Wpis z mikrobloga

„Misja na Marsa” z 2000 r. to nieco już zapomniany film w reżyserskim dorobku Briana de Palmy (ur. 1940), twórcy kojarzonego głównie z thrillerami i jednego z najważniejszych twórców kina hollywoodzkiego drugiej połowy dwudziestego wieku. Misja to pierwszy i jak do tej pory jedyny film science fiction w jego reżyserii, przy czym został on jego reżyserem bardziej by ratować zaawansowany już projekt, przez co brak mu nieco charakterystycznego dla de Palmy autorskiego stylu. Niemniej film jest, no cóż… jest po prostu dobry i warty poświęcenia mu chwili czasu, zwłaszcza jeśli jest się miłośnikiem science fiction.

Akcja zabiera nas w niedaleką (oczywiście w momencie premiery filmu) przyszłość tj. 2021 r., gdy ludzkość wysyła na Marsa pierwszą misję załogową. Gdy dochodzi do tajemniczego wypadku, w wyniku którego Ziemia traci kontakt z astronautami, pospiesznie zostaje zorganizowana misja ratunkowa pod wodzą Woody’egp Blake’a (Tim Robbins), przy czym nie wszystko idzie tak jak powinno. Dowódca wyprawy ginie w idiotyczny sposób by zrobić miejsce dla Jima McConnela (Gary Sinise), który de facto jest głównym ludzkim bohaterem.

Po przybyciu na miejsce ocalały astronauta Luke (Don Cheadle) wyjawia im, że katastrofa była spowodowana natknięciem się przez pierwszą misję na dziwną formację skalną, która okazała się być artefaktem obcych. Oczywiście nie może obyć się bez eksploracji obiektu i nawiązania kontaktu. W ostateczności wszystko kończy się dobrze a postać Sinise’a rusza dalej w Kosmos.

Film to niestety niewykorzystany pomysł. Zrealizowany co prawda na dobrym poziomie technicznym, który robi wrażenie nawet teraz, ale jednak płaski jeśli chodzi o postacie i całościową historię. Dość powiedzieć by twórcy uznali za dobry pomysł, by w misji uczestniczyło małżeństwo, bo przecież nie będzie miało wpływu na dynamikę grupy w krytycznym momencie. Sinise i Robbins grają na autopilocie – nic specjalnego, ale przynajmniej nie szarżują w swojej roli (#!$%@?ąc już od tego, że scenariusz dał im mało do zagrania). W filmie pojawia się też Connie Nielsen, która po prostu jest na ekranie oraz Jerry O”Connell powtarzający zasadniczo swoją rolę z serialu „Sliders”.

Podsumowując: warto obejrzeć dla ciekawego chociaż niewykorzystanego do końca pomysłu oraz tego charakterystycznego pozytywnego feelu drugiej połowy lat 90-tych i początku lat dwutysięcznych. Co ciekawe muzykę do filmu skomponował Ennio Morricone, jednak podobnie jak w przypadku nie wyróżnia się ona na tle innych stworzonych przez niego ścieżek dźwiękowych.

W tym samym roku co „Misja na Marsa”na ekranach kin zagościła też „Czerwona Planeta” Antony’eg Hoffmana z Valem Kilmerem w roli głównej, która również nie odniosła zbyt wielkiego sukcesu. Notabene te dwa filmy były kręcone w tej samej lokalizacji tj. dolinie Wadi Rum w Jordanii.

#sheckleyrecenzuje #sciencefiction #film #mars
Pobierz Sheckley2 - „Misja na Marsa” z 2000 r. to nieco już zapomniany film w reżyserskim dor...
źródło: comment_1672161398bnbFvp373LsXTpnHqDCecd.jpg