Wpis z mikrobloga

Nie mam o czym pisać, więc zagram zdartą płytą, czyli wujem z wojewódzkiego i typem po przeszczepie płuc.

Wujo jest wykształcony, dawno temu pełnił stanowisko dyrektorskie w pewnym zakładzie. Biorąc pod uwagę to oraz to, że zna mnie od małego - nie mógł nie wiedzieć, jakie zmarnowane życie będę miał. Mimo to, w głowie było mu tylko jedno. Matematyka i matura. Moim zdaniem, z racji mojego stanu i jego pokrewieństwa ze mną (wujo, a nie ojciec), owszem, we wczesnych latach szkolnych mógł kurtuazyjnie pytać, co w szkole, ale potem, w szczególności od wieku nastoletniego już nie. On wiedział od dawna, ja wtedy już się dowiedziałem, co mnie czeka, więc temat rozwoju i edukacji powinien nie istnieć. Niestety tak nie było. Nękał mnie do roku 2019 włącznie, czyli aż 5 lat po maturze, której nie zdałem. Oblałem, bo z matematyki nie mam żadnej wiedzy od połowy gimnazjum. Mniej-więcej od tego momentu, kiedy dotarło do mnie, jakie zmarnowane życie będę miał. No i po co się starać, skoro na koniec i tak będę genetycznym odpadem? Po gimnazjum poszedłem do tech-inf, bo... "lubię komputery". Zupełnie tak, jak wiele osób z klasy, które dziś pracują w kompletnie innych branżach. W wieku 18 lat chciałem rzucić to wszystko, bo wtedy już w pełni świadomie i dobitnie wiedziałem, że NIGDY nie będę miał życia takiego, jak inni. Wtedy, albo nigdy. Czyli nigdy. Nie zapomnę, jak pewien uczeń, powiedziałbym, że połączenie sebko-oskarka (miał bogatych starych, ale nie chciał się uczyć. Jednocześnie mnie NIE gnębił, nie przypominam sobie żadnej sytuacji z jego udziałem) powiedział, że rezygnuje ze szkoły, bo nie będzie się użerał z nauczycielami. Gdybym miał jaja, albo fachowo - odpowiedni temperament, to powinienem powiedzieć wujowi i nauczycielom prawie to samo. Tj. nie będę się uczył, bo nie mam życia takiego jak inni. Od małego koledzy ze wsi nie chcieli się ze mną bawić, w wieku nastoletnim nie miałem dziewczyny, prawa jazdy też mi nie wolno mieć itp. Że niby na studiach zacznie mi się życie? Nie znam nikogo, kto pierwsze 15 lat rozwoju miałby zmarnowane, a potem się odmieniło. Takie dyrdymały opowiadał low-tier normik, który ze względu na kiepski temperament również niemal nie miał znajomych. Choć jest synem nauczycielki i biznesmena, dziś ciuła w wojewódzkim kołchozie, kisi się w kawalerce i żyje "na styk"...

Jakiś czas temu ktoś na mirko pytał mnie, ile razy jeszcze opowiem historię człowieka po przeszczepie płuc? Tyle razy, ile mi się zechce. Właśnie przyszedł ten czas. Otóż, latem 2000 roku z wujem przyjechali jego znajomi, których syn, wówczas ok. 8-10-letni był chory na mukowiscydozę. Przypadłość genetyczna, teoretycznie wykluczająca z posiadania potomstwa, ale... Z racji, że jest ładny, jego rozwój przebiegał prawidłowo. W wieku nastoletnim poznał dziewczynę, która zorganizowała zbiórkę na nowe płuca. Udało się. Dziś mają dwójkę dzieci (adoptowanych, żeby uniknąć przekazania choroby) i u niego, w przeciwieństwie do mnie, wszystko gra. Jest kierownikiem jakiegoś działu w jednej z agencji reklamowych. To trochę kłóci się z tym, że jeszcze przed przeszczepem opisywał siebie jako "cichego i spokojnego". Tacy ludzie rzadko dochodzą aż do kierowniczego stanowiska. Pewnie skłamał, żeby zagrać na litość. Swoją drogą, zastanawiam się, czy wspomnianego lata 2000 roku wujo rozmyślał, kto z nas jak skończy. Ja, w przeciwieństwie do niego, nic nie mogę sobie przeszczepić. Gdyby jego choroba wpływała na wygląd, zwłaszcza mordę, nie miałby żadnej szansy na normalne życie. Jestem też pewien, że w takiej sytuacji odechciałoby mu się walczyć. Jemu wszystko się ułożyło, a mi nie. Będę gnił i cierpiał. Aż do śmierci. Dlaczego mnie to spotkało? #przegryw
  • 16
  • Odpowiedz
@kamil150794: no dobra, skoro przez mordę baby nigdy nie będzie to z tym się pogodziłeś. Co z samorozwojem? Jakaś praca by podnieść standard życia? Z kasą to i morda nie potrzebna, na dziwki można.
  • Odpowiedz