Wpis z mikrobloga

Pokemony praktycznie od zawsze wzbudzały kontrowersje i szał wśród konserwatywnych pedagogów, obrońców moralności, religii czy „zatroskanych” rodziców.
O grach opowiadano niestworzone historie, podobnie zresztą jak o powstałym na ich podstawie serialu animowanym lub kolekcjonerskiej Karciance.
Na gruncie tych opowieści wykiełkowało wiele miejskich legend. Niektóre były wyjątkowo dziwne lub nieprawdopodobne, takie jak historie o zgonach wywołanych kontaktem z grą czy też te o klątwie ciążącej nad twórcami kieszonkowych stworów.
Inne, krążące wśród graczy były znacznie ciekawsze, bo w wielu wypadkach ku zaskoczeniu okazywały się prawdą, jak te mówiące o sposobie na złapanie Mew czy o spotkaniu z tajemniczym MissingNo. Jedną z najciekawszych legend tego typu, która zrobiła niemałą karierę w sieci, jest opowieść o „czarnej” wersji kartridża z Pokemon Red, która ponoć kilka lat temu została zakupiona na pewnym starym amerykańskim pchlim targu.

Legenda narodziła się dzięki pewnemu anonimowemu wpisowi, który pojawił się na jednym z forów internetowych.
Jego autorem była osoba przedstawiająca się jako kolekcjoner nieoficjalnych wersji Pokemona, które ukazywały się w dużych ilościach, w schyłkowym etapie życia Gameboy`a, głownie dzięki ułatwionemu dostępowi do nagrywarek i czystych kartridżów.
Tytuły te były w wielu wypadkach zhakowane, a ich moderatorzy grzebali w kodzie gry, zmieniając mapę świata, statystyki lub ataki pokemonów, co często prowadziło do tego iż były kompletnie niegrywalne albo zawieszały konsolę. Kolekcjoner poszukiwał swoich gier przede wszystkim na targach staroci, wyprzedażach garażowych oraz w lombardach.
Dzięki temu udało mu się stworzyć pokaźny zbiór prawie wszystkich znanych modyfikacji różnych odsłon Pokemona.

Pewnego dnia, w czasie wizyty na pchlim targu, natknął się jednak na kart, o którym jeszcze nie czytał w sieci, ani nie słyszał o nim od znajomych.
Oczywiście błyskawicznie go kupił, a potem zabrał do domu żeby przetestować. Na potwierdzenie swoich słów zamieścił nawet pojedyncze zdjęcie gry.
Uprzedzając prośby o kolejne fotografie oraz zrzuty z ekranu konsolki stwierdził, że nie może ich dostarczyć, ponieważ w czasie przeprowadzki kilka lat wcześniej gra mu się gdzieś zawieruszyła i bezpowrotnie ją stracił. Jednakże zapewnił, że pamięta dokładnie przebieg rozgrywki, bo wrył mu się on mocno w pamięć...

Grę otwierało standardowe krótkie intro, a o modyfikacji świadczył jedynie ekran startowy z napisem "Black Edition" umieszczony pod tytułem Pokemon Red.
Rozpoczynając nową grę, wysłuchiwaliśmy przemowy profesora Oak i budziliśmy się w rodzinnym domu w Pallet Town.
Pierwszą poważną zmianę widać było przy wyborze naszego pierwszego stworka. Poza Charmanderem i Squirtlem, na miejscu należącym do Bulbasuara znajdował się pokemon o prostym imieniu Ghost. Pierwszopoziomowy Ghost miał tylko jeden atak "Curse" (klątwa).
Jako, że takiego ruchu nie było jeszcze w pierwszej generacji gier z kieszonkowymi stworami, musiał on być wprowadzony przez twórcę modyfikacji.
Kiedy trener, z którym walczyliśmy, próbował użyć na duchu jakiegokolwiek ataku pojawiał się komunikat, że jego pokemon jest zbyt przestraszony by się ruszyć.
Jednak naprawdę dziwnie robiło się, kiedy w czasie potyczki zdecydowaliśmy się wykorzystać klątwę.
Obraz robił się wtedy cały czarny, a w tle słychać było jedynie jęk pokonanego jednym ruchem przeciwnika.
Nie był to jednak standardowy dźwięk jaki słyszmy w zwykłej grze, był on zniekształcony i rozciągnięty w czasie.
Oddawało to grozę sytuacji, bowiem kiedy ekran walki pojawił się ponownie, widać było iż trener, z którym walczyliśmy miał o jednego pokeballa mniej.
Bez wątpienia świadczyło to o tym, że jego pokemon musiał zginąć w walce.

Ale to jeszcze nie wszystko. Pod koniec walki, zaraz po informacji o zdobytych dzięki wygranej pieniądzach, pojawiły się dwie opcje do wyboru "uciekaj" i "klątwa".
Wybierając ucieczkę, jak gdyby nigdy nic, kontynuowaliśmy dalej rozgrywkę. Decydując się na rzucenie klątwy sprawialiśmy, że dotknięty nią trener znikał z mapy, a na jego miejscu pojawiał się mały kamienny nagrobek... Klątwa nie działała w każdym przypadku.
Nie mogliśmy jej użyć wobec trenerów takich jak nasz rywal, z którymi musieliśmy walczyć kilka razy w różnych punktach gry, aczkolwiek przy ostatnim spotkaniu z takimi osobami, mogliśmy jej już użyć bez najmniejszych problemów.

Po zdobyciu wszystkich odznak i pokonaniu ostatniego wyzwania jakim byli trenerzy z Elite Four, gra zbliżała się do swojego wyjątkowo klimatycznego finału.
Ekran robił się czarny, a przed oczyma gracza ukazywał się napis „wiele lat później”.
Przenosiliśmy się do Lavender Town, na którego opustoszałej ulicy stał samotny stary człowiek wpatrujący się w nagrobki.
Kiedy okazywało się, że możemy sterować jego ruchami uświadamialiśmy sobie, że to stworzona przez nas postać. Staruszek poruszał się bardzo powoli, tylko z połową normalnej szybkości, w jego ekwipunku nie było już żadnego pokeballa, znikł z niego także wcześniej nieusuwalny duch.
Co prawda, mogliśmy swobodnie podróżować po prawie całym świecie, ale na swojej drodze nie spotykaliśmy żadnego żywego człowieka.
Jedynym widocznym znakiem ich dawnej obecności były nagrobki pokonanych przez nas trenerów. Spoglądając na krajobraz żywcem wyjęty z filmu katastroficznego zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że staruszek jest najpewniej ostatnim z żyjących ludzi, do czego co gorsza mógł sam się przyczynić.
Naszym, jedynym i nieodłącznym towarzyszem był motyw muzyczny z Lavender Town, który i bez sytuacji w jakiej się znaleźliśmy, mógł wywoływać ciarki na plecach.

Jeżeli gracz zdecydował się odwiedzić rodzinne miasteczko i wejść do swojego pokoju, czyli miejsca, w którym rozpoczęła się cała gra, ekran ponownie robił się czarny. Po chwili przed jego oczami przewijały się portrety wszystkich pokemonów i ich trenerów pokonanych za pomocą zabójczego ataku ducha.
W czasie tego specyficznego pokazu muzyka stawała się coraz szybsza i głośniejsza, a początkowo słyszana melodia zamieniała się w nieznośną kakofonię. Zaraz potem, przenosiliśmy się na ekran walki. Po jednej stronie znajdował się staruszek, po drugiej uśmiechający się szeroko Ghost. Gracz nie miał do dyspozycji żadnych pokemonów czy przedmiotów, nie mógł też w żaden sposób uciec przed swoim przeznaczeniem.
Jedyne co mu pozostało to walczyć ze szczerzącą się zmorą. Z każdym atakiem, który nie robił duchowi krzywdy, traciliśmy część naszego zdrowia.
W swojej turze duch jednak nie wykonywał żadnego ruchu, cierpliwie czekał na chwilę kiedy pasek życia staruszka był bliski zeru. Używał wtedy klątwy, kładąc kres życiu swojego dawnego pana. Po tym ekran po raz ostatni robił się czarny i bez względu na wciskane przyciski nie mogliśmy już wrócić do gry.
I nie pomagało tu zrestartowanie konsoli, bowiem nasz zapis był już skasowany, a jedyną dostępną opcją było rozpoczęcie nowej gry. Autor opowieści twierdził, że przechodził tytuł wielokrotnie, czasami nie wykorzystując w ogóle mocy ducha.
Nie miało to jednak wpływu na ostateczne zakończenie historii, która zawsze zwieńczona była naszą śmiercią....

#pasta #creepy #creepypasta #pokemon