SENS ŻYCIA
Kiedy francuscy egzystencjaliści tacy jak: Sartre i Camus oznajmili ludzkości, że życie człowieka nie ma właściwie żadnego głębszego sensu, a tym samym wyznaczonego celu, to część Europy, a za pewne znakomita większość chrześcijańska, wydobyła z siebie potężne okrzyki oburzenia. Namiastkę tego miałem na zajęciach, kiedy to nasz profesorek omawiał filozofię egzystencji Camusa i zacytował jakąś jego myśl (nie umiem sobie niestety już tego przypomnieć dokładnie, a brzmiało naprawdę przebojowo ;) ) z której wynikało to co napisałem wyżej. Wtedy jedna ze studentek – nasza dyżurna katoliczka wpadła wręcz w furię i powiedziała, że to jest nie prawda! Na to profesorek oznajmił jej, że bardzo chętnie posłucha jaki to głęboki sens ma ludzki żywot i zamienia się w słuch. No cóż, nasza koleżanka powiedziała, że przygotuje się za tydzień ;) hehe
Problem z ludźmi jest taki, a wynika to z naszego wychowania, że ludzie w życiu spodziewają się nie wiadomo czego. Ale to „nie wiadomo co”, ciągle jest gdzieś tam w przyszłości – jest obietnicą złożoną przez ludzi, którzy wprowadzali nas w życie „trzymając z największą troską za rączkę”. „Nie wiadomo co” jest dla jednych romantyczną miłością rodem z harlekina, dla innych obietnicą religijnego zbawienia, a jeszcze innych działaniem na rzecz nowej społecznoekonomicznej idei, która sprawi, że wszystkim będzie się żyło jak pączkom w maśle. Pewien fragment przeczytany w niedawno kupionej książce idealnie to odzwierciedla:
„Kiedy ludzie biorą pod uwagę możliwość, że znalezienie sensu życia polega po prostu na tym, żeby znaleźć to, co jest w nim wartościowe, często reagują rozczarowaniem: I to wszystko? W pewnym sensie to istotnie przygnębiający wniosek, jasne jest bowiem, że niektórzy nie dostrzegają w swoim życiu niczego, co nadawałoby mu specjalną wartość, albo też wiedzą, co mogłoby ją nadać, ale jest to dla nich niedostępne. W tym sensie niektórzy umierają z poczuciem głębokiego niespełnienia, a jeśli po zejściu z ziemskiego padołu nie czeka nas już nic innego, nie ma dla nich ratunku” [Julian Baggini – Filozof na kozetce]
Z tego fragmentu może wynikać, że część ludzi (ta większa oczywiście) jest głodna „spektakularnego sukcesu!” Niczym tlenu potrzebują wspaniałej idei, która nada sens ich marnemu, smutnemu życiu. Sprawa jest bardzo prosta jak dla mnie. Gdy ktoś potrafi odnaleźć się w swoim otoczeniu i w tym co robi na co dzień, nie potrzebuje żadnej głębokiej idei; wystarcza mu to co ma, jest zadowolony, a co z tego wynika – życzliwy dla ludzi. Dlatego NIEKTÓRZY potrafią odnaleźć się w rzeczach prostych: życiu rodzinnym, pomocy społecznej, pisaniu, sztuce, pracy terapeutycznej, opiece nad zwierzętami itd. Dla tych NIEKTÓRYCH prestiż i pieniądze są drugorzędne, a największą satysfakcję odczuwają (niczym amerykański chłopiec ;) ) po dobrej robocie.
GŁĘBOKI SENS – WIARA I INNE IDEE
O tym, że ludzie pragną poczuć się kimś wyjątkowym i ważnym, doskonale wiedzą wszelkiej maści hieny, które przeniknęły do chyba wszystkich systemów ideologicznych, by przy okazji całkowicie je spier.......! Tak stało się m.in. z socjalistyczną filozofią Marksa, gdzie przepuszczono ją przez te same materialistyczne schematy jakie panują we wspaniałym kapitalizmie ;) którego skutki odczuwamy dziś na własnej skórze. Prawdopodobnie uczyniono to samo z naukami Chrystusa, Buddy i innych tworząc pełne paradoksów religie. Żądne zysków i władzy Hieny wiedzą, że większość ludzi to takie same zachłanne stworzenia jak oni; przyszło im się tylko trochę gorzej urodzić. To dobra wiedza, można wtedy ludziom obiecać, że posiądą coś bardzo wartościowego; muszą się jedynie trochę poświęcić i popracować, przelać trochę pieniędzy na konta Hien... Najjaskrawszym przykładem jest religia (szczególnie chrześcijańska, islamska i parę innych), która obiecuje zbawienie, niestety dopiero po śmierci. Zachłanni, biedni ludzie połykają więc haczyk i płacą. Gdy dobrze przyjrzeć się tym ludziom, ich zachowaniu i porównać do nauk przyświecających ideom przez nich wyznawanym, nie sposób nie zauważyć paradoksów, bo jak nazwać np. starą bogobojną pannę, która z pogardą patrzy na młodych ludzi obściskujących się w parku? Nienawidzi ich za to, że wolą spędzić godzinę w parku albo w klubie tańcząc, niż śpiewając ponure pieśni w przytłaczającym kościele. Na dodatek jest pewna, że nastolatki będą smażyć się w piekle, bo bzykali się bez tzw. sakramentów. Potem wraz z Wszechmogącym na chmurce będą to obserwować z grymasem zadowolenia na twarzy ;) Jak się okazuje ta miłosierna Istota jest zawistna i zazdrosna! A może to tylko ci ludzie tacy właśnie są od początku swojego istnienia i żadne, ślepo przejęte, miłosierne wyznanie tego nie zmieni?
Ci oszukani, zachłanni ludzie nastawieni na posiadanie, zachowują się jak niektórzy biznesmeni, którzy odczuwają przyjemność ze swojego bogactwa jedynie wtedy, gdy widzą stu biedniejszych od siebie – bo co by to była za radość, gdyby wszyscy byli tak samo bogaci? Nie byłoby do czego się porównać, nie byłoby rywalizacji, a to dla tych ludzi jest nie do zniesienia. Na tym właśnie polega ważność tzw. ludzi religijnych. Ich wyjątkowość mieści się w tym, że wyznają jedynie słusznego Boga, należą do odpowiedniej i silnej drużyny, a wszyscy inni wierzący w innego lub żadnego, są gorsi i można poczuć nad nimi przewagę. To właśnie odczuwa fanatyk religijny, który chce MIEĆ więcej niż inni. Bardzo fajnie modus posiadania w tym kontekście opisał E. Fromm w książce „Mieć czy być”:
„Wiara rozumiana przez modus posiadania, tożsama jest z posiadaniem odpowiedzi na pytania, wobec których nie można przeprowadzić racjonalnego dowodu. Wierzyć to polegać na stwierdzeniach sformułowanych przez innych ludzi, które akceptuje się mocą podporządkowania tym innym – jak to zazwyczaj jest w biurokracji. (...) Jest biletem wejściowym, pozwalającym na przyłączenie się do większej grupy jednostek. Zwalania człowieka od trudnego zadania myślenia na własną rękę i podejmowania decyzji. Pozwala zostać jednym z beati possidentes, szczęśliwych posiadaczy właściwego światopoglądu. Wiara w egzystencjalnym modus posiadania dostarcza pewności, rości sobie prawo do wypowiadania ostatecznej, niepodlegającej wątpieniu wiedzy (...) W rzeczy samej bowiem, któż nie wybierze pewności, jeśli jedynym, czego wymaga, jest rezygnacja z własnej niezależności.”
aż zacytuję z internetu: „Ludzie potrzebują religii. Myśl, że to oni i tylko oni odpowiedzialni są za swoje życie zupełnie zniszczyłaby im życie” ;)
Za bardzo jednak zagalopowałem się w moją ulubioną religię ;) , więc wróćmy do Camusa.
Oświadczenie wcześniej wspomnianego Camusa nie oznacza wcale, że człowiek jest skazany na totalny bezsens w swoim życiu. Oznacza to jedynie tyle, że człowiek, który chce odkryć cel swojego życia niczym archeolog w wykopaliskach, może się srodze rozczarować. Część ludzi, szczególnie tych starszych, odczuwa potrzebę więzi z czymś co jest – nazwijmy to – poza naszym światem. Powszechna tęsknota za czymś więcej, to motor działania dla twórców wszelkich nowych idei (przede wszystkim religijnych), ale także generator depresyjny dla tych, których świeżo odarto ze złudzeń – jak pisze Baggini: „możesz pragnąć czego tylko chcesz, ale tego za czym tęsknisz, tu nie ma.”
Jakie więc rozwiązanie proponują egzystencjaliści tacy jak Camus?
Ogólnie rzecz biorąc człowiek to Syzyf, który toczy w górę swój kamień, a cała rzecz polega na tym żeby znaleźć sobie fajną, niezbyt stromą górkę i ładny kamień – tak żeby nas za mocno nie przygniatał jak się potkniemy. Nawet jeśli go nie wtoczymy na samą górę osiągając tym samym spełnienie (co w większości przypadków się nie zdarzy), to przy ładnym i lekkim kamieniu można odczuwać przyjemność z samego toczenia ;) Ludzie w swej przewadze nastawieni są natomiast na spektakularne dokonania, a więc szukają sensu w przyszłym celu; cały czas myślą i wizualizują siebie z kamieniem na szczycie. Wierzą, że kiedyś spotka ich coś naprawdę ekstra.
„To co nazywamy sensownym życiem, to życie, którym warto żyć, takie, w którym egzystencja ma wartość nie ze względu na to, do czego mogłaby nas doprowadzić, ale ze względu na nią samą” [J. Baggini]
GŁĘBOKI SENS – MIŁOŚĆ
Psychologia tłumu doskonale ukazuje, że większość ludzi ma gdzieś to co będzie z nami po śmierci; to odległa przyszłość i nie warto zawracać sobie tym głowy. Ważne są sprawy teraźniejsze i ewentualnie niezbyt odległe. Ludzie tacy nie wpadają w sidła religii, ani jakichś górnolotnych idei, a jeśli już, to jest to wynik przejęcia tradycji, która sobie jest – wisi na człowieku jak zakurzony obraz po babci, którego nie wolno, czasami nie warto, lub po prostu nie chce się ściągnąć. Szuka się więc sensu w „namacalnych” ideach, których wartość każdy może sprawdzić w sposób empiryczny już tu na ziemi.
Idea miłości damsko-męskiej, to coś co dopada prawie wszystkich dosyć wcześnie, szczególnie kobiety bardzo to lubią ;) Największy tutaj problem jest taki, że każdy z nas ma jakieś wyobrażenie na ten temat, a następnie dąży do realizacji tego wyobrażenia/marzenia; człowiek pragnie wejść w posiadanie „atrybutów”, które obiecuje miłość. W tym momencie od razu przychodzą mi na myśl ślicznotki z portali randkowych i ich sławne: „wiem czego chcę od życia/wiem czego chcę od związku”. Ci ludzie mają dokładnie rozpisaną „listę zakupów”, co oznacza bardzo sztywne ramy dla przyszłego „miłosnego zakupu” ;) Obiekt miłości sprowadza się do rangi towaru, atrakcyjnej rzeczy z której się korzysta dopóki nie odkryjemy wad ukrytych. To właśnie ci, którzy „wiedzą” są najbardziej niebezpieczni i od takich trzeba trzymać się z daleka – to egoiści najwyższej, światowej klasy!
I tak ludzie idą przez życie szukając sensu, czyli trwałych, ekstatycznych doznań. Jedno w drugim szuka jakichś atrakcji, które może sobie zabrać. Sens życia w tym przypadku znowu zamyka się na wniesieniu kamienia na szczyt; czyli znalezieniu mitycznego partnera ze zbiorem pasujących cech.
Słynny Filozof – Facebook
Komentarze (1)
najlepsze
Komentarz usunięty przez moderatora