Wpis z mikrobloga

Bardzo jest mi przykro, że nigdy żadna kobieta nie ucieszy się na mój widok, nie zechce ze mną wyjść na spacer i posiedzieć na ławce w parku, ani też poleżeć i poprzytulać się, słuchając muzyki. Ja sam nigdy nie zrobię jej śniadania, nie zaskoczę czymś drobnym bez okazji i nie powydurniam się, żeby ją rozśmieszyć. Czy są to duże rzeczy? Same w sobie - nie.

Ale myślę, że bliskość, rozumiana jako duchowe powinowactwo, zaufanie i szczerość - kiedy robi się coś dla kogoś z serca, a nie dla intrygi, że jest bardzo rzadka. A tylko wobec tej szczerości wszystkie małe gesty, uczynki i uśmiechy nabierają mocy, uroku i znaczenia. W przeciwnym razie jest to zawoalowana ekonomia z elementami prostytucji - a więc jakiś chłód kalkulacji, rubryk i przydziałów miesięcznych.

W przypływie samotności powtarzałem sobie w myślach, że miłość nie istnieje. Oznaczałoby to, że ludzie w związkach i małżeństwach odgrywają jakieś sceny i rytuały mydlenia oczu - i nawet dobrze jest być poza tym, czy nawet ponad tym, bo daje to poczucie wyższości. Lecz prawda jest gorsza - miłość, owszem, istnieje, ale poza moim zasięgiem. Obserwuję ją przez teleskop wyobraźni, jak odległą planetę.

Niektórzy - ja kiedyś też - próbują odebrać jej wagi, wyliczając wszystkie hormony, procesy chemiczne, uwarunkowania i okoliczności jakie ten stan niesie. Dzieła mistrzów, np. obrazy, też są tylko określonym układem mieszanki barwników na płótnie, a przecież ten fakt nie znosi ich wielkości, a nawet wzmacnia - że człowiek potrafi opór materii tak ułożyć.

Obok garstki ludzi w udanych związkach, obok ludzi żyjących tylko dla siebie, obok urodzonych samotników i szerokich gromad par dobranych jako tako, żyją też tacy jak ja: malarze bez talentu i farb. Ale z płótnem, które zawsze pozostanie niezamalowane.

#feels #depresja