Wpis z mikrobloga

Właśnie skończyłam oglądanie serialu #euphoria i, szczerze mówiąc, mam raczej mieszane uczucia. A dlaczego w ogóle zaczęłam go oglądać? Ano z powodu tego wszechobecnego hype'u i komentarzy koleżanek ze studiów, które najczęściej dotyczyły rzekomej naturalności w kwestii wyborów życiowych czy ogólnie żyć dzisiejszych licealistów / trochę starszych osób. No i nie do końca muszę się zgodzić — chyba że te recenzje uwzględniały kraje inne niż Polska, a w zasadzie *głównie* kraje inne niż Polska.

Biorąc to wszystko pod uwagę, mogę z pewnością stwierdzić, że warstwa muzyczna została genialnie dopasowana do całości, tj. biegu wydarzeń i charakterów bohaterów, przez co do niektórych utworów aż chciało mi się wracać. Po drugie, nie mogę się do niczego przyczepić, jeśli chodzi o kwestie wizualne, makijaże, stylistykę — w sumie nietrudno było zauważyć, że w mediach głośnym echem odbijała się ta cała otoczka wokół Euphorii. Po trzecie, drugi sezon jakoś bardziej przypadł mi do gustu, chyba głównie ze względu na przedostatni odcinek i zamysł z przedstawieniem gry w grze, czyli swoistej incepcji. Sam początek pierwszego sezonu też wypadałoby pochwalić, bo po pierwszym odcinku miałam ochotę zabrać się za kolejne. Ach tak, jeszcze ta narracja Rue, mam wrażenie, dodawała niesamowitego klimatu do większości scen. Trochę zbuntowana, acz wrażliwa nastolatka, która mądrze wykorzystuje ironię, a w dodatku „nielegalne” substancje też poniekąd się przyczyniają do tych jej trafnych sformułowań (i równocześnie bardzo dosadno-humorystycznych :D).

Co do nawiązań do seksu, zwłaszcza nielegalnego seksu i wykorzystywania nieletnich, w sumie odkrywanie tych sekretów i tropienie przekrętów jakoś mnie nie zafascynowało, może dlatego, że: a) sama obracałam/obracam się w bardzo spokojnym środowisku, b) nikt z otoczenia nie miał z tym problemu, lecz mam świadomość, że wszystkie tego typu kwestie w rzeczywistości trzeba nagłaśniać. Aczkolwiek raczej osobiście nie poruszały mnie te sceny (i dobrze). Podobnie Cassie i Maddy z czasem zaczęły mnie nudzić, a sam wątek syna GigaChada też stawał się pod koniec nudnawy. Gra Zendayi (hm, ciekawa odmiana) oczywiście zasługuje na chapeau bas, a szczególnie wyróżniłabym scenę, w której czyta przemowę na pogrzebie ojca, bo wtedy było chyba najbardziej wzruszająco. Historia przyjaźni z Jules także na plus, tylko szkoda, że została jakoś tak nieszczęśliwie urwana (?). No, obejrzałabym z chęcią ciekawsze pociągnięcie ich wspólnej przygody. Ogólnie prawie każda matka nastolatków z tego serialu działała mi na nerwy xD O, no i Fezco zasługuje na pochwałę, bo wzbudzał wiele sympatii i był bardzo pocieszny ()

Doszłam do wniosku, że najbardziej (stety i niestety) utożsamiam się z Lexi, bo pięć lat temu myślałam bardzo podobnie, prostolinijnie, i nie doświadczałam życia, oceniając przy tym innych ludzi, którym skrycie zazdrościłam. W sumie niewiele się zmieniło, mogę powiedzieć, a po obejrzeniu serialu wszystko nabiera jeszcze większej głębi i człowiek sam, patrząc na swoje życie, dostrzega jakąś tam pustkę empiryczną. Cały serial: 7/10, przy czym pierwszemu sezonowi bliżej do tej siódemki; drugi raczej mocne 8(.5). Całość pisana z przymrużeniem oka, tj. na pamiątkę, żeby zachować w sobie te emocje z końca ostatniego sezonu obejrzanego jakieś 30 min temu. Także bez spiny i na spontanie, oby życie również takie było. #recenzja
  • Odpowiedz