Wpis z mikrobloga

#coolstory #opowiadania #wylewytrebrona

Chłodne powietrze drażni płuca. Rozdygotane trzewia najlepiej oddają stan ducha. Dwadzieścia minut po dziewiętnastej miał po mnie podjechać kolega. Krótka rozmowa w aucie, jesteśmy na miejscu. Kilku znajomych pali papierosy przed wejściem do budynku. Wieczorne kręgle i parę piw są jedyną sluszną odpowiedzą na zły dzień. Zaciągam się marlboro, odpływam w nikotynowym odrętwieniu.

Po chwili jesteśmy już w środku, nie mam ochoty nic zamawiać, a jednoczenie przyjąłbym cały alkohol świata wprost do swojego gardła. Nieporadność w podejmowaniu decyzji jest wyrazem narastających paranoi. Proste do bólu, irracjonalne w świetle doświadczeń życia. Siadam w loży, zaczynam słuchać moich znajomych. Jeden wielki szum. Nie mam pojęcia czy słyszę ich, czy moje własne ciało wydaje dżwięki. Gubię się w pogłosie panoszącym się w uszach. Od czasu do czasu przebijam się ze swoim zdaniem z tej klaustrofobicznej matni. Próby włączenia się do dyskusji są marną protezą akceptacji dla towarzyskich pogaduszek. Świat w którym obecnie się znajdowałem, nie dawał szansy na swobodne cieszenie się obecnością innych osób. Miłym akcentem było zimne piwo sączące się w głąb mnie. Lubiłem tego intruza. Wszystkie substancje które kąpały się w basenie myśli, które go mąciły, były mile widziane. Dzięki nim życie które dla mnie było snem, nie wirowało jedynie wokół rdzenia przeżytych chwil. Obcy impuls podczas marzeń sennych był czymś co wprawiało mnie w przyjemne zakłopotanie.

Dwie kolejne po sobie partie w kręgle, dwa kolejne piwa. Po drodze wpadły jeszcze jakieś kieliszki z wódką. Gdyby piwo porównać do narciarza poruszającego się w moim przełyku, wódka była zdecydowanie lawiną. Schodziłem z nią razem w dół. Dół który znałem, który nauczyłem się lubić.

Zostawiłem znajomych w loży, z nieszczerych uśmiechem wybrałem się do toalety. Stojąc nad pisuarem poczułem, że dostaję gęsiej skórki. Długo patrzyłem w lustro. Miałem mocno podkrążone oczy. Worki pod oczami były ciemno-fioletowe. Nie przypominałem sobie, żebym tak wyglądał, gdy wychodziłem z domu. Poczułem smród, straszny fetor. Zdziwiłem się, że poza toaletą zrobiło się niezwykle cicho.

Wyszedłem na korytarz. Wszędzie był kurz i pajęczyny. Na miejscu barmana stał pojemnik z zepsutym mięsem. Podbiegłem do miejsca w którym byli wcześniej moi znajomi. Kufle były roztrzaskane. Stały przed nimi, a oni sami byli pocięci. Krew była zaschnięta, wszystko sprawiało wrażenie, jak gdyby wydarzyło się kilka dni temu. Zdziwiło mnie to, że nie odczuwałem żadnych emocji. Wszystko wydawało się złym snem z pokrętnymi prawami rządzącymi emocjami. Usiadłem z czwórką swoich kompanów. Fala spokoju doszczętnie spustoszyła moje wcześniejsze płytkie rozterki. Zacząłem obracać kawałki szkła w dłoniach. Krew która wylewała się z pokaleczonych dłoni była gęsta, wyglądała na brudną. Paznokcie powoli odchodziły od palców. Mój śmiech wypełnił całą salę. Nade mną pojawił się dzwonek zawieszony na sznurku. Dzwoniłem nim z całych sił. Harmider, smród rozkładających się ciał, śmiech. Wstałem z loży. W torach do kręgli zamiast kul były głowy pozostałych ludzi będących w barze. Włożyłem dwa palce do oczodołów, trzeci do ust. Wybrałem lżejszą głowę, była to głowa małej dziewczynki. Zawsze wolałem lżejsze kule. Kilka razy przymierzałem się do rzutu. Nastąpiłem na wystające włosy z głowy, pociągnąłem za nią. Po oskalpowaniu powinna się lepiej toczyć. Przygotowywałem się drugiego rzutu, gdy nagle ktoś złapał mnie za ramię. Zobaczyłem moją własną twarz, która była pozbawiona oczu, gniła.

Światło, krzyki. Moja buzia jest mokra. Leżę na posadzce w toalecie. Czuję jak spływa mi po brodzie krew z nosa. -Co się stało?-słyszę głos kolegi, który mnie podwoził. Zamknąłem oczy, nie odpowiedziałem. Chciałem już być z powrotem w domu.
  • 4