Wpis z mikrobloga

Historia sprzed półtora roku.

Szukałem pracy w niemieckim mieście, w którym wtedy mieszkałem. Stwierdziłem, że tym razem, zamiast szukać przez znajomych, skorzystam z ogłoszeń na mypolacy.de czy czymś takim.

Ogłoszenie na elektryka, w ogłoszeniu mowa o pracy typowego elektryka, nie wymagają doświadczenia, umowa o pracę, stawka na start powyżej typowych januszowych, podobno szybka podwyżka o parę euro brutto(osoby tam pracujące faktycznie potwierdziły, że dostały taką po pierwszym miesiącu). Gwarantowali rozwój, jakieś kursy i szkolenia. Brzmi jak praca marzeń dla takiego kogoś jak ja, przynajmniej jak praca na najbliższe pół roku, czyli przezimowanie do wiosny.

No więc umówiłem się telefonicznie na rozmowę. W sumie to od razu stwierdziłem, że przychodzę podpisać umowę bo brali każdego.

Przychodzi godzina spotkania w biurze. Jestem osobą paląca dużo skrętów, zazwyczaj rozmowa o pracę wydaje się typową sytuacją, w której nie odczuwam specjalnie stanu upalenia, jednak gdy rozmowa przestaje przebiegać jak typowa, to robi się dziwnie niezręcznie, a człowiek zapomina się w porę wycofać z głupich rzeczy.

Zachodzę na rozmowę do biura, uśmiecha się do mnie zadbana czterdziestka, wita mnie milutko, proponuje coś do picia i za chwilkę podaje szklankę lodowatej wody z cytusami i robi się miło. Woda działa orzeźwiająco, a pani na wstępie nawiązała jakiś temat związany z moim przyszłym zawodem, więc ja nawijam jakieś mowy, jakbym chciał właśnie brać udział w jakimś projekcie o znaczeniu światowym, plany, ambicja, rozwój i świadomość powagi stanowiska. Pani jest uraczona mną, ale jednocześnie uświadamia mnie, że sama na tym biznesie ledwo wychodzi, że robi to dla nas i te wszystkie gadki.

Wiadomo jak jest, każdy dokłada do biznesu, państwo dusi biznes, ale wyrażam wdzięczność, że są jeszcze takie osoby co chcą nam tą prace dawać i cieszę się bardzo na myśl o podpisaniu za chwilę umowy.

Jednak nie wiem w którym momencie rozmowa schodzi na inne tematy. Dociera do mnie, że dużo dzisiaj paliłem, a ostatniego skręta kończyłem dosłownie za winklem i mimo ogromnej tolerancji uświadamiam sobie, że jestem zjarany jak świnia. Jedyne co chce to już podpisać te papiery i zawijać się.

Znałem podobne historie z memów, ale myślałem, że są wyolbrzymione, może realne, ale napewno nie spotykają takich przeciętniaków jak ja.

Czas leciał, stresowałem się ostro bo przed wejściem do biura skończyłem rozmowę przez telefon i miałem za 20 min oddzwonić w celu jej kontynuacji. Nic mi za oddzwonienie później by się nie stało, jednak zjarany tak sobie wkręciłem i już. Szczególnie, że wiedziałem, że nawet jak powiem jak minęła rozmowa, to nikt w to nie uwierzy i będą doszukiwać się drugiego dna.

No więc pani daje całkiem konkurencyjna stawkę, jak na polską firmę, nie wymaga żadnych języków czy umiejętności. Ja już sobie myślę, że lepsze zarobki od znajomych mieszkających tu całe życie i pracujący na kasie w rewe czy kuchni w maku, wszystkie przywileje z etatu, nie jest źle.

Tylko jednak pani zaczyna mnie uświadamiać, że życie nie jest takie piękne. Zadaje mi trafne pytanie i zasiewa w zjaranym mnie chwilowe zwątpienie czy naprawdę uważam, że z etatu można wyżyć? Czy nie powinienem w życiu wykazywać się przedsiębiorczością?

Ja, by tego nie przedłużać, coś tam mówię o tym, że chce tu tylko przez rok kasę odłożyć, mam plany na biznesik, ale za wcześnie by o tym mówić, ale ogólnie jestem tygrysem przedsiębiorczości.

Ona jednak okazała się większym tygrysem. Wróciła do tematu braku zysków z firmy, ogromnych kosztów ponoszonych przez nią i o tym jak ważne jest pasywne źródło dochodu.

Teraz już wiem, że "pasywny dochód" jest wyrażeniem kluczem i od razu mówi nam w jakiej sytuacji się znaleźliśmy , ale wtedy nie wiedziałem, poza tym nic nie wspominała, że to nie jest rozmowa na telefon. Pewnie tylko temu, że i tak od razu zagwarantowane z mojej strony, że przyjdę do biura.

Okazało się, że pani ma dochód pasywny ze sprzedaży jakiś soczków. Niebylejakich, zapas na miesiąc to był koszt 600€. Oczywiście okazało się, że pani ma akurat wolne miejsce do współpracy, jednak zasugerowała bym najpierw jednak wykupił szkolenia niż pierwsze pieniądze ładował w towar.

W jakimś stopniu ją zbyłem, ale nagle znowu się zorientowałem, że już rozmawiamy na temat tego, że moja ówczesna partnerka może pomóc jej w ekspansji jej biznesu i marki osobistej na rynek w USA. Nie wiem kiedy, a już jej naopowiedałem coś o rodzinie, a pani każdemu z rodziny dobierała odpowiedni zestaw soczków by ulżyć im w trudach dnia codziennego i to oczywiście w mega promocyjnej cenie bo w końcu jestem jej pracownikiem, a an pracownikach nie zarabia.

Straciłem poczucie czasu, ale udało mi się w końcu sprowadzić rozmowę na wątek podpisania umowy i coś tam o moich zadaniach.

Pani patrzy w monitor, w który zresztą też mam pełny wgląd. Widzę jak klika ikonkę dokumentu. Zajebiście, odpali wzór umowy, wydrukuje, a ja podpiszę i uciekam od psychopatki.

Moim oczom ukazuje się dokument i widzę, że ma prawie 80 stron. Jednak ona go nie drukuje. Ona zaczyna omawiać go punkt po punkcie. Nie jest to wcale wzór umowy. Nie jest to też jakiś dokument z tej jej sekty mlm. Jest gorzej.

Na górze dokumentu widnieją dane pani, a dokument sam w sobie jest wynikami badań. Badania, jak soczki, niebylejakie. Dokument,poza tym wstępem na 1/3 strony, wygląda tak, że przez te prawie 80 stron jest tabelka. W kolumnach od góry do dołu mniej więcej tak:
-hemoglobina
-wątroba
-H2SO4
-glukoza
-stwardnienie
-rak szyjki macicy
i ogólnie wypisane wszystko co kojarzy się z organizmem, zdrowiem i nie wiem czym jeszcze. Wszystko ładnie wizualnie przedstawione, by lepiej było widoczne złe parametry są zaznaczone na czerwono, te poprawiające się na jakieś żółto czy pomarańczowo, a te dobre na zielono.

No i tak słucham po kolei o tym za co to coś odpowiada, jakie zagrożenia wynikaja z tego czy tamtego parametru #!$%@?, patrząc ze smutkiem na drukarkę, ale jednocześnie mając nadzieje, że może się #!$%@?ła i wypluje za chwilę umowę, a ja nie patrząc na nic złapię ją, podpiszę i ucieknę.

Naprawdę trwało to dłuższy czas, ale wtedy dopiero Pani mnie zaskoczyła. Okazało się, że to nie wszystko, ona ma kolejny dokument, tylko tym razem z badaniem sprzed kilku dni, a tamten to był stary i już na szczęście nieaktualny.

Rzeczywiście, teraz w tabelce większości parametrów jest na zielono, a tylko pojedyncze są jeszcze na żółto. Prawdopodobnie jak wyeliminuje żółty kolor to stanie się nieśmiertelna.

No i pani mówi o poprawie parametrów, okazuje się, że nawet z pomocy lekarzy nie korzystała. Pomogły jej tylko odpowiednio dobrane soczki. Ja odniosłem mały sukces i udało mi się zasugerować by pominęła te parametry, które miała wcześniej ok, a omówiła pozostałe.

I tak jej słucham, ona gdzieś przemyca krótkie wstawki o tym cudownym badaniu. Z tych krótkich wstawek dowiedziałem się, że polega to na pobraniu kropelki krwi i z niej można wyczytać wszystko przy pomocy magicznego urządzenia.

No i tak siedzę i gapie się w monitor, kiwam głową i dalej czekam na umowę, ale wiem, że dopóki nie skończy swojej nawijki, to nie mam szans stąd wyjść, więc nie przeszkadzam, im mniej interakcji tym szybciej pójdzie.

Tak bardzo starałem się być nieobecny, że w pewnym momencie dociera do mnie, że od dłuższego czasu jestem bombardowany nie wynikami, a zachwytem nad badaniem, dowiaduje się, że akurat pani przyjaciółka jest jakimś szamenem i to wykonuje za jedyną 300€, a regularna cena to 500€, a warto wykonywać badanie co miesiąc.

Dotarło do mnie, że już od dłuższej chwili jej nie słucham, ale też że się nie zorientowałem kiedy otworzyła nowy dokument. Widzę tabelkę z godzinami, jakieś daty, obok godzin jakieś imiona i nazwiska i zszokowany tylko wypaliłem do pani - zaraz, zaraz, czy mnie pani zapisuje na badanie?

No tak, zapisuje. Musiałem wytłumaczyć pani, że w tym miesiącu nie skorzystam, ale po wypłacie kto wie. Wiadomo, że bym nie poszedł, soczków też bym nie kupił, wtedy już wiedziałem, że pracuje tylko miesiąc i uciekam.

Reszta rozmowy kręciła się na zmianę wokół soczków, badania, którym był biorezonans i kursów przedsiębiorczości.

Finalnie wyszedłem z biura po blisko 4h z umową na czas nieokreślony, którą wiedziałem, że wypowiem za miesiąc.

Zapomniałem jeszcze jednego. Oczywiście jako, że pani jest tygrysem biznesu, okazało się, że ma mieszkanie na wynajem i to też zaproponowała. Cena oczywiście nie była konkurencyjna, a wręcz bardzo zawyżona.

Ogólnie to odniosłem wrazenie, że pani zaplanowała nam co zrobic z całą wypłatą. Wypłata idealnie starczała na wynajem mieszkania od pani, zapas soczków i biorezonans. Co więcej od życia chcieć.

Razem ze mną, w tym samym czasie, zatrudniły się dwie inne osoby, miały taką samą przygodę w biurze i też uciekły ze mną po miesiacu. Jednak ta historia tutaj się nie kończy, bo w firmie okazało się, że większość pracowników jest z sobą spokrewniona i spowinowacona. Moda na sukces wymięka. Idealny przykład na to, że z rodziną najlepiej na zdjęciach. Może kiedys opiszę miesiąc w tej firmie, ale nie chciałbym za dużo szczegółów zdradzić by nikt ich nie wystalkował. Jednak gdy się dowiedziałem co się tam #!$%@?,to zadałem se pytanie "to kto kogo rucha tutaj?" i do dziś nie mam odpowiedzi, a wszystkie konfigurację już nie wydają się dziwne, tak jak na początku się wydawały. Dziś nic nie zdziwi.

Jeszcze tak dodam, ze chciałem wielokrotnie opisać to, ale wątki rodzinne są tam tak skomplikowane i #!$%@?, że w jakiś w miarę jasny sposób za trudno będzie mi je przedstawić i dużo też ich prywaty bym ujawnił. Jednak dziś pomyślałem, że może samej rozmowy wątek już jest wystarczająco ciekawy by się podzielić.

#bekazprzedsiebiorcow #kolchoz #niemcy #pracazagranica #elektryk #frajerzymlm #januszex #biorezonans
  • Odpowiedz