Jeszcze 20 lat temu w Polsce zupełnie nie do pomyślenia byłoby, żeby policja zabrała dzieci z placu zabaw tylko dlatego, że nie ma tam ich rodziców. To byłoby tak absurdalne, że ludzie byliby mocno oburzeni takim zachowaniem.
"Nie zgubiliśmy się, jesteśmy dziećmi z wolnego chowu"
:D skisłem, jak to młodzież mówi.
Jak to było w moich/naszych czasach, gdy dzieci nie miały telefonów i chodziły grać w piłę na boisko oddalone parę kilometrów od domu, albo jeździły rowerami po pobliskim lesie bez GPSów?
Jest jakaś tendencja do traktowania dzieci jak niedorozwinięte cielęta dążące do samounicestwienia. By niejadek zjadł obiadek dawaj apetizer, nakup wiadro pierdół żeby zabezpieczyć dziecko przed przytrzaśnięciem sobie rączki szufladą, oparzeniem się, otwarciem okna, babyfony z kamerką, pomiarem tętna cholera wie co jeszcze. W tym wszystkim najważniejsze to zachować zdrowy rozsądek i umieć rozgraniczyć gdzie leży troska o dziecko a gdzie wkracza się w obsza absurdu.
Jak miałem 10 lat to byłem w trzeciej klasie podstawówki. Pierwszy raz pojechałem sam pociągiem do Warszawy, mieszkałem jakieś 10 km od Warszawy. Zgłosił bym rodziców na policję, niech gniją w Sztumie, ale sprawa się chyba przedawniła.
Komentarze (12)
najlepsze
Trochę się to słabo tłumaczy.
Free range to w zasadzie "wolny wypas", ale mniej obraźliwie w stosunku do dzieci.
:D skisłem, jak to młodzież mówi.
Jak to było w moich/naszych czasach, gdy dzieci nie miały telefonów i chodziły grać w piłę na boisko oddalone parę kilometrów od domu, albo jeździły rowerami po pobliskim lesie bez GPSów?