Wpis z mikrobloga

40 798 - 4 = 40 794

Wziąłem się za dramaty sądowe, których swego czasu powstawało całkiem sporo. Oczywiście najznamienitszym dziełem tego gatunku jest „Dwunastu gniewnych ludzi” Sidneya Lumeta (polecam jeszcze rosyjską wersję – „12”, o której zresztą już pisałem ;p), ale kilka z późniejszych filmów również zasługuje na uwagę. Z poniższej czwórki zdecydowanie polecam „Kto sieje wiatr”.

The Paradine Case (1947) – 5/10

Madelaine Paradine (Alida Valli) staje przed sądem oskarżona o otrucie swojego niewidomego męża. Wynajmuje adwokata – młodego, żonatego Anthony'ego Keane'a (Gregory Peck). Ten powoli poddaje się urokowi wdowy i zaczyna (wbrew zasadom etyki) bronić jej za wszelką cenę. Próbuje znaleźć dowody winy młodego lokaja, który - jak się okazuje - miał romans z panią Paradine. Oskarżona zaczyna manipulować adwokatem, wykorzystując jego uczucie. Keane, który nie umie zapanować nad pożądaniem, ryzykuje dla niej nie tylko karierę, ale również małżeństwo.

Przeciętny moim zdaniem, niczym szczególnie nie zachwyca. Być może wpływ ma na to miały konflikty Hitchcocka z producentem, Davidem O. Selznickiem. Reżyserowi nie odpowiadał gatunek, natomiast producentowi scenariusz i obsada jakiej życzył sobie reżyser. Filmowi lepiej by zrobiło gdyby było w nim więcej dramatu sądowego, a mniej dość przeciętnego i prowadzonego jakby na siłę romansu. Na pocieszenie pozostaje fakt, że aktorzy spisali się przyzwoicie.

Witness for the Prosecution (1957) – 7/10

Jeden z najlepszych londyńskich adwokatów opuszcza szpital po kilkumiesięcznej śpiączce. Pomimo zakazu prowadzenia spraw karnych, wynikającego z lichego stanu zdrowia, podejmuje się on obrony Leonarda Vole’a, oskarżonego o zabójstwo bogatej wdowy. Jedyną osobą mogącą dać Vole’owi alibi jest jego żona, Christine (w tej roli Marlene Dietrich). Ta jednak niepodziewanie składa zeznania przeciwko swojemu mężowi. Obraz powstał na podstawie sztuki pod tym samym tytułem, a pierwotnie opowiadania napisanego przez Agathę Christie, wydanego w zbiorze „Świadek oskarżenia” w 1948 roku.

Atutem filmu, nakręconego przez kilkukrotnego zdobywcę Oskara – Billy’ego Wildera, jest jego specyficzny klimat, zmiany akcji i świetne, zaskakujące zaskoczenie. Ostatnie 10 minut podnosi ogólną ocenę filmu - wcześniej mogło się wydawać, że wszystko jest całkiem jasne. Finał w pewnym sensie rekompensuje nieco powolną akcję. Mamy też odrobinę humoru i całkiem dobrą grę aktorską, szczególnie w wykonaniu Tyrone Powera (Vole) i Charlesa Laughtona (adwokat Robarts). Dobrze zarysowana była też postać żony Vole’a, ale drażniła mnie pewna maniera w grze Dietrich, która sprawiała, że wydawała mi się ona nieco nienaturalna (niestety dość często ją tak odbieram).

Anatomy of a Murder (1959) – 7/10

Historia prawnika podejmującego się obrony mężczyzny oskarżonego o morderstwo właściciela baru, który zgwałcił jego żonę. Adwokat próbuje przekonać ławę przysięgłych, że oskarżony działał pod wpływem nieodpartego impulsu. Taka kwalifikacja czynu dawałaby szansę na uwolnienie mężczyzny.

Jest to klasyczny dramat sądowy, reżyserowany przez Otto Premingera, który swoją drogą wywodził się z rodziny prawniczej - jego ojciec był austriackim prokuratorem generalnym, on sam był zresztą doktorem praw. Batalię sądowa była wciągająca. Obrońca (dobra rola Jamesa Stewarta) w widowiskowy sposób bronił swojego klienta, ale argumenty prokuratora (bardzo dobra rola George’a C. Scotta) wydawały się jednak bardziej przekonywujące. W każdym razie obydwie postaci są naprawdę przyzwoicie zagrane, długie kwadranse rozgrywające się na sali sądowej śledzi się z zapartym tchem.

Niestety nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że film pod paroma względami mógłby jednak być lepszy. Początkowo dość mozolnie się rozkręcał, podczas samej rozprawy pojawiło się kilka dziwnych wątków (pies na sali sądowej, odnalezienie majtek poszkodowanej, które później stały się głównym dowodem), a mowy końcowe mogłyby trwać dłużej. Przyzwoicie wypadła jazzowa ścieżka dźwiękowa, skomponowana i zagrana przez Duke’a Ellingtona. Pomimo siedmiu nominacji do Oskara, „Anatomia morderstwa” zdecydowanie przegrała oskarową rywalizację z „Ben Hurem”.

Inherit the Wind (1960) – 9/10

„Młody nauczyciel zostaje oskarżony o herezję, po tym jak wychodzi na jaw, że naucza w szkole teorii Karola Darwina. Jego obrońcą zostaje kontrowersyjny prawnik, Henry Drummond zaś oskarżycielem zostaje chrześcijański fundamentalista Matthew Harrison Brady”. Już taki opis sugerował, że będę miał do czynienia z ciekawym filmem i rzeczywiście tak było. Film jest nakręcony na podstawie sztuki, inspirowanej autentyczną historią („małpi proces Scopesa”, Tennessee, 1925).

„Inherit the Wind” to jeden z najznakomitszych przedstawicieli swojego gatunku i zarazem film poruszający złożone oraz ponadczasowe tematy (konflikt nauki i religii oraz zasad społecznych i praw jednostki). Stanleyowi Kramerowi udało się stworzyć film, który wciąga od samego początku. Duża w tym zasługa niezwykle błyskotliwych i sarkastycznych dialogów. Większość wydarzeń rozgrywa się w ciasnej i dusznej sali sądowej, wypełnionej rozgorączkowanym i żywo reagującym tłumem, co wzmaga dramaturgię. Perfekcyjnie zostały zarysowane postaci, a do pracy aktorów nie można mieć żadnych zastrzeżeń (świetni Gene Kelly i Spencer Tracy). Warto jeszcze zwrócić uwagę na bardzo dobre zdjęcia i pracę kamery.

Oczywiście cała historia została nieco podkolorowana, zainteresowanych tym, jak „małpi proces Scopesa” wyglądał w rzeczywistości, odsyłam do tego artykułu. TL;DR W rzeczywistości William Jennings Bryan, w filmie przedstawiony jako ograniczony ignorant, choć istotnie obsesyjnie oddany był sprawom wiary, na temat darwinizmu miał poglądy dość umiarkowane. Posiadał nawet własny egzemplarz "O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego" i znał teorię ewolucji. Zgadzał się też podobno, że jej prawom podlegają niższe organizmy, zaprzeczał jednak, że darwinizm może wyjaśnić pochodzenie człowieka. Reżyser dodał też obowiązkowy w kinie tamtych lat wątek miłosny.

Osoby religijne uspokajam, że koniec końców wymowa „Kto sieje wiatr” nie jest tak antychrześcijańska jak mogłoby się to początkowo wydawać. Mimo wszystko uważam, że powinno się ten film obowiązkowo pokazywać wszystkim młodym ludziom. Tak po prostu, dla refleksji nad tym do czego może prowadzić ślepa wiara. Film niestety nie stracił zbyt wiele na aktualności. Gorąco polecam tę pozycję.

#maratonfilmowy #kinoespo #dramatysadowe #starefilmy #kino
Espo - 40 798 - 4 = 40 794



Wziąłem się za dramaty sądowe, których swego czasu pows...

źródło: comment_VjzXdbJzIpWYBZo7RPRdpCHZvtVWEwy8.jpg

Pobierz
  • 3
@UZ01: trzeba pamiętać o poprawnym odliczaniu i dodaniu kilku słów od siebie na temat obejrzanych filmów. Imho fajnie jest też podrzucić linka do FilmWeba lub imdb. To chyba tyle ;)