Wpis z mikrobloga

Czy będąc adoptowani, chcielibyście wiedzieć o tym? Jeżeli tak, to w jakich okolicznościach chcielibyście się o tym dowiedzieć?

Moje nie #coolstory TL;DR nie ma i nie będzie.

Od zawsze było mi ciężko. Niby człowiek się starał, ale zawsze życie dawało w dupę. Za gówniarskich lat coś stłuc czy przypadkiem rozwalić to normalka, ale mi zdarzało się to częściej niż innym. Starzy mnie zawsze dzielnie bronili przed bólem dupy sąsiadów wierząc, że nigdy nie ma w tym mojej winy, a trzeba powiedzieć że straty były nieraz kolosalne. Nie były to czasy, kiedy każdy siedział z ajfonem przy ryju, w wielkim mieście też nie mieszkałem, więc jak każdy szukałem jakiegoś zajęcia z nudów. W końcu starych chyba przeraziła wizja ciągłego pokrywania szkód i ni z gruchy ni z pietruchy – jesteś adoptowany. Super info kuhwo. Dowiedziałem się gdzie mogę znaleźć mojego prawdziwego ojca. Szybko znalazłem miejscówkę – podbijam, zagaduję. Gość na początku kamienna twarz, w końcu pękł i przyznał się do wszystkiego. Kiedy już myślałem że wszystko będzie ok, nagle kubeł zimnej wody – „ze mną na razie nie możesz mieszkać”. Dzięki tatusiu.

Trzeba mi było nowego zajęcia, człowiek właściwe pełnoletni, wykształcenie leży - gdzie indziej miałbym trafić jak nie na siłkę? To były piękne czasy. Na początku myślałem że trener to jakaś #!$%@? (mógłby mi gałkę cyknąć bez schylania się) ale jak zobaczyłem jak napie*dala kopytami to zwątpiłem. Mówił że mam dobre geny, bo masa szła szybciutko, nawet nie wiem kiedy zrobiłem z siebie dzika, za którym oglądały się miejscowe loszki. W końcu trafiłem na taką jedną, akurat przystawiał się do niej jakiś pedał i widać było, że jej nie bardzo to odpowiada. Trening zrobił swoje, ale jak już koleś leżał nakryty kopytami nagle mi języka w gębie zabrakło. To chyba ta legendarna stuleja zaatakowała, bo nawet laseczka mnie wyśmiała za mój brak wygadania.

Nie poddałem się, spotkaliśmy się parę razy i może nawet coś by z tego było, gdyby nie mój #!$%@? pech – okazało się, że miała kogoś. Jakiegoś pieprzonego opiekuna i to chyba najwłaściwsze słowo, bo gość nie wyglądał ani na jej starego ani na chłopaka, a miałem nadzieję że nie jest alfonsem. Mimo wieku nieźle się trzymał, ale lansował się jak debil – zawsze w czarnych ciuchach,. To nawet pasowało bo ponoć miał zakład pogrzebowy czy coś takiego. Nie zmienia to faktu, że 30 stopni, upał, nie ma czym oddychać a ten debil na czarno…

Przylazł raz do mnie na siłkę. O dziwo nie sam, bo z nią. Ja – WTF? – a on że chętnie zgodzi się na nasz związek. Miałem skakać z radości, kiedy dodał że przez cały czas kiedy ja z nią tylko próbowałem kręcić, on z nią BYŁ. #!$%@?, odjęło mi mowę, siły i chęci do życia. Więc jednak to nie ojczym, prawda suko? Wychodząc krzyknął tylko, że idzie się jeszcze policzyć z moim starym.

Z otępienia wyrwał mnie cios w pysk. „Alfons” załatwił mi sparring-partnera ważącego chyba tyle co pociąg. Wiedziałem że mam marne szanse, ale było mi wszystko jedno. Ponoć praliśmy się tak, że całe miasto słyszało, a wija była taka, że w pewnym momencie Karynce też się całkiem mocno dostało i wywaliła się na ziemię. Dostałem wtedy ataku furii i rozwaliłem ryj grubasowi.
Karyna nadal nie dawała znaku życia, ale wtedy dotarło do mnie że ten psychopata od pogrzebów poleciał do mojego starego. Szybka decyzja, zostawiam Karynę – lecę do ojca. Wpadam na miejsce, widać że stary nie ma szans - jest sam na pięciu. Ja ciągle byłem pod wpływem furii po tym, jak Karyna dostała w mordę – rzuciłem się od razu na czterech. Niby daliśmy jakoś rade ze starym. Niestety – alfons uciekł, a wkrótce potem dowiedziałem się, że Karyna doznała rozległych obrażeń i zmarła.

Teraz już mam wszystko w dupie. Wiem co mam zrobić i wiem gdzie ten sku*wiel mieszka. Jadę do niego. Na pożegnanie wrzucam małe pokazmorde
Życzcie mi szczęścia.

http://s11.postimg.org/qxlcg9axf/image.jpg

  • 2