Parę dni temu szedłem sobie drogą polną i podziwiałem uroki polskiej wsi. Już z daleka po swojej lewej stronie widziałem ambonę strzelecką, na której ktoś był. Z daleka nie mogłem zobaczyć czy to nasz lokalny leśnik szuka dzików na odstrzał, czy też szukający drogi lotnik. Podchodzę bliżej, patrzę się w górę i nagle serce zabiło mi szybciej. To był nasz prezydęt Bronek Komurski, ale taki jakby nie on - miał wąsik jak Adolf i zaczes Mao, w oczach nie włączyła mu się redukcja czerwonych oczu, a w ręce trzymał swoją słynną strzelbę po wujku. Od razu poznałem jego socjalistyczne zapędy, gdy spojrzał się na mój koszyk, do którego zbierałem znalezione po drodze grzyby. Zeskoczył na dół, wrzasnął coś po tajsku, wziął zamach większy niż ten 11go września i gdyby nie mój refleks, to dziś nie czytalibyście tej historii. Przestraszony mówię do niego "panie prezydęcie, ja tu mam koszyk, chętnie się nim z panem podzielę" (szczerze powiedziawszy koszyk był pusty, bo znalazłem tylko 4 grzyby). Jak już zobaczyłem ten błysk w oku to wiedziałem, że rybka połknęła haczyk. Starannie odgarnąłem warstwę siana, która była na wierzchu, a prezydęt coraz niżej schyla tą swoją maoistowską łysinę, coby dojrzeć co tam mam w środku. Nagle założyłem mu ten koszyk na głowę, krzycząc "jesteś brzoza!". Stanął wyprostowany, jedną rękę miał przy ciele, a drugą wyprostowaną trzymał przed sobą, chyba udając że ma gałęzie. Szybko pozbierałem wszystkie swoje grzyby, uderzyłem go w krzyż że aż się przeżegnał i upadł, po czym śpiewając Rotę szybkim truchtem wróciłem do domu. Teraz siedzę pod kołdrą i trochę się boję, że znajdzie mnie policja i oskarży o wycięcie drzewa bez pozwolenia.
#pasta #coolstory #historieprezydeta