O służbie zdrowia słów kilka.
Wydaje się, że stan służby zdrowia w naszym kraju jest znany wszystkim, wszyscy wiedzą, że jest źle, że szpitali najlepiej unikać, że lekarze, nie zawsze są profesjonalni, często skorumpowani. Wiemy nawet to, że szpitalne jedzenie jest niedobre. Teraz większość z nas zna to z opowiadań znajomych, trochę mniej osób z doświadczeń kogoś z rodziny, a stosunkowo mało z własnych doświadczeń. To się jednak zmieni, własnych doświadczeń będzie zapewne coraz więcej, a możemy być traktowani identycznie jak w przypadku, który poniżej opiszę.
Ten przypadek to krótka (bo opisująca bardzo pobieżnie fragmenty) historia pobytu mojej Babci w jednym ze szpitali na dolnym śląsku.
Słowem wstępu. Babcia to 87-letnia kobieta, dotychczas całkiem sprawna, mieszkająca sama, ale często odwiedzana i pod stałą, naszą opieką. Prawie 2 tygodnie temu zaczęła skarżyć się na ból lewej ręki i nogi, wezwaliśmy więc lekarza na wizytę domową. W czwartek przyszedł lekarz, zbadał Babcię i powiedział, że to może być udar, jego zdaniem powinna trafić do szpitala, wypisał skierowanie i zlecenie transportu po czym sam zadzwonił po karetkę i poszedł.
Przyjechałem i jakiś czas później przyjechała też karetka. Ratownik/kierowca i ratowniczka. Ratowniczka grzecznie poprosiła czy nie mogę pomóc ratownikowi znieść Babcię. Zaznaczę, że przyjechali bardzo dobrzy, mili ludzie i akurat do nich nie mam żadnych uwag czy pretensji, pytanie tylko dlaczego do 87-letniej kobiety mieszkającej na 3 piętrze wysyła się taki zespół, który mógłby mieć problem znieść pacjentkę do karetki? Wyraźnie w zgłoszeniu było zaznaczone, że chodzi o transport do szpitala i podejrzenie udaru.
Pojechali na SOR. My dotarliśmy chwilę później samochodem (podobno nie mogą brać nikogo z rodziny do karetki, podobno - bo 9 dni później, w drodze powrotnej okazało się co innego).
Karetka była wzięta celowo, by jak najszybciej Babcia została przyjęta. Do szpitala mogliśmy Babcię przetransportować nawet godzinę szybciej, jednak to nic by nie dało. Na SORze wisi taka ładna kartka: "Czas oczekiwania na przyjęcie może wynieść od 4 do 6 godzin" i tyle trzeba czekać. Nie dlatego, że jest tłum osób, coś się dzieje, ciągła akcja, nic z tych rzeczy - tam po prostu mało kogo interesuje kto siedzi na poczekalni i w jakim jest stanie. Zdarzało się już, że pacjenci z udarem siedzieli na własnej ręce (nie czując jej) i czekali na przyjęcie ponad 6 godzin czytając w tym czasie wszędzie rozwieszone ulotki:
"Po udarze działaj natychmiast, tylko w ciągu 4,5 godziny można podjąć leczenie odwracające jego skutki", lub
"Po udarze w każdej sekundzie umierają szare komórki - spiesz się".
Pacjenci z karetek przyjmowani są automatycznie. Dzięki czemu już po 3! godzinach mogliśmy wejść na korytarz na którym była Babcia, po badaniu tomografem. Lekarka udaru nie stwierdziła. Po 4 godzinach Babcia znalazła się na oddziele neurologicznym, poudarowym.
Oddział ten ma 45 miejsc, Babcia była 50. Łóżko zostało pożyczone z innego oddziału, dostawione na salę jako czwarte, obok śmietników i umywalki. Szafki nie udało się załatwić, więc rzeczy można było trzymać na podłodze lub na taborecie.
Łóżko pozostawiało trochę do życzenia, było bardzo wysokie, nie było możliwości by siedząc na nim Babcia dotknęła nogami ziemi i bezpiecznie wstała (a w pierwszy dzień ta czynność była jeszcze wykonalna).
Na następny dzień wypisali jedną osobę z sali, więc miejsce na łóżko było już mniej kłopotliwe, łóżko zostało to samo. Istniało za to zagrożenie, że chora osoba z tego łóżka spadnie. Łóżko jak wszystkie szpitalne, było wyposażone w barierki boczne, jednak wyjątkowo, pewnie tylko to, było zepsute i by zablokować barierkę należało przynieść własne śruby. Problem upadku nie jest jakoś przesadzony, w ciągu pobytu mojej Babci w szpitalu jeden Pan spadł z łóżka i uszkodził sobie rękę - rodzina zapowiadała pozew.
Sama wysokość łóżka nie miała już takiego znaczenia, stan się pogorszył i samodzielnie nigdzie już by nie doszła, ani nie wzięłaby sobie jedzenia. Jedzenie to również istotna część tego co chcę opisać.
Odwiedziny na oddziale miały ustalone godziny od 13 do 18. Przed 13 trzeba było wchodzić na siłę, choć trzeba przyznać, że nie było jakoś specjalnego oporu ze strony pielęgniarek, czy lekarzy, ewentualne zwrócenie uwagi, ale bez wypraszania.
Śniadanie było między 9 a 10 rano, zostawiane na krzesłach i tyle. Po co najmniej godzinie przychodziła jakaś osoba, wolontariuszka karmić, możliwe, że pielęgniarki też karmiły, ale jak pisałem - prawie 50 osób na oddziale, z czego ze 40 niesamodzielna (w końcu neurologia). Jak zdążyła przyjść i nakarmić to nakarmiła, jak najpierw przyszła ta co rozdaje i nikt nie zwrócił uwagi to uznała że niepotrzebne i zabierała. Wystarczyłoby postawić jedzenie na łóżku i pomóc usiąść choremu by połowa tych osób już karmienia nie wymagała - do krzesła jednak nikt nie był w stanie dosięgnąć, niekiedy z kroplówką w ręku.
Do rozdawania jedzenia zatrudniają ludzi z urzędu pracy, którzy zwyczajnie się do tego nie nadają. 50 osób obsługują prawie godzinę, kiedy można to roznieść w 10-15 minut. Jedzenie jeżeli w ogóle nadaje się do spożycia i tak jest już zimne i niedobre. Jedna salowa w czasie pracy powiedziała, że to nie dla niej, zabrała się i poszła do domu.
Przykładowe kolacje wyglądają tak:
Pierwsza
Druga
Nie wszystkie zdjęcia załączyłem i nie zawsze byłem w stanie rozszyfrować co to w ogóle było. Niektórzy musieli to jeść. Ta część, którą ktoś odwiedzał lub zostawiał inne rzeczy na szczęście mogła z tego zrezygnować.
Rehabilitacja - od poniedziałku do piątku była rehabilitacja rano - była, lub miała być, bo w tym samym czasie większość dziwnym zbiegiem okoliczności miała podłączone kroplówki, więc nie mogła ćwiczyć. Kroplówka się skończyła, to rehabilitantki już nie było, albo nie zdążyła już do wszystkich pacjentów. Rehabilitantki chętnie wykonywały swoją pracę, były miłe, ale niewiele mogły zrobić.
Telewizja - to niestety kolejny żart naszej służby zdrowia. Oczywiście płatna - 2 zł za godzinę, 10 zł za dobę, 20 zł za 3 doby. Więźniowie mają gratis, pacjenci muszą płacić i to jak? Komputer do przyjmowania wpłat i zasilania konta odpowiedniej sali jest na końcu korytarza, prawie żaden pacjent tam nie dojdzie, a jak dojdzie to nie ma szans by sobie z tym poradzić. Pielęgniarki też sobie nie radziły i dzwoniły po infoliniach. Mi się udało, no ale dobrze by było gdyby uwzględniono możliwość choroby obsługującego i jego wiek (średnia na oddziale to na oko koło 70 lat).
Wypisy - to już bardzo słaby żart. Otóż jak otwarcie przyznała lekarka, trzymają do 9 dni i wypisują. Stan chorego? Nie ma znaczenia. Osobę z tej samej sali wypisano w takim stanie, że sama nic nawet nie zje. Po 3 dniach wróciła, tyle, że tym razem na OIOM. Babcię niestety w niewiele lepszym, w dniu wypisu jej stan był najgorszy spośród całego pobytu - na ból głowy, by nie narzekała dostała tramal do kroplówki - spała po tym cały dzień i teraz nawet tego dnia nie pamięta. Po czasie dowiedzieliśmy się, że w zasadzie nie można było wypisać Babci do domu, po podaniu tak silnego leku przeciwbólowego trzeba monitorować stan pacjenta.
Na wypisie kłamstwo: "stan pacjentki podczas pobytu poprawił się". I z głowy, jak coś nie pasuje to można dzwonić kolejny raz przechodząc całą procedurę od karetki przez SOR na oddział, lub tym razem na OIOM jak to było w przypadku innej Pani.
Transport do domu - nagle okazało się, że można jechać z karetką, lekarka "załatwiła". Okazało się jeszcze, że wymogiem do transportu jest posiadanie... spodni. Zabrali Babcię w szlafroku, a bez spodni nie odwiozą do domu - mają kilka par na wypożyczenie, cóż za szczęście.
Większość ludzi na oddziale, personel, nawet lekarka ogólnie byli miła i grzeczna, ale niekoniecznie dobrze przygotowani do tego czym mają się zajmować. Czasem może tylko mili, bo to co zrobiła lekarka podając tramal do kroplówki i to co napisała w wypisie kłóci się z tym w jaki sposób się do nas odnosiła. Jednak większość patologi przypisałbym z góry ustalonym przez kogoś zasadom - 9 dni i do domu, 8 zł dziennie (podobno) na wyżywienie pacjenta, płatny telewizor, źle opłacani pracownicy - przez co pracują ci co się nie nadają, mało pracowników - przez co jest problem zarówno z transportem jak i karmieniem, nie mówiąc już o pomocy w dojściu do toalety, bo na to nikt nigdy nie miał czasu.
Taki smutny obraz służby zdrowia. Nie wiem gdzie się podziała zielona wyspa, najszybciej rozwijający się kraj, super wzrost PKB i wynagrodzeń i inne często cytowane na wykopie statystyki, takie wbrew narzekaczom. Na pewno nie dotarły one do szpitala i na pewno nie pomogą chorym, za których ukradzione składki bez problemów położono by ich w pięciogwiazdkowym hotelu i zatrudniło własnego lekarza i pielęgniarkę na dłużej niż 9 dni.
Historii dotyczących SORu czy lekarzy tego samego szpitala znam jeszcze kilka, jeszcze jednej byłem świadkiem - inne to opowiadania znajomych. Wszystkie pokazują podobny obraz służby zdrowia i opieki zdrowotnej w której pacjent liczy się najmniej.
Czy da się to zmienić?
Komentarze (147)
najlepsze
Ogólnie
mam pytanie jesteś jakiś upośledzony ?
Jak już przeczytasz w jaki sposób było podawane jedzenie i co nim było to zrozumiesz dlaczego należało być przy śniadaniu.
Ja tam na kolacje widze dwie kromki pszennego chleba,+ twarozek(?) co w tym zlego? staruszce potrzeba wiecej na kolacje?
Komentarz usunięty przez moderatora
@kostello: obie te działki są już praktycznie sprywatyzowane. :)