Wpis z mikrobloga

Ostatnio przeczytałem wpis KLIK i uświadomiłem sobie, że w grudniu 2011 wyjechałem z Polski i jakby nie było, to właśnie mija 10 lat (ale ten czas swoją drogą zasuwa). Wyjechałem mając 28 lat i coś koło 60€ w kieszeni, miałem zapas żarcia na 2 tygodnie i wielką nadzieję na to, że mój los się odmieni. Nie chcę tu uzewnętrzniać się co do powodów mojego wyjazdu, ale nadmienię, że na rynku pracy po 2008 nie było zbyt różowo i o ile przed kryzysem szło mi całkiem nieźle, a i ofert była masa, to niesiony tymi wyobrażeniami, za namową mojej ex-żony przeprowadziliśmy się z miasta wojewódzkiego w jej rodzinne strony. Ostatecznie decyzja o wyjeździe została przypieczętowana po otrzymaniu wyroku sądu, że uwaga - mam zapłacić 2000 złotych na rzecz mojego byłego pracodawcy, za niedotrzymanie warunków umowy (to było wtedy ponad półtora pensji minimalnej) - tyle tylko, że była to trzymiesięczna umowa o dzieło, a gościu zatrudnił mnie do instalacji sieci komputerowej w nowo budowanym uniwersytecie (czy coś takiego) - po dwóch tygodniach, gdzie okazało się, że instalacja tych sieci polega na robieniu otworów technologicznych bruzdownicą w żelbecie przez 12 godzin dziennie podziękowałem pracodawcy i w rezultacie nie dostałem za swoją pracę nawet złotówki. Postarajcie się sobie wyobrazić, jaką gorycz poczułem kiedy otrzymałem wyrok sądu, że za 2 tygodnie swojej ciężkiej, fizycznej pracy, wydając kasę na dojazdy mam zapłacić 2000 złotych. Bo on nie znalazł nikogo na moje miejsce.

Siadłem do komputera, w sumie teraz już nie pamiętam, dlaczego padło na Holandię, ale znalazłem ogłoszenie, które brzmiało mniej więcej tak:

"Komputery nie są Ci obce? Znasz i lubisz pracować z najnowszymi technologiami każdego dnia? Jesteś młody i chcesz się rozwijać? Zadzwoń, oferujemy transport do Holandii oraz zakwaterowanie"

No to zadzwoniłem, pani była dość mglista podczas odpowiadania na pytanie na czym ta praca polega dokładnie, ale "wszyscy są zadowoleni". Przeprowadziła jakiś podstawowy test języka angielskiego w stylu "Co to znaczy, Your next work shift is on Tuesday at 8am" albo powiedz "Ten komputer nie działa, potrzebuję Twojej pomocy" - że na maturze z angielskiego miałem mocną trójkę, to wiadomka, zdałem ten test śpiewająco i pani zaoferowała mi pracę, a wyjazd jest możliwy w sobotę, za tydzień, z dworca, ale żebym się nie martwił, bo bilet za friko i odciągną mi te 60€ z wypłaty. To poniekąd była nowość dla mnie, że ktoś mi zapłaci za transport, zwłaszcza w obliczu sytuacji, które wydarzyły się w moim życiu całkiem niedawno. Jednocześnie w głowie kłębiły się setki myśli, w sumie to nigdy poza Czechami i Słowacją nie byłem za granicą, angielski znałem tylko czysto teoretycznie i to jednak dość słabo, kasy brak, w razie "W" nie bardzo mam co liczyć na czyjąkolwiek pomoc. No ale stwierdziłem, że dobra, jak nie teraz to nigdy. Nakupowałem sobie zupek i gulaszy angielskich od Krakusa w Lidlu, spakowałem ciuchy oraz nowe buty ze stalowym noskiem (pani z telefonu 3x przypominała, że to taki wymóg bezpieczeństwa i żebym nie zapomniał). Na dworcu wsiadłem do busa (traffic, 9 miejsc), a że wsiadałem ostatni to zostało mi miejsce w środku, obok kierowcy. Mam dość słuszne gabaryty i do dziś pamiętam jak bardzo bolało mnie lewe kolano od wciskania go w ten słupek od skrzyni biegów. O ile na początku toczyły się jakieś rozmowy, tak z każdym kilometrem coraz bardziej cichły, a w mojej głowie pojawiało się coraz więcej myśli. W pewnym momencie prawie czułem panikę i chciałem wysiąść, żeby tylko wrócić do domu, miałem takie jakieś nieodparte wrażenie, że porzucam całe swoje, dotychczasowe życie.

Dojechaliśmy na miejsce coś koło 6 rano, niewiele było widać i ustawiliśmy się w kolejce do baraku zarządcy, dostaliśmy przydziały na "domki" - szczęśliwie, już w busie zgadałem się z gościem, że będę z nim - ale on jechał tam do matki, więc miałem "domek" dla siebie (domki były 2 osobowe, ale oni tam mieszkali we 3). Więcej o "domkach" i miejscu w którym wylądowałem można poczytać TU - grzyb tam był niemiłosierny i o ile w grudniu, kiedy mnie tam zakwaterowano grzyb był moim jedynym zmartwieniem, tak w lutym, jak przyszły mrozy (żadne tam potężne, coś koło -5) to szyby w tym baraku zamarzały od środka. Pamiętam, jak pewnego wieczoru stwierdziłem, że walić to i spałem z włączonymi wszystkimi, czterema palnikami w kuchence, bo chyba lepiej się zaczadzić, niż umrzeć z chłodu. Za ten cały luksus płaciłem 92€ tygodniowo - w sumie tutaj trochę wyprzedzając historię, to o ile nie jedziecie do znajomych albo nie macie całej walizki pieniędzy na depozyty i płacenie czynszu na rok w przód, to niestety każdy emigrant jest skazany na przejście przez ten etap - mieszkania nie tam gdzie się chce i z kim by się chciało. No bo i w sumie kto by chciał wynająć swoje mieszkanie komuś, kto nawet nie mówi w tym samym języku i posługuje się łamanym angielskim? Znajomy wynajmował "mieszkanie-studio" za 500€/m-c plus rachunki - byłem tam i wiem, że zdjęcia z patodeweloperki to nie jest fikcja - miał osobny kibel, ale kabinę prysznicową już w salono-kuchnio-sypialni. Tak swoją drogą po dziś dzień nie potrafię sobie wyobrazić jak Polacy potrafili się tak upodlić i brać udział w corocznie organizowanym konkursie na "najbardziej zadbany barak (pardon, domek)" bo ściany w tych blaszakach były takie cienkie, że było słychać jak sąsiad z baraku obok głośniej pierdnął.

Niedziela upłynęła pod znakiem sprzątania i aklimatyzacji, tysiącu myśli o tym co to będzie i czy mi się uda. W poniedziałek o 5.30 rano stałem na parkingu oczekując na swojego busa, który miał mnie zawieźć do miejsca pracy (za dojazd płaciło się 2.50€ busy były agencyjne). Wylądowałem na magazynie Della, wpychając kable z odpowiednimi wtyczkami do pudełek z laptopami od 6 do 14 i czasami w soboty. W jednym pani z telefonu miała rację - byłem otoczony technologią na jakieś 100 metrów szerokości i 10 metrów w górę.

---------------------------------------------

Nie wiem czy lubicie tutaj takie historie, ale chętnie swoją dokończę. Nie chcę pisać w eter i nie znam gustów, dlatego na tym poprzestanę - od Was zależy czy ta historia zostanie napisana do końca ;)
Taguję #uk #emigracja #holandia #chwalesie (chociaż nie ma czym) #przegryw (bo tak się czułem 10 lat temu)
  • 19
  • Odpowiedz
Praca nie była specjalnie ciężka, ale miałem jakieś dziwne uczucie, że wszyscy na mnie patrzą - owszem, miałem styczność z magazynami, ale ten był prawdziwie ogromny. Na chwile wracając do patrzenia, to pamiętam sytuację, w której musiałem iść do "akwarium" (takiego niby biurowego pomieszczenia, w którym były szyby i boss mógł cię obserwować) - koleś przyszedł donieść na innego kolesia, że ten nie robi tego, co ma robić - a gość mu
  • Odpowiedz
@gromak poproszę o dalsza część historii. Sam po nowym roku w końcu ruszam za granice. Po wielu pytaniach, wątpliwościach - jak tam sobie sam poradzę? - zrobię ten krok. Będzie ciężko, wiem. Zagryzam zęby i chce po prostu zapracować na jakąś przyszłość.
  • Odpowiedz
@szuleer: wiesz co, najpierw się bałem podwójnego podatku, potem myślałem o kierunku niemieckim... I tak to się rozwlekło.

Teraz już jestem po wstępnych rozmowach. Tak jak napisałem, wstępnie 22, tak kobitka z Otto mi powiedziała, że to jeden z terminów na wyjazd. Teraz ma się odezwać rekruter i czekam na telefon około 8 stycznia, może później troszkę. I wtedy wszystkiego sie dowiem. :D I jeśli wszystko dobrze pójdzie, to jadę.
  • Odpowiedz