Wpis z mikrobloga

#alkoholizm
Nieco ponad rok temu dodałem taki wpis przed moją pierwszą wizytą u specjalisty od uzależnień. Pamiętam, że chlejąc, bardzo lubiłem czytać wpisy ludzi, którzy przestali. Podnosiło mnie to na duchu, dawało nadzieję, że się da i ostatecznie (jako jeden z czynników) popchnęło mnie na terapię. Minął już ponad rok mojej abstynencji, zachlałem raz, w pierwszym tygodniu terapii, od tego czasu jestem suchy, pomyślałem więc, że też naskrobię kilka słów, może komuś ten wpis doda otuchy, tak jak mi dodawały sił wpisy innych trzeźwiejących.

Co się od tego czasu zmieniło - w zasadzie wszystko :)

1. Przede wszystkim przestało mi być wstyd. Wstyd był chyba najgorszy, uczucie następnego dnia po chlaniu, obrzydzenie do siebie... Chyba to mnie najbardziej zmotywowało do terapii, nie chcę się już nigdy tak czuć. Przestałem też nienawidzić siebie. Nie powiem, że już się lubię, ale już nie czuję nienawiści, kiedy na siebie patrzę i o sobie myślę. To jest ulga ciężka do wyobrażenia przez kogoś, kto tego nigdy nie czuł i to mnie najbardziej trzyma w abstynencji - pamięć o tym jak się czułem ze sobą pijąc. Kiedy widzę jakąś imprezę i mózg przywołuje obrazy fajnego czasu (który też się oczywiście zdarzał), od razu przypominam sobie, że te "fajne" wspomnienia to jest tylko ułamek tego co się faktycznie działo, a działo się dużo. Za dużo i to za wiele razy...
2. W grudniu ubiegłego roku poznałem różową, aktualnie mieszkamy ze sobą i wiem, że to by się nigdy nie stało, gdybym nie poszedł na terapię. Uczę się ciągle żyć w związku, po latach samotnego zachlewania pały, przed telewizorem i komputerem, więc raz jest lepiej, raz gorzej ale idziemy do przodu razem. Oczywiście ona wie, że jestem uzależniony, wspiera mnie w abstynencji, sama w zasadzie nie pije alkoholu, co też mi pomaga, bo wspólne życie budujemy wokół trzeźwości, a nie imprez alkoholowych.
3. Wróciłem do regularnego uprawiania sportu, przynajmniej raz w tygodniu gram w squasha, biegam, sporo też po prostu spaceruję, polubiłem wychodzenie z domu.
4. Wolność. Jeśli mam ochotę gdzieś jechać, coś zrobić - po prostu ubieram się i to robię. Nie muszę się martwić czy już jestem trzeźwy, czy będzie tam alkohol, czy powinienem coś kupić, "zabezpieczyć" się na wyjście, żeby się nie skończyło w połowie. Nie odczuwam tej "obsesji", gdzie wszystko kręciło się wokół alkoholu, każdy wyjazd, każde wyjście, trzeba było się upewnić, że będzie odpowiednia ilosć trunków, że będzie gdzie kupić jak zabraknie, że ktoś będzie mógł podjechać w razie czego... Wydaje mi się to wręcz absurdalne, patrząc z perspektywy czasu, jak całe życie było temu podporządkowane.
5. Schudłem 10kg, choć dopiero niedawno o dziwo.
6. Zacząłem się uczyć nowych rzeczy, próbować tego, co sobie obiecałem spróbować jak byłem na bani, a następnego dnia, na kacu, już nie miałem siły ani ochoty na nic. Ależ ja snułem plany czego to nie zrobię "od jutra", oczywiście nic z tego nie doszło do skutku, bo kolejny dzień trzeba było odchorować, a potem od nowa "jedno piwko, góra dwa" i kółko się zamykało.
7. Polubiłem swoje życie, które nie jest aż takie złe. Mam więcej niż wcześniej widziałem, więcej niż ma sporo osób wokół. Nie widziałem tego i nadal czasami nie widzę ale dostrzegam zdecydowanie więcej pozytywów.

Czyli jest sielana i wszystko idealnie?

Oczywiście nie :) Życie na trzeźwo jest trudne, trzeba się mierzyć z emocjami i problemami każdego dnia, nie można sobie zalać pały i stwierdzić, że jutro się tym będę martwił, albo za tydzień albo wcale. Jakby życie na trzeźwo było takie idealne, to by nikt nie pił ;) Wydaje mi się, że życie w piciu jest troche jak granie na kodach - niby gra ta sama ale co to za satysfakcja. Abstynencja, szczególnie jeśli ktoś pił dużo, przestawia wajhe na "hard" i trzeba się pizgać nie na żarty. W zamian za to każda taka "walka", szczególnie wygrana, daje ogromną satysfakcję, wzmacnia i pokazuje, że jak dałem radę z czymś takim, to dam rade też z innymi rzeczami.
Nadal mam nerwicę, nadal mam napady lęku, nadal mi się nie chce czasem wstać z łóżka, bywam #!$%@?, bywam smutny, nadal nie zawsze wiem czemu. Ale wszystko to się dzieje na trzeźwo, mogę to przeanalizować, mogę to omówić na terapii, spróbować zrozumieć i zmienić, lub zaakceptować, nawet jeśli to nie jest przyjemne (a zwykle nie jest), zamiast zamieść pod dywan, gdzie już się kłębi milion innych problemów, czekających na swoją kolej.

Życzę każdemu spod tagu siły i wiary w możliwość zmiany, jeden mały kroczek na jeden raz i w pewnym momencie zauważycie, że idziecie i to w dobrym kierunku :) Powodzenia
  • 10