Wpis z mikrobloga

☢ ZAPOMNIANE LIKWIDATORKI - KOBIETY CZARNOBYLA

Czarnobyl zwyczajowo kojarzony jest z tysiącami żołnierzy, strażaków i górników walczących o ugaszenie i zabezpieczenie reaktora nr 4. Utrwalony obraz likwidatora jednak jest w dużej mierze ukształtowany przez politykę historyczną ZSRR i, jak w wielu tego typu wypadkach, wyraźnie odbiega od rzeczywistości. Zajmując się tematyką czarnobylską dość łatwo można zauważyć właściwie całkowity brak kobiet. Dlaczego ślad po nich zaginął?

Po katastrofie czarnobylskiej partia komunistyczna stanęła przed wieloma wyzwaniami: jak zapanować nad reaktorem, jak chronić wizerunek komitetu centralnego i „wschodniego mocarstwa”, oraz jak zmobilizować społeczeństwo do akcji ratunkowej. Spowodowało to utworzenie się polityki dwóch narracji. Z jednej strony przedstawiano awarie jako niewielką i nie wpływającą w żaden sposób na słuszne działania Związku Radzieckiego, a z drugiej odwoływano się do mitologii Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, gdzie likwidatorzy niczym wojenni bohaterowie mieli narażać życie dla obrony „rodziny”.

Oczywiście powodowało to, że likwidatorzy przedstawiani byli jako młodzi żołnierze z każdego zakątku Związku Radzieckiego, którzy zgodnie za przewodnictwem partii stoją na pierwszej linii walki z reaktorem. Nie było tu jednak miejsca na ludzi nie pasujących do tej wizji. Powodowało to, że byli oni pomijani w przekazach medialnych, a z czasem zapominani. Ten los spotkał wszystkie kobiety Czarnobyla.

Pierwszymi likwidatorkami, które zetknęły się ze skutkami awarii są pracownice szpitala miejskiego nr 126 w Prypeci. Tam też zostali przewiezieni wszyscy strażacy biorący udział w nocnej akcji gaszenia reaktora. Tam też została przeprowadzona wstępna dekontaminacja, zaś pracownice szpitala znosiły skażone ubrania do podziemi szpitala. Ubrania te nadal znajdują się w jednej z piwnic. Ich poziom skażenia jest ekstremalnie wysoki zaś unoszący się z nich radioaktywny pył z łatwością wnika w ubrania osób, które próbują na własne oczy zobaczyć stroje strażaków (co jest łatwo wykrywane na bramkach dozymetrycznych na wyjeździe z strefy). Władze strefy uznały w 2016 roku, że zmagazynowane w podziemiach artefakty za zbyt niebezpieczne i zasypały prowadzące tam wejście.

Załoga szpitala 126 wykonywała swoją prace jeszcze przez pewien czas po ewakuacji miasta, niosąc pomoc kolejnym poszkodowanym. Za tę pracę pielęgniarki otrzymały status likwidatora.

Najbardziej zapomnianymi likwidatorkami są jednak pracownice, które pojawiły się w Prypeci niedługo później. Mieszkańcy miasta zostali poinformowani, że opuszczają swoje mieszkania na zaledwie kilka dni. Z tego powodu mieli zabrać ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i niewielki zapas jedzenia. Jednak czas ewakuacji ciągle się wydłużał. Spowodowało to, że do zagrożenia promieniotwórczego doszło zagrożenie biologiczne… Setki ton żywności pozostałej w prypeckich mieszkaniach i sklepach nieuchronnie ulegała rozkładowi, a dodatkowo stanowiło pokarm dla gryzoni i owadów, które powoli zajmowały miasto. Mogło to spowodować plagę zwierząt roznoszących w równej mierze radioaktywny pył, jak i bakterie. Jeśli mieszkańcy mieli kiedykolwiek powrócić do swoich domów potrzebne były niezwłoczne działania. W tym celu stworzono specjalne oddziały sprzątaczek… Miały one wchodzić do opuszczonych domów i usuwać z nich wszystko, co mogło ulec zepsuciu lub posłużyć jako karma dla szczurów i myszy.

Jednak akcja czyszczenia Prypeci mogła spowodować absolutną klęskę wizerunkową. Dobitnie pokazywały one, że trzydniowa ewakuacja nie poszła zgodnie z planem. Na dodatek nie pasowało to do kreowanego obrazu poborowych walczących z promieniowaniem. Z tego powodu wiedza o tej części akcji likwidacyjnej została zapomniana. Wszystkie kobiety biorące udział w czyszczeniu prypeckich mieszkań otrzymały status likwidatora.

W walce ze skutkami awarii czarnobylskiego reaktora brali udział również liczni ludzie z poza Zony. Radioaktywne pyły nie znają granic, zaś granice strefy zamkniętej były początkowo wyznaczone jedynie jako okrąg o promieniu 30 km od elektrowni. W efekcie większość terenów najciężej skażonych znalazła się poza obrębem strefy. Powodowało to, że okolicznych wsiach prace rolne odbywały się jakby nigdy nic. Do mleczarni trafiało skażone mleko, zaś fabryki otrzymywały radioaktywne surowce. Szczególnym przypadkiem była fabryka wyrobów wełnianych z Czernichowa oddalonego od strefy o ponad 80 kilometrów. Spośród 3000 pracowników fabryki aż 200 pracownic otrzymało status likwidatora katastrofy czarnobylskiej (!). Odpowiedzialne za to były transporty skażonej wełny, która miesiącami trafiała do przetworzenia.

Pracownice sortowni wełny zawsze pracowały w skrajnie wysokim zapyleniu przekraczającym wszelkie dopuszczalne normy. Tym razem otaczający je pył okazał się również promieniotwórczy. Krótko po awarii czarnobylskiego reaktora wśród pracownic sortowni wełny zaczęły masowo pojawiać się zasłabnięcia i krwotoki z nosa. Przez pierwsze tygodnie kierowniczka sortowni starała się je ignorować. Dopiero po dłuższym czasie oficer odpowiedzialny za obronę cywilną zakładu postanowił sprawdzić czy przyjeżdżająca do zakładu wełna nie jest przypadkiem promieniotwórcza. Zmierzony wynik 180 mikrosivertów (+/- 1000 razy wyższy niż wynosi promieniowanie tła) był na tyle niewiarygodnie wysoki, że dyrekcja najpierw nakazała zaprzestać pomiarów, a dopiero długotrwałych naciskach z Moskwy postanowiła wysłać dozymetr do kalibracji. O ile to możliwe przy radzieckiej aparaturze pomiarowej, licznik okazał się działać całkowicie poprawnie, co udowodniło, że od tygodni zakład stał się „przetwórnią odpadów promieniotwórczych”.

Z tego powodu zdecydowano na kontrolę wszystkich partii przyjeżdżającego surowca. Oczywiście sprawdzenie poziomu tła odbywało się już po rozładunku, nie zaś jak nakazywała logika jeszcze na ciężarówce. Każda partia wełny o promieniowaniu powyżej 1 mikrosiverta była zrzucana na plac koło fabryki gdzie miała czekać na dalsze decyzje. Które nie nadchodziły. Prawdopodobnie lokalne władze miały nadzieję, że po pewnym czasie radioizotopy same się rozłożą i problem sam się rozwiąże. Jednak winnym skażenia był Ruten-106, radioizotop o okresie półrozpadu 374 dni. Oznaczało to, że wełna musiałaby czekać lata zanim poziom promieniowania spadnie do dopuszczalnego poziomu 1 uSv. Tym czasem skażonej wełny przybywało. Pod koniec 1987 na placu koło fabryki zalegało już 2400 ton radioaktywnego surowca z którego stopniowo był wywiewany pył po okolicy.

Doprowadziło to do sytuacji, w której poziom promieniowania w fabryce wzrósł do poziomu przy którym dalsze pomiary nie miały sensu. Dopiero po 1,5 roku władze zgodziły się na pozbycie się zalegających materiałów. Przez 10 dni, 50 pracowników wywoziło radioaktywną wełnę z powrotem do strefy zamkniętej, gdzie została zakopana.

Pracownice zajmujące się sortowaniem skażonej wełny zaklasyfikowano jako osoby, które zostały wystawione na wysokie dawki promieniowania i uzyskały status likwidatorek. Pozostaje tylko pytanie, ile podobnych przypadków zostało przemilczanych przez władze radzieckie.

Tekst : Mateusz Stecki dla Napromieniowani.pl

#napromieniowani #ciekawostki #gruparatowaniapoziomu #ciekawostkihistoryczne #czarnobyl #prypec
Sweet-Jesus - ☢ ZAPOMNIANE LIKWIDATORKI - KOBIETY CZARNOBYLA

Czarnobyl zwyczajowo ko...

źródło: 432236544_799731518854010_7533843420252368417_n

Pobierz