Żeby nie pisać kolejnego artykułu na 10 000 słów o tym temacie, wymienię największe grzechy które rodzice przekazują swoim dzieciom już od wczesnego dzieciństwa:
Żywność.
-jedzenie ogromnej ilości przetworzonej żywności;
-posiłki o nieregularnych porach;
-za duże porcje (względem objętości żołądka);
-bardzo częste, wręcz dobrowolne i nieograniczone sięganie po desery i przekąski;
-ogromny stosunek cukrów i tłuszczów do całkowitej objętości posiłku (jak ktoś je 2 kotlety, 5 ziemniaków i pół tabliczki czekolady na deser, zapełni żołądek tak samo, jak gdyby zjadł 1 kotlet, 2 ziemniaki i pół miski sałatki, spożywając jednak dwa razy więcej kalorii);
-wysoka kaloryczność posiłków;
-dieta uboga w witaminy, wartości odżywcze i błonnik;
-codziennie, często nieustanne i wyłączne spożywanie napojów wysoko słodzonych (tutaj dopiszę od siebie: takie napoje mają ok 35kcal/100g, niewiele więcej niż kapusta, jednak kapusty nie da się jeść po kilka kilo na dzień, podczas gdy kolę czy innego energetyka można pić po kilka litrów dziennie, codziennie przez kilka lat);
Nawyki ruchowe.
Tutaj nie będę wymieniał w punktach. Rodzice nie dość, że nie uczą dzieci, aby ćwiczyć codziennie (chociażby 20min spaceru), to jeszcze sami unikają ruchu i wolą jak ich pociechy siedzą cicho w pokoju, czy zezwalają na ciągłe zwolnienia z lekcji wychowania fizycznego (które w Polsce nie dość że są słabe, bo nie pokazują jak, ile i po co ćwiczyć, to jeszcze jest ich względnie bardzo mało).
Człowiek jest stworzony do ruchu, według mnie „niemożliwość pokonania 10km w mniej niż półtorej godziny” jest oznaką kalectwa, jednak dzisiejsze normy społeczne akceptują sytuacje, w której to ludzie dostroją ciężkiej zadyszki po wejściu schodami na drugie piętro. Pomijając już to, że jak widzisz się wszędzie ludzi grubych – na ulicy, w szkole, w pracy, na spotkaniach rodzinnych, to łatwiej jest zaakceptować niezdrowy wygląd.
Komentarze (417)
najlepsze
Tak decydują. Waga bardzo mocna zależy od wzrostu a wzrost od genów.
Waga ~ objętość ~ wzrost ³
Przykładowo 20% niższy wzrost = 50% niższa waga.
Jeszcze bardziej obrazowo: osoba która ma 160cm waży połowę tego co osoba która ma 2m wzrostu - przy zachowaniu tych samych proporcji ciała (obie będą przy tym jednakowo szczupłe albo jednakowo grube).
O tym czy ktoś będzie miał 160cm
1. "Kult bebecha", niemal zerowy kult aktywnosci fizycznej, bagatelizowanie problemu, "kto nie ma brzucha ten slabo rucha"
2. Slowianska uroda. Ona juz startowo nie jest zbyt "szczupla", jak metabolizm zwalnia bardzo latwo sie roztyc.
3. Tragiczna w praktyce polska kuchnia. Pisze w praktyce, czyli rosolek, schabowy z tluszczem, ziemniaki, kielbasa, grillek. Duzo tluszczu, duzo smazonych, duzo przetworzonych, malo warzyw, owocow i ryb. Dodajmy
@DryfWiatrowZachodnich: To akurat jest dobre paliwo (oprócz ziemniaków). Dodajmy białko i warzywka, więcej ruchu. Wrogiem są węglowowadny
1) Gdy nie widać jak wisi
2) Gdy nie widać jak stoi
3) Gdy nie widać kto obciąga
Odkąd sam liczę kalorię i uświadamiam sobie ile "to małe ciasteczko" ma kcal to potem się nie dziwię, dlaczego dzieciaki w przedszkolach ważą tyle ile ja ważyłem jak miałem z 15 lat xD
Banda małch grubasków z podobnie wyglądającymi rodzicami. Zero jakiejkolwiek świadomości co do tego co jedzą.
I tu
@niochland: Najciekawsze jest to, że otyłość była rzadkością w XIX w., kiedy koncepcja "kalorii" była czymś nowym, nie istniały tabele kalorii produktów, nie było ilości kalorii na opakowaniach, nie mówiąc o aplikacjach do ich liczenia. Tym bardziej ludy całkowicie prymitywne, żyjące z myśliwstwa i zbieractwa, gdzie otyłość zasadniczo wcale nie występuje. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Kiedys tez sie jadlo chipsy i popijalo ptysiem ale zanim napiles sie sklepowego ptysia to gralismy ze 3-4 godziny na boisku i zabawa w chowanego to raz, nie bylo tyle przetworzonego zarcia, mieso bralo sie od dziadkow ze wsi owoce i warzywa tez, w wakacje u dziadkow to jadlo sie zielone papierowki prosto z drzewa, brudne w piachu marchewki a potem jezdzilo sie rowerem od rana do
Kto jadł kiedyś mięso z uhowodowanego "na spokoju" swiniaka też wie o czym mówię. Teraz te mięso go zwykle gówno
W związku z tym przypomniał mi się stary żart.
Kowalska poszła do lekarza a ten postawił diagnozę - nowotwór.
Wróciła do domu i opowiada mężowi, że ma nowotwór.
Podsłuchała ich przygłucha sąsiadka i poszła do doktora:
- Panie doktorze, ja też chcę nowy otwór.
Lekarz popukał się w czoło.
- Nie, nie tu, bo mi stary jajami oczy powybija.