Wpis z mikrobloga

@philger: właśnie dlatego to było takie zabawne, muzyka jak u Hitchcocka w jakimś thrillerze, niepokojąca i zlowiescza, a tu koleś walczy z 4 garami makaronu i przelewa do łazienkowej miednicy. Albo zwykła rozmowa z dziewczyną przez telefon, chwila przerwy żeby sprawdzić w kuchni jak się smażą kotlety, a tu nagle znowu z dupy atakuje ta muzyka aż się chce podskoczyć, w momencie kiedy otwiera drzwi do tej kuchni i okazuje się
@p0lybius: patrz ostatnie zdanie z mojego komentarza, nie odmawiam temu zabiegowi komizmu, ale po prostu stosowanie go w co drugiej scenie daje taki sam efekt jak powtarzanie co 10 minut tego samego żartu. Poza tym patrząc na to, że w całym filmie były (chyba) tylko 2 utwory, to prawdopodobnie nawet nie było celowe, a wynikało tylko z oszczędności