Wpis z mikrobloga

Witam wszystkich. Słowem wstępu: niektórzy starsi wykopowicze może pamiętają moje wpisy postowane przez @Mleko_O pod tagiem #iiwojnaswiatowawkolorze. Wpisy, jeśli się przyjmą, będą ukazywać się codziennie pod tagiem #wojnawkolorze

TRUMNA NA DNIE MORZA

W historii żeglugi od wieków mówi się o przeklętych okrętach. Były takie, na których nieustannie dochodziło do usterek i awarii. Były i takie, które ginęły bez wieści. Były również i takie, które zabijały własne załogi.

Jednak jeden tylko okręt skumulował w sobie te wszystkie klątwy i dwa razy zabił całą swoją załogę.

To historia dramatu rozegranego pod powierzchnią morza, lecz na oczach świadków, na okręcie wojennym, lecz w czasie pokoju, gdzie nad życiem ludzkim zwyciężyły zimna polityka i pieniądze.

* * *

W połowie lat 30. XX wieku brytyjska Admiralicja podjęła decyzję o unowocześnieniu floty podwodnej i zastąpieniu starszych jednostek nowymi okrętami. Potrzebne były jednostki oceaniczne, o dużym zasięgu i sile ognia, by móc operować na Pacyfiku i być konkurencyjne dla floty amerykańskiej, bądź japońskiej.

Tak powstały okręty podwodne typu ''T'' od ''Triton''.

Były to naprawdę duże okręty o długości 84 metrów. W tym okresie jedynie Japonia i USA miały większe okręty podwodne. Zasięg ''Tritonów'' wynosił 15 000 kilometrów, a wyporność w zanurzeniu wynosiła 1590 ton. Zejść mogły na maksymalnie 191 metrów. Imponujące było uzbrojenie - okręty były uzbrojone w łącznie dziesięć wyrzutni torpedowych. Sześć znajdowało się na dziobie, cztery - na pokładzie. Co ważne - okręty nie posiadały rufowych wyrzutni. Uzbrojenie uzupełniało działo pokładowe kal. 102 mm.

W momencie wchodzenia do służby okręty te były najnowocześniejszymi jednostkami na świecie. Prawdziwymi asami w talii Royal Navy.

W październiku 1937 roku zwodowano pierwszą jednostkę typu - HMS ''Triton''. Niecały rok później, 29 czerwca 1938 roku dołączył do niego drugi okręt z typu - HMS ''Thetis''.

''Thetis'' nie cieszyła się jednak uznaniem załogi. Prześladował ją pech podczas testów. A to odwrotnie podłączono stery, przez co gdy kapitan nakazywał zwrot na sterburtę, okręt szedł w lewo. A to znowu pękł jeden z przewodów olejowych i oblał całą centralę okrętu smarem. A to dochodziło do awarii elektryki.

Mimo wszystko liczono, że pierwszy dziewiczy rejs testowy z Liverpoolu zamknie pechowy rozdział w historii okrętu. To miał być pokaz możliwości okrętów typu ''T'', w których Admiralicja pokładała wielkie nadzieje.

1 czerwca 1939 roku na pokładzie HMS ''Thetis'' panował olbrzymi tłok. Na okręcie, poza standardową 59-osobową załogą, znalazło się jeszcze mnóstwo innych osób: 30 budowniczych okrętu ze stoczni Cammell Laird w Birkenhead, czterech specjalistów ze stoczni Vickers-Armstrong, która także miała budować okręty typu ''T'', ośmiu dowódców innych okrętów podwodnych, siedmiu oficerów Admiralicji, pilot okrętowy, który znał rzekę Mersey, w której estuarium leży Liverpool. Do tego wszystkiego dwóch stewardów, którzy przygotowywali napoje. Po zakończeniu rejsu i testów na pokładzie miał być wydany bankiet. W sumie 103 osoby. Panowała atmosfera szampańskiej zabawy.

Po wyprowadzeniu okrętu, dowódca ''Thetis'', komandor porucznik Guy H. Bolus wzywa towarzyszący holownik ''Grebe Cock'' i uprzedza wszystkich o planowanym zanurzeniu. Jeśli ktoś chce zejść, to teraz ma ostatnią szansę. Nikt jednak się nie decyduje, nawet stewardzi. Zejście z pokładu przed pierwszym zanurzeniem? Toż to ujma na honorze marynarza! A nikt nie mógł odmówić sobie rejsu najnowocześniejszym okrętem Royal Navy.

O godz. 14:00 komandor Bolus nakazuje wykonanie testowego zanurzenia. Następuje konsternacja. Choć napełniono zbiorniki balastowe, ''Thetis'' nadal tkwi na powierzchni. Okręt jest za lekki, mimo takiej liczby pasażerów na pokładzie. Nie ma bowiem ani torped, ani amunicji, ani paliwa, ile zabierałby w normalnym rejsie bojowym. Dowódca nakazuje więc zalanie wyrzutni torpedowych nr 5 i 6. Te znajdują się pod wodą nawet przy wynurzeniu i konstruktorzy przewidzieli ich użycie jako dodatkowych zbiorników balastowych. Dzięki nim okręt wreszcie - być może - się zanurzy.

Do przedziału torpedowego na dziobie udaje się porucznik Frederick Woods, by sprawdzić, czy wyrzutnie są już zalane. Każda z nich wyposażona była w niewielki kranik. Jeśli lała się z niego woda, oznaczało to, że pokrywy wyrzutni są otwarte i jest ona zalana. Oficer odkręca kranik na wyrzutni nr 5. Jest suchy. Woods nie wie, że kranik został przypadkowo zatkany przez robotników stoczniowych kilkoma kroplami emalii, którymi pokrywano wnętrze wyrzutni. Porucznik wówczas nakazuje otwarcie wewnętrznej pokrywy wyrzutni.

Wtem gigantyczny strumień wody wdziera się pod ciśnieniem do środka i odrzuca marynarzy na ściany przedziału. Wybucha chaos. Grodzie wodoszczelne są zbyt skomplikowane do szybkiego zamknięcia: mają po osiemnaście śrub na krawędziach, które muszą być zakręcone. A tu liczą się sekundy. Choć Admiralicja żądała szybkozamykających się drzwi, to ze względu na cięcie kosztów wybrano tańsze, choć czasochłonne rozwiązanie. Teraz woda wdzierała się do kolejnych przedziałów. Choć komandor Bolus natychmiast nakazuje szasowanie zbiorników, jest już za późno. Po dwóch minutach okręt dosłownie nurkuje i uderza dziobem w dno. Załoga dyskutuje o możliwościach wypompowania wody, ale jest to niemożliwe bez pomocy z zewnątrz. Udaje się jedynie unieść rufę ponad wodę, na 5,5 metra. Gdyby okręt miał rufowe wyrzutnie torpedowe, ratunek nie sprawiałby problemu. Ale nie ma. Ludzie wewnątrz okrętu czekają więc.

Tymczasem na powierzchni załoga holownika ''Grebe Cock'' wszczyna alarm, gdy okręt nie wynurzył się zgodnie z planem o godz 16:40. Jednak wiadomość do Admiralicji dociera dopiero po trzech godzinach. Nikt się nie spieszy, oficerowie uważają, że nie ma powodu do niepokoju. O 19. zdecydowano się wysłać niszczyciel HMS ''Brazen'', by zlokalizował okręt. Niszczyciel przybywa na miejsce dopiero po czternastu godzinach i lokalizuje ''Thetis''.

* * *

Pod pokładem ''Thetis'' zaczynało się robić niebezpiecznie. W normalnych warunkach powietrza starczyłoby na 48 godzin, ale na okręcie było prawie dwa razy za dużo osób. Stężenie dwutlenku węgla rosło za szybko. Ludzie zaczynają mieć zaburzenia wzroku, zawroty i bóle głowy, wymiotują. Niektórzy nie mogą mówić. Komandor Bolus wie, że trzeba natychmiast opuścić okręt.

Konstruktorzy przewidzieli możliwość ewakuacji: na ''Thetis'' znajdowała się dwuosobowa śluza. Do ewakuacji był potrzebny tzw. aparat Davisa - worek wypornościowy z pochłaniaczem CO2, butla tlenowa, gogle i klips. Marynarze mieli wchodzić do śluzy dwójkami, odkręcać zawór i wypełnić całkowicie śluzę wodą, by wyrównać ciśnienie. Potem otworzyć właz, wypłynąć z kadłuba i zamknąć szczelnie właz z powrotem. Następnie worek wypornościowy napełniał się powietrzem i ciągnął rozbitka w górę, na powierzchnię. W tym czasie ze śluzy wypompowywano wodę, by mogła wejść następna para.

Ewakuowano dwie pary. W jednej z nich znajduje się por. Woods, poza nim okręt opuszcza dowódca innego okrętu, kpt. Howard Oram. Gdy ci się wynurzają, wyławia ich HMS ''Brazen''. Natychmiast zostaje wszczęty alarm: kapitanat portu, stocznie Cammell Laird i Vickers Armstrong, Admiralicja - zostają powiadomione o sytuacji. Na miejsce ściągane są holowniki ze sprzętem do wiercenia i palnikami, by wyciąć otwór w kadłubie.

Komandor Bolus uświadamia sobie, że tlenu nie wystarczy na standardową ewakuację dwójkami. Cała procedura zajmowała około 15 minut, a przy setce osób na pokładzie udałoby się ewakuować wszystkich w 13 godzin. To było za długo. Ludzie zaczynają się dusić. Komandor nakazuje więc ewakuację czwórkami. Wówczas dochodzi do tragedii.

Czterech marynarzy trafia do śluzy, mającej niecałe dwa metry wysokości i niecały metr szerokości. Panuje w niej całkowita ciemność. Zatrzaskują się drzwi, panuje głucha cisza, lodowata woda zaczyna wypełniać komorę od dołu... Marynarze nie wytrzymują. Ogarnia ich straszliwa, zwierzęca panika. Tłuką się głowami, wyrywają sobie włosy, zdzierają aparaty tlenowe, gryzą, kopią w drzwi i właz.

Gdy po kwadransie ze śluzy nie dobiegały żadne odgłosy, załoga ''Thetis'' wypompowała wodę. Gdy otwarli drzwi, ujrzeli straszny widok. Wewnątrz leżały trzy utopione, pokrwawione ciała. Czwarty mężczyzna był umierający. Ewakuowano wówczas drugą i - jak się okazało - ostatnią parę. Z okrętu uciekli stoczniowcy Frank Shaw i Walter Arnold. Potem nie wyszedł już nikt. Arnold i Shaw widzieli tylko bąbelki powietrza i słyszeli stukanie młotkami wewnątrz komory. Właz ze śluzy zablokował się na kilkanaście centymetrów. Marynarze mogli wystawiać ręce, ale nie mogli odblokować klapy. Centymetry dzieliły ich od ratunku.

* * *

Na powierzchni ratownicy są już gotowi do wywiercenia otworu. Na brzegu gromadzą się tłumy - rodziny marynarzy i robotników, przyjaciele, znajomi. Czekają ze łzami i zaciśniętymi pięściami na akcję ratunkową. Gdy na miejsce przybywają okręty Royal Navy, wybucha radość. Wszyscy są pewni szybkiego ratunku. Rufa ''Thetis'' jest widoczna ponad powierzchnią wody. Ze środka dobiegają uderzenia młotem - to marynarze z ''Thetis'' komunikują się alfabetem Morse'a. Ratownicy telegrafują do Admiralicji pro forma, że wywiercą otwór w kadłubie do wtłoczenia świeżego powietrza, a potem wytną palnikami wyjście dla uwięzionych.

Wówczas z Admiralicji przychodzi kategoryczny zakaz nawiercania kadłuba okrętu.

Wszyscy są zszokowani. Ratownicy i oficerowie ponawiają zapytanie. Admiralicja ponawia zakaz. Odrzuca także propozycję pomocy ze strony nurka głębinowego Thomasa McKenziego, cywilnego eksperta od operacji ratowniczych.

Admiralicja nie chciała naruszenia okrętu. Gdyby wywiercono w nim dziurę, osłabiłoby to strukturę kadłuba. Wskutek tego w przyszłości okręt nie mógłby się zanurzać na zamierzone głębokości, większe było ryzyko jego uszkodzenia. W trakcie walki kadłub okrętu mógł pęknąć właśnie w miejscu nawiercenia i pogrzebałby całą załogę. W Londynie zdawano sobie sprawę ze zbliżającej się wojny i uważano, że każdy okręt - szczególnie tak nowoczesny i drogi, jak ''Thetis'' - będzie na wagę złota. Uznano, że okręt jest więcej wart, niż ludzie na nim się znajdujący.

Ratownicy podejmują jeszcze jedną próbę. Przywiązują stalową linę do rufy okrętu i zamierzają go wyciągnąć wraz z przypływem na powierzchnię. Jednak silny prąd zrywa linę, potem nadchodzi odpływ. Ze środka odgłosy stukania z każdą godziną stają się coraz słabsze i coraz bardziej pozbawione sensu. Po pięćdziesięciu godzinach ustają.

Ludzie na HMS ''Thetis'' wymarli w ciężkich męczarniach. Wszyscy zmarli w absolutnych ciemnościach, bo woda zalała akumulatory i wyłączyła prąd. W ciemnościach, zimnie i ciszy. W sumie dziewięćdziesiąt dziewięć osób.

Dewiza ''Thetis'' - ''Czekam na swój czas'' - upiornie się ziściła.

* * *

We wrześniu 1939 roku wrak ''Thetis'' podniesiono z dna. Podczas wyciągania okrętu zginęła jeszcze jedna, setna osoba - nurek Henry Perdue. Na pokład ''Thetis'' weszli najpierw nurkowie. Wnętrze przypominało gabinet figur woskowych. Wszędzie leżały blade, napuchnięte ciała w strzępach ubrań. Większość nieszczęśników zmarła z powodu zatrucia CO2. Pozostali zginęli, gdy w ostatniej, nieudanej próbie opuszczenia okrętu przez śluzę ktoś resztką sił otworzył drzwi do komory, ale nie zdołał ich zamknąć i doszło do dekompresji. Niektórzy marynarze znajdowali się w uścisku, najwyraźniej pocieszając się w ostatnich sekundach życia. Jedno z ciał trzymało w ręku młotek.

Wśród licznych telegramów kondolencyjnych, jeden - o ironio! - przysłał Adenoid Hynkel.

* * *

Decyzja Admiralicji, zakazująca wiercenia w kadłubie, przez wiele lat pozostawała tajemnicą. Gdy rodziny zmarłych próbowały pozwać stocznię, Admiralicja wykorzystała ''królewski przywilej'' i oddaliła wszelkie pozwy, mogące naruszyć bezpieczeństwo państwa. W imię zachowania większej wytrzymałości jednego okrętu, biurokraci skazali na śmierć kilkunastu doświadczonych dowódców i oficerów, oraz najlepszych konstruktorów i stoczniowców, wyspecjalizowanych w budowie łodzi podwodnych.

Gorycz była tym większa, że niecały tydzień wcześniej podczas testów zatonął amerykański okręt podwodny USS ''Squalus''. Chociaż na okręcie utonęło 26 marynarzy, to pozostałych 33 uratowano z dna morza. Amerykański okręt trafił do służby i podczas wojny zatopił 7 japońskich statków, przeżywając ją bez uszczerbku.

Tragedię wzmagał fakt, że rodziny nie otrzymały niemal żadnych rekompensat od państwa i nie mogły wytoczyć pozwów. Mieszkańcy Liverpoolu zebrali dla nich tysiąc funtów (ok. 80 tys. wg dzisiejszego kursu). Król Jerzy VI dorzucił jedynie... 50 funtów.

Na wiele lat skandal wokół HMS ''Thetis'' został utajniony. Royal Navy zaprzeczała, by doszło do jakichkolwiek uchybień i odmawiała wyjaśnień. Wszelkie oskarżenia zbywała, nazywając je ''teoriami spiskowymi''. Dopiero w 1997 roku sprawa ta wyszła na jaw, choć wiele dokumentów nadal jest niejawnych.

Poświęcenie ''Thetis'' nie poszło jednak na marne. Wskutek tej tragedii odtąd na pokrywach wyrzutni zaczęły być montowane zabezpieczenia, umożliwiające zamknięcie wyrzutni z powrotem po jej uchyleniu. Nazywane są one ''Thetis clips''.

* * *

HMS ''Thetis'' po wydobyciu i remoncie została przemianowana na HMS ''Thunderbolt'' i trafiła pod dowództwo kpt. Cecila Bernarda Croucha. Niepozorny oficer, stale zionący whisky, był nad wyraz agresywnym podwodniakiem. W pierwszym rejsie na HMS ''Thunderbolt'' posłał na dno sześcioma torpedami włoski okręt podwodny ''Capitano Tarantini''. Brał udział w wielu patrolach na Atlantyku i Morzu Śródziemnym. Wśród jego zdobyczy był też niedokończony krążownik ''Ulpio Traiano''. Crouch, gdy nie mógł atakować torpedami, nakazywał ostrzeliwanie celów z działa pokładowego. Zdarzało się, że kazał ostrzeliwać włoskie pociągi, jadące blisko wybrzeża. Załoga ''Thunderbolta'' znała historię poprzedniego wcielenia okrętu i dlatego pływała pod piracką banderą.

Szczęście opuściło ''Thunderbolta'' dopiero 12 marca 1943 roku. Najwyraźniej śmierć w głębinach była mu pisana. Gdy Crouch nakazał ostrzelać włoski konwój w pobliżu Sycylii, został namierzony przez włoską korwetę ''Cicogna''. Jej dowódcą był kapitan Augusto Migliorini, doświadczony podwodniak. Znał sztuczki i nawyki załóg okrętów podwodnych. Dwa dni ścigał ''Thunderbolta'', aż obrzucił go celnie bombami głębinowymi. Na zanurzonym okręcie wybuchł pożar i część załogi zapewne spłonęła żywcem. Potem nastąpiła seria eksplozji. Choć światła dalej się paliły, silniki pracowały, to zniszczony ''Thunderbolt'' nieubłaganie szedł na dno, aż w końcu napierająca woda zmiażdżyła okręt i doszło do dekompresji, która rozerwała ciała pozostałych. Zginęło 62 marynarzy, wraz z dowódcą. HMS ''Thunderbolt'' leży na głębokości 1300 metrów.

Takie było drugie i ostatnie zatopienie HMS ''Thetis''. Okrętu-nieszczęścia, który pochłonął ze sobą 162 ludzi. I historii, gdzie bezduszność i polityka zwyciężyły nad życiem ludzkim.

BIBLIOGRAFIA:

Booth Tony, ''Trumna dla 99 osób''
Michalik Łukasz, ''Tragedia HMS "Thetis".''
Kalicki Włodzimierz, ''Dwa zatonięcia okrętu HMS "Thetis"''

Mój fanpage na Facebooku: https://www.facebook.com/WojnawKolorze2.0/

Jeśli macie ochotę mnie wspierać, zapraszam do odwiedzenia profilu na Patronite, lub BuyCoffee i postawienia mi symbolicznej kawy/piwa za moje teksty. :)

https://patronite.pl/WojnawKolorze
https://buycoffee.to/wojnawkolorze

Zdjęcie kolorowane dla mnie przez: https://www.facebook.com/KolorFrontu

#iiwojnaswiatowa #gruparatowaniapoziomu #qualitycontent #historiajednejfotografii #zdjeciazwojny
IIWSwKolorze1939-45 - Witam wszystkich. Słowem wstępu: niektórzy starsi wykopowicze m...

źródło: 355840950_675630191244532_4652430096418866099_n

Pobierz
  • 33
  • Odpowiedz
@IIWSwKolorze1939-45: ale ruskie standardy :O i nie rozumiem czemu przewierconego kadłuba niby nie dałoby rady później naprawić tak żeby okręt zachowywał pierwotną wytrzymałość (pewnie dało się naprawić tylko długo by to trwało i stwierdzili, że życie 99 marynarzy jest jednak dla nich mniej warte niż ten czas)
  • Odpowiedz
@bylem_zielonko: spróbuję wytłumaczyć. Jeśli nawierciliby kadłub, to byłaby w nim dziura. Nawet gdyby ją zaspawali, to struktura kadłuba byłaby już naruszona i osłabiona w tym właśnie miejscu. Okręt podwodny działa w warunkach olbrzymich naprężeń - operuje pod wodą, gdzie działa na niego ciśnienie wody, do tego eksplodują bomby głębinowe. W takiej sytuacji istnieje ryzyko, że kadłub pękłby właśnie w miejscu nawiercenia. Porównać to można do zaklejenia dyktą dziury w ceglanej ścianie.
  • Odpowiedz
  • 16
Wówczas z Admiralicji przychodzi kategoryczny zakaz nawiercania kadłuba okrętu.


@IIWSwKolorze1939-45:

Brytyjski cynizm.
Amerykanie, Polacy a może nawet Niemcy wywierciliby bez zgody.
  • Odpowiedz
@Jin:

Brytyjski cynizm.Amerykanie, Polacy a może nawet Niemcy wywierciliby bez zgody.


Pisałem o tym na stronie. Ja trochę rozumiem cywilnych kapitanów i armatorów - musieliby się potem użerać z procesami z Admiralicją, a na to nie byłoby nikogo stać. A nie daj Boże jakby się okazało, że jeszcze doszłyby do tego pozwy od rodzin uwięzionych marynarzy, że ktoś zginął wskutek akcji ratunkowej.
  • Odpowiedz
  • 19
@IIWSwKolorze1939-45:

Ale tam były też okręty RN i któryś oficer mógł wziąć na siebie odpowiedzialność.
Polak zrobiłby to kierując się emocjami, Amerykanin miałby w dupie okręt - to tylko sprzęt. Niemiec uznałby, że wyjdzie na #!$%@?ę przed swoimi ludźmi jeśli pozwoli kolegom po prostu tak zdechnąć.
  • Odpowiedz
spróbuję wytłumaczyć. Jeśli nawierciliby kadłub, to byłaby w nim dziura. Nawet gdyby ją zaspawali, to struktura kadłuba byłaby już naruszona i osłabiona w tym właśnie miejscu. Okręt podwodny działa w warunkach olbrzymich naprężeń - operuje pod wodą, gdzie działa na niego ciśnienie wody, do tego eksplodują bomby głębinowe. W takiej sytuacji istnieje ryzyko, że kadłub pękłby właśnie w miejscu nawiercenia. Porównać to można do zaklejenia dyktą dziury w ceglanej ścianie. Niby zasłaniasz
bylem_zielonko - >spróbuję wytłumaczyć. Jeśli nawierciliby kadłub, to byłaby w nim dz...

źródło: Conte-PRO-10-20%201

Pobierz
  • Odpowiedz
Bardzo interesujacy wpis. Pamietam, ze kiedys cos czytalem o lodzi podwodnej z czasow wojny secesyjnej, ktora zatonela chyba ze trzy razy, za kazdym razem zabijajac cala zaloge i chyba nawet swojego konstruktora. Nie pamietam nazwy, ale rowniez ciekawa historia. Pozdrawiam.
  • Odpowiedz
Bardzo fajnie się to czyta, świetny wpis! :)

Skoro na ''Thetis'' znajdowała się dwuosobowa śluza, a głównym problemem było to, że kończył się tlen i rosło stężenie CO. To czy nie mogli przez tą samą śluzę co wypływały te dwójki, dostarczyć np. butli z tlenem?

Co do zakazu wiercenia... Tak jak ktoś wcześniej pisał, czy nie mogli później zamiast łatać tylko dziurę, po prostu wymienić większy element?
A może decyzja odmowna wynikała
  • Odpowiedz
Wszyscy są pewni szybkiego ratunku. Rufa ''Thetis'' jest widoczna ponad powierzchnią wody.


@IIWSwKolorze1939-45: Czekaj, chcesz powiedzieć, że ogon tego okrętu, czy tam dziub cały czas był widoczny z nad wody czy tam nawet wystawał ponad tafle a mimo to nikogo nie uratowali?
  • Odpowiedz
Wiem,że Tygryski to źródło często legend ale w Operacji Worek był opisany ciekawy case Rysia, który w czasie ćwiczeń położył się na dnie Zatoki Gdańskiej i mimo wielokrotnych prób wynurzenia i wyczerpania akumulatorów na próby poruszenia nie chciał się odkleić. Dopiero jak już prawie stracono nadzieję okazało się, że "sam się odkleił" po czym udało się szasować zbiorniki i wypłynąć na powierzchnię. Ciekawe czy to urban legend czy gdzieś zachowały się jakieś
bylem_simpem - Wiem,że Tygryski to źródło często legend ale w Operacji Worek był opis...

źródło: 400786-352x500

Pobierz
  • Odpowiedz
@Issac: Tak, podobno dno było muliste i się zarył tak głęboko, że nie mógł ruszyć. To był element ćwiczenia, położenie się na dnie w całkowitej ciszy. Robili to wiele razy a ten jeden omal nie doszło do katastrofy.
  • Odpowiedz
W mojej opinii wina raczej leżała w braku kontroli jakości i bezduszności polityków a nie "nieszczęściu".
  • Odpowiedz
@IIWSwKolorze1939-45: Ale to się ostatecznie wywierca dziurę a w naprawie rozspawuje kadłub i wymienia całą sekcję. Dlaczego? Bo kadłub to nie monolit a i tak spawane sekcje. Owszem drogo, absurdalnie ale taka naprawa niczym, dosłownie niczym się nie różni od tego jak okręt był zbudowany od nowości.
  • Odpowiedz