Wpis z mikrobloga

Czas wrócić do wilkołakowej serii z Naschym. Ostatnio stanęło na siódmej odsłonie tragicznej historii Waldemara Daninsky'ego, teraz kolej na ósmą, czyli „La Maldicion de la Bestia”, znaną także jako „The Curse of the Beast” (1975) w reżyserii Miguela Iglesiasa Bonnsa. Przy okazji czwartego filmu z serii – „La Furia del Hombre Lobo” („The Fury of the Wolfman”) – wspominałem, że to dzieło, tak jak i tamto, podaje inną genezę likantropii głównego bohatera niż pozostałe produkcje z serii, mianowicie ugryzienie przez yeti. Istotnie stwór ten pojawia się w filmie Bonnsa, niemniej to nie on sprowadza na Daninsky'ego klątwę. A to niejedyne, co czyni ten obraz wyjątkowym, „La Maldicion de la Bestia” kończy się bowiem… happy endem.

Ale zaraz, zaraz – może ze dwa słowa o fabule. No więc Daninsky, tutaj naukowiec, wybiera się do Tybetu w ramach ekspedycji prowadzonej przez profesora Lacombe, by odszukać yeti. Na miejscu odłącza się od grupy, trafia do tajemniczej jaskini, i to właśnie tam w wyniku spotkania z jej, ekhm, egzotycznymi mieszkankami dochodzi do zarażenia likantropią. Zbiega się to mniej więcej w czasie z atakiem tybetańskich bandytów – wyglądających trochę jak Kozacy – którzy porywają starego profesora, a później jego córkę, uroczą szarą myszkę (Mercedes Molina*), i parę innych osób.

W filmie występuje zdrowa dawka nagich piersi i trochę mniej standardowa jak na tę serię porcja gore i niepokojących (czy jak to się mówi w j. angielskim: disturbing) scen, jak zdzieranie skóry z innej szarej myszki czy facet na paliku, ale wszystko to nadal, rzecz jasna, w stężeniu odległym od tego, co można zobaczyć w różnych współczesnych dziełkach torture porn. W gruncie rzeczy to uroczy film.

Obrazki z filmu będę wrzucać tej nocy na tag #szatanskieobrazki

* Nie chodzi o ekwadorską błogosławioną Kościoła katolickiego.

#film #horror #kinoklasyb #filmoweimpresje
podsloncemszatana - Czas wrócić do wilkołakowej serii z Naschym. Ostatnio stanęło na ...

źródło: taniec

Pobierz
  • Odpowiedz