnymi ruchami odkręcił zawór na full.
Pierwszy raz w życiu wtedy widziałem, ze w martwa naturę człowiek jest w stanie tchnąć trochę życia. Otóż rurociąg na odcinku ca. 500 m zaczął wić się trochę jak wąż, a trochę podskakiwać niczym koń na rodeo. Rzecz jasna z Panem K. na pokładzie.

W pierwszym etapie (tj. po 2 sek) spadła z niego otulina z blachy miedzianej a później to samo zaczęło się dziać z izolacja. Pan K. trzyma się zaworu, żeby go ta ożywiona przez przypadek natura z 15 m. nie zrzuciła.
Ja z siebie bylem w stanie wydobyć tylko:
- O #!$%@?!
Bagus skwitował to, jak zwykle, krotko:
- A się #!$%@? dobrze czymie...

Pan. K z gory drze ryja:
- Majster! Co robić, co robić, co robić!

Bogus jw. czyli znów krotko:
- Czego się pan, #!$%@?, drzesz? Zamknij ryja i zachowuj się jak człowiek... ZŁAŹ!

W końcu ucichło. Pan. K zszedł i ja prawie tez, tylko na inny sposób.
Ze strat własnych: rozizolowany rurociąg i puściły 3 (albo 4 spawy).

Jeżeli ktoś myśli, że to był koniec możliwości Pana K., to jest w błędzie. Zgodnie z zasada "do trzech razy sztuka" był jeszcze jeden "fikołek", zanim przenieśli tow. K na inny wydział, który zajmował się - oględnie mówiąc - koszeniem trawy. Nie miał chłop do pary szczęścia.(,)

To tyle (na dziś).
ps. sorry za ew. literowki i brak polskich znakow. Pisze z #pracbaza
  • 8