Wpis z mikrobloga

Jestem po drugim sezonie „Rodu smoka”.

„Korona królów” > „Ród smoka”.

Do oglądania „Rodu smoka” można się przyznać w towarzystwie, ale nie inaczej niż z rumieńcami wstydu na policzkach i ze spuszczonym wzrokiem. Możemy sobie uścisnąć dłonie z widzami oper mydlanych, o ile ci drudzy nie cofną zawczasu ręki z obrzydzeniem. Możliwe, że za 30 czy 40 lat najwięksi koneserzy gatunku będą oglądać ten serial tak jak dzisiaj koneserzy kina miecza i sandałów (tzw. peplum) oglądają jego zapomnianych reprezentantów, np. „L'assedio di Siracusa” z 1960 r. albo „Bunt pretorian” z 1964 r., trochę w formie guilty pleasure, trochę dla dziwności, w formie zabawy, żeby wyłapać jakieś zapomniane smaczki, i naturalnie z pełną świadomością, że to kino (produkcja telewizyjna) drugiej czy trzeciej kategorii. Dzisiaj w odniesieniu do „Rodu smoka” nadal to nie jest oczywiste, bo żeruje on na sukcesie, również jakościowym, pierwszych czterech sezonów „Gry o tron” i pewnej modzie na fantasy. Otacza go nimb solidnej, wysokobudżetowej (a przez to właśnie jakościowej) produkcji.

Tymczasem to już jest straszna cienizna. Aktorsko lata świetlne od wspomnianych początków „GoT” – momentami to jest poziom znanych nam z polskiego podwórka seriali albo „Xeny, wojowniczej księżniczki” – konceptualnie i scenariuszowo też padaka. Jak przebiegała ekspozycja trzech bękartów, którzy dosiądą smoków? Jeden przez pięć czy sześć odcinków siedział w gospodzie i raczył się piwem z kolegami, drugi przez pięć czy sześć odcinków siedział w chałupie ze zbolałą miną i wysłuchiwał jojczenia żony, trzeci, ten czarny, w ogóle przemykał tylko gdzieś na drugim planie i chyba miał jedną trochę dłuższą rozmowę z bratem. Literalnie tyle. Żadnej próby zdynamizowania czy udramatyzowania ich wątków, aby zaangażować uwagę widza, zainteresować tymi postaciami. Dlatego potem, kiedy ni z gruchy, ni z pietruchy płyną na wezwanie Rhaenyry na Smoczą Skałę i dosiadają smoków, trudno jakkolwiek się tym emocjonować. Niby powinniśmy, ale to wszystko jest tak bezbarwne. Towarzyszą temu jeszcze próby uplastycznienia jednej z tych postaci jej rubasznym zachowaniem przy stole. Brawo.

Tę skrótowość znamy z ostatnich sezonów „Gry o tron”, kiedy to postacie skakały między lokacjami oddalonymi o setki kilometrów, a różne rzeczy działy się bez ładu i składu, ewidentnie robiono już wszystko „na odwal”. W drugim sezonie „Rodu smoka” to już w ogóle udała im się nie lada sztuka – z jednej strony mamy bowiem skrótowość, z drugiej nic się nie dzieje (w ostatnich dwóch sezonach „GoT” była ogromna skrótowość, ale naszpikowano je „mocnymi punktami”). Jest jeszcze „urzędowe” odhaczanie wszystkich modnych wątków – ewidentnie właśnie z takim zamysłem, tj. że tu ma być silna kobieta, tu też, i jeszcze tu, a tu trzeba poględzić o mężczyznach, tu o opresji z ich strony, tu ma być czarny, tu czarna itd. Wszystko to bardzo mechaniczne, wymuszone.

Cienizna, 2/10, może jak odleży kilkadziesiąt lat w czyśćcu „kina klasy B”, to spojrzę na ten serial łaskawszym okiem.

Nawet nie ważcie śmiać się ze swoich babć czy mam oglądających opery mydlane.

#rodsmoka #graotron #got #seriale #fantasy
podsloncemszatana - Jestem po drugim sezonie „Rodu smoka”. 

„Korona królów” > „Ród s...

źródło: Jy0gyxT

Pobierz
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach