Aktywne Wpisy
daeun +250
Nie ma lepszej reklamy dla elektromobilności jak samochód elektryczny, który pali sie tuż obok drzwi wejsciowych do salonu sprzedaży. The future is now, old man xDD
#bekazlewactwa #motoryzacja #samochody #heheszki #mercedes
#bekazlewactwa #motoryzacja #samochody #heheszki #mercedes
czeskilotnik +103
No i się zaczęła coroczna akcja pod tytułem nie strzelaj i dej na pieska. Psiarze przez kilka dni będą płakać jak to ich pupile się boją petard. Szkoda tylko, że w pozostałe dni w roku już mają w dupie sprzątanie po swoim psie, zakładanie kagańca (też się boję jak na ulicy mijam pitbulla puszczonego wolno). O robieniu fikołków przy pogryzieniu przez psy nie wspomnę- wszyscy winni tylko nie Puszek. #zalesie #wysryw
Bill Smith (Kris Kristofferson) jest doświadczonym i nieco już wypalonym śledczym NTSB (National Transportation Safety Board – Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu) mającym za zadanie znaleźć przyczynę katastrofy lotniczej nieopodal Minneapolis w wyniku, której życie straciło kilkaset osób. Te zdawałoby się rutynowe zadanie przyjmuje dziwny obrót, gdy okazuje się, że zegarki ofiar ocalałe z katastrofy chodzą wstecz…
W trakcie dochodzenia Bill poznaje tajemniczą kobietę – Louise Baltimore (Cheryl Ladd), z którą dosyć szybko nawiązuje dziwną relację, które wpłynie na jego życie. Gdy w trakcie przeszukiwania szczątków rozbitego samolotu zostaje znalezione dziwne urządzenie Bill zdaję sobie sprawę, że sprawa katastrofy sięga znacznie dalej niż mogłoby się wydawać.
Niestety pomimo zaangażowania autora materiału źródłowego film jest dosyć średni. Kris Kristofferson jest na ekranie i nie sprawia wrażenia zbytnio zaangażowanego. W jego romans z Louise jest trudno uwierzyć a pomiędzy bohaterami brak ekranowej chemii. Co prawda sytuację stara się ratować Cheryl Ladd, która po prostu stara się kompetentnie wykonać swoją pracę, niemniej brak charyzmy jej kolegi z planu sprawia, że nie można się specjalnie zaangażować w bądź co bądź arcyciekawą historię.
Z plusów filmu – poza Cheryl Ladd – można wymienić jego początek i pokazanie od kuchni pracy śledczych ustalających przyczyny wypadków lotniczych. Co prawda skromny budżet ograniczył możliwości scenografów i ludzi od kostiumów, tak udało się im wykreować ciekawą wizję świata.
Wracając jeszcze do opowiadania, na którym oparto akcję filmu to było ono u nas kilkakrotnie wydawane w różnych tłumaczeniach, ostatnio w antologii pod red. Stephena Kinga i Bev Vincenta „17 podniebnych koszmarów” pod tytułem „Nalot”. Naprawdę warto się z nim zapoznać, bo to prawdziwa klasyka science fiction. Co więcej John Varley rozszerzył jego tekst do rozmiarów (całkiem dobrej) powieści, która wyszła u nas w 1997 r. pt. „Złoty wiek” w przekładzie Lecha Jęczmyka.
Varley to wybitny talent na firmamencie literatury science fiction i jeden z moich ulubionych autorów. Dość powiedzieć, że był dziesięciokrotnie (!) nagradzany nagrodą Locusa zarówno za swoje powieści jak i krótsze formy literackie. Tym bardziej szkoda, że w kinematografii zapisał się jedynie średnim filmem, bo historia miała gigantyczny potencjał, który został zmarnowany przez liczne ingerencję studia z zmiany na stołku reżysera.
#sciencefiction #sheckleyrecenzuje #film #sf #vhs