Wpis z mikrobloga

Przebudzenie

Jestem z czasów, gdy słowo kicz nie istniało albo przynajmniej nie w tym znaczeniu co dziś. Ty byłeś kiczem, wszystko czego słuchałeś, co nosiłeś, co działo się wokoło było kiczem. Czasami w życiu jest tak, że pewien nieoczekiwany splot zdarzeń sprawia, że jesteśmy w stanie zobaczyć coś, co stało przed naszymi oczami od zawsze, a mimo to było dla nas niewidoczne. Ja mam już ten moment za sobą i mogę opowiedzieć moją historię. Prawdziwą historię. Wszystko zaczęło się jak zwykle dawno, dawno temu, za górami, za lasami w pewnej polskiej wsi w województwie podlaskim. Wiodłem życie dość spokojne i poukładane. Dziś nazwano by mnie pewnie lamusem, ale wtedy tego tak nie czułem. Nosiłem kucyk, lekki wąs i okulary. Miałem w domu Amigę, przywiezioną przez ojca gdzieś od niemca, więc kumpli miałem sporo. Czasem ciotka ze stanów wysłała paczkę z ciuchami. Pamiętam jak dziś tamte białe Najki za kostkę. Wtedy też miałem pierwszą dziewczynę. Jak tylko buty się rozpadły, to straciłem swoją miłość. Przechodząc do sedna, sytuacja miała miejsce pewnego lata, gdy wraz z rodziną dostaliśmy zaproszenie na ślub kogoś z dalszej rodziny. Od rana miałem przeczucie, że coś jest nie tak z tym dniem. Czasami ma się takie uczucie, że wszystko co dzisiaj ma się stać będzie jedną wielką porażką. Zbliżała się 10ta, więc zacząłem przygotowywać się do wyjścia. Mój workowaty garniak ze studniówki połączyłem zgrabnie z niebieską koszulą, którą okrasiłem krawatem w koty, coby pokazać moją satyryczną duszę. Na nogi poszły czarne adidasy, prawie czarne bo podeszwa biała i 4 albo 5 pasków. Usadzamy się w pojeździe, perełce ojca, czerwonym polonezie na gaz, rozgrzanym do czerwoności w letnie południe. Ojciec coś mamrocze pod nosem, jakby modlitwę i przekręca Kluczyk. Nie odpala. Ojciec przeciera pot z czoła i mamrocze z rozżaleniem „musita pchać, bo cuś nie łapie zapłon”. No to wysiadamy z matką, pchamy pchamy. Ojciec kontroluje nasze wysiłki patrząc w lusterko. Jest, zapalił. Ja w tym czasie zdążyłem wdepnąć w potężne gówno. Pobieżnie zdrapuję odchody z buta i wracam do auta. Ojciec jeszcze na chwilę wysiada, odpala szluga. Nigdy nie pali w środku, bo mu się tapicerka odbarwia, a może kiedyś zrobi z tej fury taksówkę. Ja czuję, że opiekam się od gorąca. Matka bez ustanku poprawia majestatycznego koka, którego hoduje od wczorajszego wieczora. W końcu ruszamy, bolid nabiera prędkości , przez uchylone szyby wpada orzeźwiające powietrze. Cyrkulacja powietrza wewnątrz pojazdu szybko obnażyła moją niestaranność w zeskrobywaniu kupy. Matka coś wyczuła, spogląda to przez okno, to na mnie. Ostatecznie marszczy brwi i mówi .

– Kamil, myłeś się dzisiej? Zanim zdążyłem w ogolę zrozumieć absurd tej sytuacji matka kontynuowała.

– Bo jak idziesz do ludzi, to wypada chociaż pachy pochlapać. Zażenowany zamilkłem. W połowie drogi ojciec odwraca się i mówi do matki.

– Grażynka, daj mnie te suche tam z torby, ze dwa. Matka sięga wgłąb torby i wyciąga kilka kabanowsów. Zdziwiony pytam ojca. – Podobno będzie tam jakieś żarcie? Odparł mi gryząc łapczywie. – Nie wiem ile w kościele będziemy, a nie lubię na głodnego stać. Nie miał akurat cebuli, ale w domu to by pewnie zagryzł. Po kilku godzinach jazdy nareszcie byliśmy na miejscu. Wysiadłem szybko z tego piekarnika na kołach, ściągnąłem marynarkę i widzę swoje upocone pachy doskonale podkreślone przebarwieniami na koszuli. Stałem oparty o auto i miałem już dosyć, a nic się jeszcze nie zaczęło. Matka podchodzi do mnie po kilku minutach i mówi. – Jak już te pachy myjesz, to chociaż koszulę ściągnij. Kiwnąłem głową i wszedłem do kościoła, z którego bił przyjemny chłód. Stałem na tyłach, bo jako ukryty ateista musiałem pokazać swoją pogardę dla tego przybytku i całej ceremonii. Oczywiście gdy trzeba było klęczeć, to sobie usiadłem i siedziałem już do końca. Po jakimś czasie udaliśmy się w końcu na salę weselną. Jak na wczesne lata 90 wyglądało to kiczowato, ale z umiarem. Zespół weselny w jednolitych strojach rozgrzewał keybordy puszczając fragmenty różnych szlagierów. Siedziałem już na swoim miejscu myśląc, że teraz będzie już tylko dobrze. Przede mną siedziała babcia, poczciwa kobiecina. Przed wojną była szwaczką, od śmieci dziadka żyje z renty. Z mej prawej zasiadł wujek, taki podręcznikowy wujek z wąsem, co tarmosi grzywę i gada pierdoły. Były alkoholik i hazardzista, dzisiaj nosi jezuska na piersi i recytuje biblię na wyrywki. Dzieci ma podobno w każdym większym mieście. Ciotka wie na razie tylko o jednym, ale chałupa w kredycie. Obok babci siedzi jej trzeci mąż. Taki co każdą dłuższą wypowiedź kończy zdaniem „za komuny było lepi”. Babcia coś słyszała o moich rozterkach z wiarą i przy każdej rozmowie próbuje przemycić jakieś informacje podprogowe. Ostatnio zapytała, czy nie boje się piekła i czy mam już tatuaż. Po mojej lewej nieoczekiwanie siedzi jakaś młoda dama. Zgrabna, niewysoka, ponętna brunetka. Nasze wzroki spotkały się już przy wejściu. Uśmiechnęła się do mnie, a ja spanikowałem i udałem, że muszę zawiązać buta. Zabawa zaczęła się rozkręcać . Wypiłem kilka drinków i poczułem się dobrze. Mariola, bo tak miała na imię brunetka, zaproponowała mi wspólny taniec. Momentalnie osłupiałem i zdałem sobie sprawę, że na to jestem zbyt trzeźwy. Zaproponowałem więc, że najpierw przyniosę jej poncz, bo podobno najlepszy w mieście. Zgodziła się, a ja uradowany wyruszyłem w stronę bufetu. Przy bufecie spotkałem Krzyśka, albo jak sam woli na siebie mówić Crisa. Syn ciotki, ma 28 lat, mieszka w stolicy, ma własną firmę. W rozmowie ze mną mówi o swoich pracownikach per niewolnicy śmiejąc się rubasznie. Nie pamięta chyba, że jakiś rok temu proponował mi pracę. Pyta się ile zarabiam, mówię że studia, że nauka. On mówi, że studia to gunwo, że tylko własna firma się liczy. O mieszkaniu, które dostał od ciotki nigdy nie wspomina. Po drodze wstąpiłem jeszcze do toalety, w której ktoś chyba kogoś zabił. Śmierdziało potwornie. Chciałem jak najszybciej stamtąd uciec. Los chciał, że wychodząc z pieczary trafiłem twarzą w twarz z Mariolą, która zaniepokojona zaczęła mnie szukać. Popatrzyła na mnie z politowaniem i powiedziała: - Trzeba było powiedzieć, że masz problemy z żołądkiem, już wcześniej coś czułam. Uśmiechnęła się lekko, a ja poczerwieniałem jak burak i przypomniałem sobie o kupie na bucie. Siedzieliśmy już przy stoliku i powoli wzbierałem w sobie odwagę by ruszyć do tańca, gdy nagle dosiada się do nas Patryk. Patryk to taki sam lamus jak ja, tylko młodszy. Ten typ, z którego śmieją się na przerwach, a ja będąc taki sam kiedyś rozumiałem go bardzo dobrze. W tym momencie jednak, chciałem żeby zniknął, zapadł się pod ziemie. Usiadł koło nas, wyciągnął jakieś magiczne karty i pokazywał mi i jej, co jakiś czas pociągając gila. Raz na jakiś czas wcierał też gila w rękaw. Nie chciałem być dla niego niemiły, zwłaszcza przy Marioli. Zanim się zorientowałem jakiś Alvaro poprosił moja Mariolę do tańca. Wtedy już wiedziałem, że fatum tego dnia musi się wypełnić do końca. Usadziłem się w kącie i piłem czystą sam. Trzeba zaznaczyć, że głowę mam jak pietnastolatka na pierwszej imprezie. Upiłem się patrząc jak jakiś ciapaty wywija z Mariolką już któryś taniec, dwunasty?. Może więcej, przestałem liczyć jak mi się palce skończyły. Mariola w przypływie litości chciała mnie wyciągnąć na parkiet, ale byłem już tak wstawiony, że bałem się że puszczę pawia na nią. Siedziałem tak zamroczony dłużą chwilę, w tle leciały hity disco tych najniższych lotów z taniego syntezatora. To był ten moment. Zrozumiałem wtedy wszystko. Zrozumiałem kim jestem i co w sobie duszę. Moja noga zaczęła sama wystukiwać rytm. Czułem nieznane mi wczesniej podniecenie. To jest przebudzenie. Miałem tę odwagę, by to przyznać. Jestem cebulakiem. Zawsze gdy w radiu leciała jakaś piosenka, która podobała się ojcu, ja ostentacyjnie zatykałem uszy. Przez te uszy słyszałem melodię, która grała na strunach mojej duszy. To jest moje przeznaczenie, którego nie da się oszukać. Po tych przemyśleniach bardzo zachciało mi się wymiotować, ale byłem z siebie dumny. Zacząłem zmierzać chwiejnym krokiem w stronę drzwi. Otworzyłem pierwsze lepsze, ze środka wyleciało coś i wybiegł na dwór. Wszedłem do środka i puściłem pawia w pisuar. Rano z ogromnym kacem siedziałem na schodach, ale przepełniała mnie duma. Jestem sobą pomyślałem. Rodzina od rana szukała jakiegoś psa, który znalazła policja kilka dni później przy jakichś zwłokach w lesie.

Teraz mam 42 lata. Mam swojego wąsa, brzuch i łysinę. Mieszkam moim domku pod Białymstokiem. Mam śliczną żonkę, trójkę dzieci i spokojne życie. Otwarcie gardzę teraz jazzam i muzyką klasyczną. Chodzę na festyny, gdzie piję piwo, jem kiełbasę i klaszczę gdy gra Feel. Do galerii sztuki chodzę tylko jak jest za darmo i jak są jakieś ładne widoczki. Dorobiłem się Lanosa w gazie po małym tuningu. Chodzę co tydzień do kościoła, ale nie daję na tacę. Ta jedna noc zmieniła w moim życiu tak wiele. Wielu jest takich, którzy jeszcze się nie przebudzili. Jeśli gdzieś wewnątrz boisz się, że jesteś cebulakim, to nie czekaj dłużej, wyzwól to teraz. Żyj pełnią życia, prawdziwego życia.

Kamil Kowalczyk

  • 6