Wpis z mikrobloga

#truestory #panjurek

Poprzednie części historii tutaj:

PROLOG: http://www.wykop.pl/wpis/6877068/coolstory-mam-sasiada-nazwijmy-go-panem-jurkiem-bo/

AKT I: http://www.wykop.pl/wpis/6877068/coolstory-mam-sasiada-nazwijmy-go-panem-jurkiem-bo/

AKT II: http://www.wykop.pl/wpis/6894294/coolstory-truestory-poprzednie-czesci-historii-tut/

AKT III: http://www.wykop.pl/wpis/6903098/coolstory-truestory-poprzednie-czesci-historii-tut/

NIE CZYTAĆ BEZ ZAPOZNANIA SIĘ Z POPRZEDNIMI CZĘŚCIAMI!

SERIO!

EPILOG

13 stycznia 2014

Siedzę w mieszkaniu, właśnie wróciłem z uczelni, sprawdzam gorące w mirko. Przychodzi współlokator, mówi, że jako że się #!$%@? (przecież mirkowałem!), to żebym skoczył do sklepu po papier toaletowy, bo się skończył. Spoko, skoczyłem. Wracam z trójwarstwową zdobyczą x8, gdy tylko otworzyłem drzwi klatki schodowej, wpadłem na Dominika (imię kolejny raz zmyślone), który wyglądał na dosyć poddenerwowanego. Witam się, a on do mnie: Stary, on tam leży na górze! Myślę sobie, że znowu jakimś cudem #!$%@?ł nam się na klatkę najbardziej śmierdzący na świecie żul na wózku inwalidzkim, już #!$%@? nam kiedyś zasrał wszystko tak, że #!$%@?ło przez parę dni. Dominik na to, że nie, że Pan Jurek leży na górze. Wchodzę po schodach, trafiam na Iwonę (IKRZ), ona przerażona do mnie, że Pan Jurek leży u siebie w mieszkaniu i chyba nie oddycha.

Znowu symuluje, #!$%@?! Odkładam trójwarstwówkę i wchodzę z Iwoną do mieszkania. Świecę sobie telefonem, ciemno jak #!$%@?, prądu dalej nie ma. Przechodzę do ostatniego pokoju, nigdzie go nie widzę. Iwona wskazuje mi ręką. Rzeczywiście, jest jakiś kształt na środku pokoju obok materaca. Podchodzę, Pan Jurek. Leży na plecach, nie rusza się. Szturcham, wołam, zero reakcji. Nachylam się nad ustami, nie czuć oddechu. Iwona mówi, że pogotowie już w drodze. Przypominam sobie wiedzę z PO (okolice 2008-2009 roku) i przechodzę do działania. Rozpinam mu kurtkę, bluzę, ściągam krępujący go plecak i zaczynam resuscytację. Tylko masaż serca, nie zbliżyłbym się do niego ustami nawet za osiemset złota. Przy uciskach słychać tylko dziwne rzężenie. Pierwszy raz robię resuscytację na czymś innym niż mała Ania, nie wiedziałem, że klatka piersiowa może się tak mocno uginać od naporu rąk.

Mija minuta, słychać, że przybyli ratownicy medyczni. Kobieta woła, że nie wejdą do tego syfu ze sprzętem, że nie ma miejsca, nie ma światła, trzeba go wynieść na korytarz. Przetachałem Pana Jurka z pomocą jego kolegi żula, ekipa przeszła do akcji. Z powodu małej ilości miejsca potrzebowali asysty. Przez pół godziny reanimowaliśmy Pana Jurka, choć nadzieja była już dawno stracona. Ja trzymałem kroplówkę, podawałem różne rurki itp. W końcu ratownicy stwierdzili zgon. Podziękowano mi za odpowiednią reakcję i pomoc przy reanimacji. Potem jeszcze musiałem złożyć krótkie zeznania policji (i zaciekawionemu sąsiadowi-Januszowi), ogólnie dzień pełen wrażeń.

Co się właściwie stało? Wyglądało to tak, że Pan Jurek był na mieszkaniu ze swoim kompanem od kielona. W pewnym momencie przewrócił się na plecy i już nie wstał. Po dziesięciu minutach kolega postanowił coś z tym zrobić, zapukał do sąsiadek z prośbą o telefon. One zobaczyły sytuację i zadzwoniły po pogotowie, Wtedy idąc sobie ze srajtaśmą do akcji wkroczyłem ja.

//Całą tę trzyaktową historię spisałem siedząc w pracy nad ranem, pomyślałem sobie, że mam dużo fajnych wspomnień z Panem Jurkiem i można by to przelać na papier (mirko). Czy mi go szkoda? Czy zrobiło mi się smutno, gdy widziałem, że umarł właściwie na moich oczach? Nie bardzo. Jakoś mnie to nie ruszyło. Ludzie codziennie umierają, a on swoim trybem życia w pełni na taki koniec zapracował. Nawet byłem delikatnie zaciekawiony, nigdy nie miałem okazji być świadkiem czyjejś śmierci z tak bliska, podpytywałem ratowników o wykonywane czynności, oni chętnie mi odpowiadali. Trochę dziwne, że ciachnęło go tak szybko, Pan Jurek to był olbrzymi chłop i zawsze zdrowy jak koń. Jeszcze tego samego dnia rano mój współlokator witał się z nim na klatce, gdy szedł do swojej meliny szczęśliwy z torbą browarów. Szkoda tylko, że już nie będę mógł opowiedzieć w towarzystwie więcej anegdotek o moim przezabawnym sąsiedzie. Choć trzeba przyznać, że ostateczna anegdotka jest dosyć spektakularna.
  • 5