Wpis z mikrobloga

To był normalny wieczór. Wybrałem się na spacer po rynku miejskim. Nie miałem nic do roboty, chodziłem i słuchałem muzyki. Skręciłem w jedną z bocznych uliczek.
Słuchawki w uszach, kaptur na głowie, oczy skierowane na telefon. Wtedy znikąd podeszła do mnie grupka wyrostków. Było ich może czterech, nie pamiętam.
Zdążyłem zareagować, jedyne, co mogłem zrobić to odsunąć się w stronę najbliższej ściany. Nie byłem do końca bezbronny.
W kieszeni miałem pałkę teleskopową. Schowałem telefon do kieszeni. Usłyszałem standardowy tekst:

— Telefon, zegarek, kasa. Albo obijemy ci ryj. — tępy głos osiłka — Rozumisz?

— #!$%@? się cwele!

Wyjąłem pałkę z kieszeni, uderzałem we wszystkie czułe punkty na jego ciele. Koledzy stali jak wryci. Ocknęli się dopiero wtedy jak zająłem się nimi.
Jeden wyrwał mi pałkę, dostał pięścią w szczękę. Upadł. Szybko podniosłem pałkę i zacząłem bronić się dalej. Kolejny złapał mnie z tyłu, zablokował ręce.
Ostatni podszedł do mnie i zaczął bić w brzuch. W międzyczasie zauważyłem, że stoimy naprzeciwko witryny sklepowej.
Kopnąłem najmocniej jak potrafiłem, gościa, który mnie bił. Jak już położył się na ziemi, z całej siły odbiłem się od niego i razem z kolesiem, który mnie trzymał wpadliśmy w witrynę.
Szkło ustąpiło. Włączył się alarm. Chciałem uciekać, ale poczułem uderzenie w głowę. Straciłem przytomność.

Obudził mnie policjant. Leżałem sam, w plamie krwi. Naprzeciwko mnie był ten sklep. Zabrali mnie do radiowozu. Cela przejściowa, to ten moment, w którym stanąłem w martwym punkcie.
Wyrok — 3 lata pozbawienia wolności. To było jak koszmarny sen. Pucha moim domem, 3 lata wyjęte z życiorysu. Czekam na zmartwychwstanie. To jest ten świat… inny, zamknięty, odizolowany.
Coś we mnie, w środku, zmieniło się na zawsze. Obowiązują tam inne zasady. Klawisz jest bogiem. Działy się tam dziwne rzeczy. Słabi umierali.
Starzy, silni więźniowie po prostu, bez ceregieli wieszali ich w nocy. Komuś się nie spodobałeś, zostałeś przekopany. Na każdym spacerze odbywały się walki… często na śmierć i życie.
Klawiszom to się podobało. Nie przerywali ich. Oglądali często, nawet z innymi więźniami. Przyszedł mój czas. Chodziłem po spacerniaku.
Podszedł do mnie jakiś koleś i jakby nigdy nic, dostałem w twarz.
Wstałem z ziemi, wokół nas był już szczelny krąg. Nie mogłem uciec… cóż i tak być tu muszę. Rzuciłem się na niego, powaliłem. Biłem jak by mnie coś opętało. Złamałem mu szczękę.
Później zająłem się jego prawą ręką. Trzask. Otwarte złamanie. Wył wniebogłosy. Walczy we mnie anioł z diabłem. Odpuścić czy zabić? Diabeł wygrał. Dostałem tydzień izolatki.
To moja cała kara, klawiszom podobała się walka.

Budzę się w środku nocy. Nie mogę oddychać. Widzę coś w kącie mojej celi. Słyszę: „Zabiłeś człowieka, zabiłeś go. Już tu zostaniesz. Nie wyjdziesz.”

Kiedy skończył się tydzień w izolatce, wróciłem do swojej starej celi. Koledzy powiedzieli mi, że to więzienna mara. Każdy to miał. Nie wytrzymam tu.
To powtarza się, co noc. Muszę stąd wyjść. Od apelu do apelu. Tak wygląda moje życie.

3 dni przed końcem wyroku.

Jestem innym człowiekiem, inaczej na wszystko patrzę. Więzienie zmienia ludzi. Zasady w nim panujące, ludzie, z którymi przebywasz. To niszczy. Dosłownie i w przenośni.
Zostałem królem spacerniaka. Wszyscy mieli do mnie szacunek. Boje się, że nie poradzę sobie na wolności. Parę lat życia dawno diabli wzięli.

Dzień wyjścia.

Pamiętam, kiedyś moje życie jak koszmarny sen. Wychodzę na wolność. Cieszę się bardziej niżbym wygrał szóstkę w totolotku. Wydostałem się z piekła. Muszę wrócić do normalnych ludzi.
Przed bramą czekała na mnie moja dziewczyna. Teraz już wiem. Wszystko będzie w porządku. Muszę skoczyć do głębokiej wody. Znaleźć pracę. Uczciwą. Oddać się mojej rodzinie.
To ja kreuję swoją przyszłość. Wszystko jest w moich rękach.

Pierwszy miesiąc na wolności.

Nie potrafię. Nie mogłem wytrzymać. Co noc mam koszmary. Noc w noc wdawałem się w bijatyki. Nie mogę żyć normalnie. Chyba muszę tam wrócić. Zabiłem człowieka. TAM zabiłem człowieka.
Pamiętam swój sen, sen z izolatki. Mara miała racje. Nigdy nie wyjdę. Moja dusza tam została. Muszę tam wrócić, albo się zabić. Tylko tak odzyskam wolność.
Teraz jestem w więzieniu, więzieniu, którego nie widać. Więzienie duszy, więzienie sumienia. Muszę tam wrócić. Muszę się zabić. W sumie wszystko jedno. Mam plan. Nie do końca ja…

Pierwszy rok na wolności.

Jeszcze mnie nie znaleźli. Co za beznadziejna policja. Mam na liście już kilka trupów. Głos, głos mi kazał. Nocna mara do mnie wraca. Zostawiam im wszystko.
Pamiętam, byłem normalny. Kiedyś, to wszystko, wszystko przez wyrok. Może narkotyki? Może one pomogą?

Rok i trzy miesiące na wolności.

Marihuana, LSD, amfetamina, heroina nawet klej — nic nie pomaga. Głos stał się silniejszy. Mara jest coraz bardziej widoczna. Zabijam, zabijam coraz więcej ludzi.
To nie ja zabijam. To głos, moimi rękami. Chyba tracę kontrole. Albo mnie złapią albo umrę.

Drugi rok na wolności.

Nareszcie. Policja kryminalna wyważyła drzwi mojego mieszkania. Miałem popełnić samobójstwo w najbliższym czasie.

Znów cela przejściowa, proces, wyrok. Wszyscy mnie tu znają. Wszyscy mnie szanują. Ale… ale muszę zabijać dalej.
Spacerniak, tak to moja szansa. „Zabij go, zabij”. Tylko to słyszę. Nowy klawisz.
Nie znam go, on nie zna mnie. „Zabij #!$%@?, #!$%@? go jak psa. Weź jego broń, zabijaj wszystkich. Zabij się”. Podszedłem do strażnika na odległość skoku. Nie mogłem bliżej.
Odczekałem chwilę, paliłem papierosa, ostatniego. Pstryknąłem kiepem, przygotowałem się do akcji. Nie widziałem niczego, widzenie tunelowe, widziałem tylko jego, słyszałem tylko głos.
Uderzyłem go w podbrzusze, poprawiłem łokciem wyprowadzonym na twarz. Strzeliła mu szczęka. Upadł, profilaktycznie kopnąłem go kilka razy w głowę i żebra.
Wszyscy stali osłupieni, otaczała mnie jakaś mistyczna energia. Skorzystałem z tego, wyciągnąłem broń. Odblokowałem, przeładowałem, zabiłem go.
Zacząłem strzelać, strzelać gdzie popadnie, we współwięźniów, strażników. Odpowiedzieli ogniem. Została mi ostatnia kula.
Ciężko ranny wykonałem ostatnie polecenie mojego głosu.

#pasta #coolstory #creepypasta