Wpis z mikrobloga

#motogp #pseudodziennikarstwo
Oto jest. Ostatni odcinek cyklu opisującego zespoły Moto GP. I chyba nie ma wielkiego zaskoczenia, która ekipa jest na pierwszym miejscu. Tak naprawdę od początku wybór mógł być tylko jeden, a testy tylko to potwierdziły.

1 - Ducati Lenovo Team
#1 Francesco Baganaia, #23 Enea Bastianini

To miał być dream team już od samego startu. Na skutek pecha i słabej formy Bastianiniego w zeszłym roku tak się jednak nie stało, co więcej, Bagnaia problemów też nie uniknął. Zdołał jednak wywalczyć mistrzostwo. W jaki sposób?

Cóż, zaczął najlepiej, jak tylko mógł, bo od dubletu w Portugalii, ale już w Argentynie sprint dość mocno mu nie wyszedł (klasyka w dalszej części kampanii), zaś w wyścigu popełnił błąd i przewrócił się na drugiej pozycji, co też nie zdarzyło mu się ostatni raz.

O ile w Teksasie wygrał w sobotę, a w niedzielę leżał, to kolejne rundy wskazywały, że ten sezon może należeć do niego. Włoch, nie licząc kolizji z Vinialesem, do końca czerwca nie schodził z podium, najczęściej wygrywając lub będąc drugim. Jego przewaga była komfortowa, ale wtedy coś zaczęło się psuć.

Pierwsze problemy pojawiły się w Anglii, gdzie broniący tytułu zawodnik kompletnie zawalił sprint i nie zdobył w nim żadnych punktów. W niedzielę powetował sobie tę wpadkę, ale z najwyższego stopnia podium zrzucił go w ostatniej chwili Aleix Espargaro. Kryzys wydawał się zażegnany w Austrii. Dublet i chyba najlepszy weekend w życiu Bagnai, poprawione drugą lokatą w sobotę w Barcelonie, wywindowały jego przewagę nad drugim w klasyfikacji Martinem do 60 punktów.

Nie do przegrania? Otóż nie. Dzień później Włoch zaliczył potężny highside na wyjściu z dwójki, a i tak mógł mówić o ogromnym szczęściu, bowiem Brad Binder zorientował się w sytuacji i przejechał mu nie po tułowiu, a nogach. Wyglądało to bardzo groźnie, ale naprawdę mogło być dużo gorzej, bo Bagnaia, choć daleki od optymalnej kondycji, uzyskał zielone światło na występ na Misano.

Tam dwukrotnie był trzeci, minimalizując straty do fruwającego Jorge Martina, ale tam też zaczęły się jego problemy ze stabilnością na hamowaniu. To była jego najsilniejsza broń przez większość sezonu, więc Martin zwietrzył swoją szansę.

Tym bardziej, że Bagnaia podał mu w Indiach tlen, przewracając się w niedzielę, już po raz piąty w tym sezonie. Generalnie od tego momentu zaznaczył się trend, w którym Włoch zaczął mieć problemy w soboty. Nie zawsze dobrze się kwalifikował, a w Indonezji nawet na chwilę stracił prowadzenie w mistrzostwach. Następnego dnia jednak w świetnym stylu wygrał, przedzierając się z 13 pozycji, a błąd Martina pozwolił mu odzyskać kontrolę w mistrzostwach. I geberalnie tak, jak na początku sezonu ratowały go sprinty, tak w końcówce wygrał mistrzostwo głównymi wyścigami. Każdy z nich, w którym się nie wywrócił, kończył na podium. Szalona statystyka, pasująca bardziej do czasów CRT i dominacji dwóch producentów.

Niewiele wygrywał, ale ponieważ na ogół (poza Tajlandią) dawał się pokonać Martnowi tylko w sobotę, do Walencji jechał z dość bezpieczną przewagą. Jego pewność siebie mógł nadwyrężyć sprint, w którym jego rywal wygrał, a on był dopiero piąty, ale w finale sprawa była załatwiona w momencie, w którym Martin prawie rozbił się o tylne koło zawodnika fabrycznego. Jego późniejsza wywrotka dała Pecco komfort i on z tego skorzystał, odnosząc ostatnie, siódme w tym sezonie zwycięstwo (licząc ze sprintami było ich 11).

Zdecydowanie inny sezon za rewelacją sprzed dwóch lat, Eneą Bastianinim. Starszy o kilka miesięcy od kolegi Bestia dawał nadzieję na rywalizację wewnątrz zespołu, ale już w testach sygnalizował, że nie lubi się z GP23. Co gorsza, już w 1 wyścigu sezonu z toru zmiótł go (nie pierwszy raz w karierze) motocykl Luki Mariniego.

Doprowadziło to do złamania łopatki, które okazało się kontuzją wyjątkowo paskudną, bo nie dość, że wyłączyło Eneę z gry na 5 kolejnych rund, to jeszcze uniemożliwiło poprawne trenowanie przez miesiące.

Wykorzystał lukę stworzoną przez Bagnaię i Martina, wskoczył w nią i prowadzenia nie oddał już do mety, przypominając wszystkim, a chyba przede wszystkim samemu sobie, do czego jest zdolny, kiedy czuje motocykl. To był El Bestia at its finest, bezbłędny, uciekający im dalej na dystansie, i w końcu pewny.

Katar i Walencja nie były już tak szczęśliwe, choć tempo w tym pierwszym weekendzie było niezłe. 15 pozycja w punktacji nie przystoi jednak, gdy twój teammate zostaje mistrzem świata. Bastianini na pewno to wie i na pewno wie, że na jego miejsce czyha kilku mocnych graczy, na czele z Jorge Martinem, musi więc być szybszy. Dużo szybszy.

Wygląda jednak na to, że zawodnicy Ducati Lenovo znaleźli (przynajmniej dopóki nie zaczną walczyć na torze) wspólny język tak ze sobą, jak z maszyną. Obaj są bowiem bardzo zadowoleni z nowej maszyny. Co istotne, bardziej niż Jorge Martin, prezentujący nieco inny styl. A że Morbidelli jest na razie nieobecny, zapewne to koncepcje fabrycznego duetu będą przeważać.

Cel Bagnai może być tylko jeden. Obrona mistrzostwa i na razie wygląda na to, że do niego równać będzie cała reszta. Bastianini nie jest jednak daleko i tylko on wie, co zrobi, jeśli w którymś wyścigu siedział będzie na tylnym kole mistrza świata. Jeśli Enea będzie szybki, a musi być, jeśli chce utrzymać stołek, pogodzenie ambicji obu zawodników musi pójść czerwonym lepiej, niż miało to miejsce w przypadku Doviego i Lorenzo kilka lat temu, bo niezapanowanie nad nimi może kosztować któregoś nawet mistrzostwo.
BogdanBonerEgzorcysta - #motogp #pseudodziennikarstwo 
Oto jest. Ostatni odcinek cykl...

źródło: temp_file1467062874306434122

Pobierz
  • 8
  • Odpowiedz
@trynki96 nie lubię go za ego w wielkości planety, które objawia się w przedsezonowym kłapaniu dziobem. Zdarzyło się to już raz i wtedy zaliczył kompletną klapę. Myślałem, że czegoś się nauczył, ale tej zimy znowu ego uderzyło i zanim na dobre sezon się rozpoczął znowu rozkręcił gadkę pt "fabryka albo #!$%@?"
Szukanie winnych po Walencji pomijam, bo akurat to mogło się zdarzyć, chociaż też było irytujące.

Na marginesie dodam, że chyba żaden
  • Odpowiedz