Wpis z mikrobloga

Ustawienie z trzema obrońcami już rozczytane, trzeba zmienić, bo jesteśmy zbyt przewidywalni – zmiana na czterech.
Pekhart hamulcowym – zaczyna na ławce.
Nudne mecze, mało goli – padło pięć.

Kilka rzeczy potoczyło się dziś odwrotnie niż to było na ogół w meczach Legii i odwrotnie do tego, na co było najwięcej narzekań. Nie zmieniło to jednak wyniku. To już czwarta porażka, czyli tyle samo, co w całym poprzednim sezonie, a także tyle samo, co łącznie w trzech ostatnich sezonach w pucharach, licząc trwający (a było to wbrew pozorom dużo, bo 21 meczów). Nie mówiąc o tym, że te porażki w pucharach były z Rangersami, Omonią, Karabachem i Dinamem, a tu mamy Radomiaka, Wisłę, Śląsk i Raków.

Już po porażce z Wisłą było wiadomo, że straciliśmy dużo punktów i nie bardzo możemy pozwolić sobie na kolejne straty. To się jednak stało i sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana. Przy stanie 1:3 nie liczyłem na zwycięstwo, bo nie sądziłem, że uda się strzelić cztery gole w całym meczu. Potem okazało się, że było to możliwe, ale i tak maksimum, o co walczyliśmy, to remis. I w takich okolicznościach nie byłby on zły. Z perspektywy naszych strat byłoby praktycznie tak samo, ale nie dalibyśmy zdobyć trzech punktów Rakowowi. Już pisałem o tym, że traktuję ich jako poważnego kandydata do mistrzostwa i bardziej mnie martwi 5 punktów do nich niż 9 do Lecha z dwoma meczami w zapasie. W stosunku do Rakowa tego zapasu nie ma, jest już przegrany mecz bezpośredni, a ich zaległe mecze to Radomiak i Górnik u siebie. Nie wygląda to zachęcająco, a wiosną trzeba będzie się wybrać m.in. do Poznania i Częstochowy…

Od ligowego meczu z Rakowem do ligowego meczu z Rakowem minęło 7 miesięcy. Od tamtej pory nie tylko my się rozwinęliśmy i osiągnęliśmy dobry wynik w lidze oraz w Europie, ale to samo zrobili oni. Z każdym kolejnym meczem Raków jest wobec nas bardziej konkurencyjny i w końcu musiała przyjść strata punktów z nimi, choć liczyłem, że jeszcze nie teraz. Dziś rywalizowaliśmy na równych zasadach – jedni i drudzy mieli problemy kadrowe, za sobą mecz w środku tygodnia, a wcześniej obciążenie w pucharach latem. Jakiej by wymówki nie wymyślić dla Legii i Czesława, identyczne mieli Raków i Papszun. Tym bardziej absurdalne w kontekście porażek ze Śląskiem i Rakowem jest przywoływanie udziału w pucharach. Bezpośrednio mogły mieć one wpływ na mecze z Radomiakiem i Wisłą, ale nie tutaj, gdzie przed Śląskiem była przerwa reprezentacyjna, a przed Rakowem większość podstawowych zawodników odpoczywała w tygodniu. Ze składu na Wigry dziś od początku zagrali tylko Miszta, Kastrati i Skibicki. Reszcie absolutnie nic nie przeszkadzało, aby dziś zagrać zgodnie z oczekiwaniami.

Od dłuższego czasu Legia wchodzi w mecze bardzo spokojnie i potem dopiero reaguje w zależności od rozwoju sytuacji. To powoduje, że trzeba mocno zmienić plany, jeśli już stracimy gola, a taki pozorny spokój sprawia też, że potem może być mało czasu na odrobienie strat. Być może nie byłoby tak pod górę, gdybyśmy nie przesypiali pierwszych połów. Wszystkie wygrane mecze w lidze w tym sezonie łączyło wyjście na prowadzenie w pierwszej połowie i potem próba dociągnięcia tego do końca. W przegranych meczach często w pierwszych połowach działo się bardzo niewiele (Radomiak, Śląsk), inaczej było z Wisłą. Dziś, mimo dwóch goli w tym okresie, bliżej temu meczowi raczej do tych, gdzie pierwsze połowy były mało interesujące. Poza tymi trafieniami i poprzeczką Martinsa niewiele działo się pod bramkami, a większość gry toczyła się w środku pola.

Druga połowa to już kryminał. Szybka strata dwóch goli, a potem jakiś koszmar przy wykończeniu spowodowały taki, a nie inny wynik. To bardzo proste – nie można tak bronić ani strzelać w ten sposób, w takiej sytuacji porażki są nieuniknione. Z Rakowem koniecznie trzeba było uniknąć stałych fragmentów dla nich – no to mieli 7 rzutów rożnych i co najmniej tyle rzutów wolnych na strzał lub dośrodkowanie w nasze pole karne. Już w pierwszej połowie mieliśmy problemy z czystym zatrzymaniem kontr Rakowa i to już było ostrzeżenie, że po stracie organizacja szwankuje, skoro tak łatwo się przedostawali środkiem i powracającym zawodnikom pozostawało już jedynie taktycznie sfaulować. Natomiast całkowity szczyt to jest drugi gol – identycznego dostaliśmy z dokładnie tym samym rywalem w Superpucharze. Dośrodkowanie i zgranie na dalszy słupek na nieobstawionego Tudora. Przez dwa miesiące nie zrobiliśmy żadnego postępu, jeśli chodzi o bronienie stałych fragmentów gry, a w ofensywie jest z nimi jeszcze gorzej. To poważny kamyczek do ogródka Michniewicza, który teraz może się zasłaniać brakiem treningów, ale miał czas wcześniej, aby wypracować cokolwiek.

Liczyłem na to, że to będzie taki mecz, w którym brak podstawowego bramkarza nie będzie widoczny, bo tak dobrze zagramy. Niestety, ten brak wyszedł w niegroźnej sytuacji, więc nawet piłkarze z pola nie musieli popełniać kolosalnych błędów, żeby dać wykazać się bramkarzowi. Widać było od początku, że Miszta jest spóźniony, w najlepszym razie mógł odprowadzić napastnika i skrócić kąt, tak, jak ostatnio w Suwałkach. Wiadomo, jak to się skończyło – golem z niczego dla Rakowa. Żeby być sprawiedliwym, my też strzeliliśmy z niczego, bo strzał Emreliego miał pewnie ujemne xG. Cieszy, że mamy zawodnika, potrafiącego zmienić wynik indywidualnym przebłyskiem, oraz napastnika, który w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach ma już na koncie 9 goli. Tylko że poza tą sytuacją Emreli był mało widoczny, a potem zmarnował jeszcze dwie kapitalne okazje.

Ofensywne zmiany w drugiej połowie niby były oczywistością, ale większa liczba napastników na boisku nie oznacza od razu lepszej gry z przodu. W pozytywnym wariancie jest to większa liczba opcji do zagrania w polu karnym, ale w negatywnym ci zawodnicy sobie przeszkadzają i dochodzi do kuriozalnych sytuacji. Niestety dziś był ten drugi, bo dwa razy nie zrozumieli się Pekhart z Lopesem, a raz Emreli i Lopes. Oprócz tych dwóch sytuacji, które można zobaczyć na skrócie (przyjęcio-podanie Lopesa do bramkarza i pudło Emreliego) był jeszcze Pekhart, który uchylił się przed piłką, a zaskoczony Lopes jej nie przyjął. Nie grają ze sobą od wczoraj, powinno to wyglądać inaczej, a te poważne błędy kosztowały nas minimum brak remisu.

Wychodzą pewne braki, jeżeli chodzi o ustawienie, które chcemy stosować. W przypadku wahadłowych, nie mamy prawego, bo Johansson jest wciąż niedysponowany, a Czesław wprost powiedział, że Kastrati nie powinien tam grać (Jędrzejczyk i Skibicki moim zdaniem też nie). W ustawieniu z czterema obrońcami można załatać dziurę Jędrzejczykiem i nie rozbijać dobrej trójki z Nawrockim i Wieteską, ale brakuje wtedy osoby na lewe skrzydło. Dziś była próba ze Skibickim, ale niestety ten zawodnik mocno odstaje i nie sprawdza się na żadnej pozycji, a już na pewno nie na takim poziomie, jakiego wymaga rywalizacja z Rakowem. Na szybko niewiele można tu wymyślić. Przy braku Luquinhasa, którego zresztą nie chciałbym znów oglądać na boku, można chyba tylko próbować Ribeiro albo Muciego. Żadne z tych rozwiązań tak naprawdę nie jest do końca dobre, więc musimy się liczyć z tym, że gdzieś zawsze będziemy mieli dziurę.

Nie chcę zostać źle zrozumiany, bo trzy dni temu nie pisałem o tym, że bardzo bym chciał, aby w Legii występowało więcej młodych zawodników. Wręcz przeciwnie, oni w tej chwili są za słabi i szkoda, że nie mogą pójść na wypożyczenia i ogrywać się na wyższym poziomie niż III liga. W tej chwili wiemy, że nie mamy bezpiecznej alternatywy za Boruca, a Skibicki nie daje sobie rady jako zapchajdziura. Pozostali młodzi nie przebiją się ani w środku pomocy, ani w ataku, przed nimi na tych pozycjach są jeszcze Celhaka i Kostorz. Sytuacja naprawdę nie do pozazdroszczenia, zresztą rezerwy też przegrały kolejny mecz. Tym razem, w odróżnieniu od poprzedniego sezonu, jest tam konkretny trener, i z nim wiążę nadzieję, że nawet kosztem słabszych wyników teraz, uda się kogoś rozwinąć w drugim zespole.

Pewnym niewielkim pozytywem jest występ Josue, którego podania w końcu stwarzały realne zagrożenie. Utrudnienie stanowi fakt, że próbuje je grać na stojąco, a pozostali zawodnicy też nie pomagają mu ruchem na pozycję. Nie można w nieskończoność grać po przekątnej na Kastratiego, zwłaszcza, jeżeli rywal cofnie się głębiej. Josue był dziś tym, który przejął odpowiedzialność, próbował pokierować zespołem, ale to dziś nie wystarczyło. Powoli może okazać się, że naprawdę jest kim grać z przodu – Josue, Muci, Kastrati, Emreli, Luquinhas to już jest całkiem niezły potencjał. Po raz pierwszy od bardzo dawna mieliśmy też konkret w wykonaniu środkowego pomocnika. Andre nie strzelił nic od dawna, Slisz od lutego z ŁKS-em, a Charatin bardzo dobrze się odnalazł i przymierzył. W odróżnieniu od Josue, którego podanie są długie i mocne, irytują mnie u Ukraińca krótkie i lekkie podania, gdzie piłka ledwo dolatuje do adresata. Jednak jest coraz lepiej, z każdym meczem notuje delikatny postęp. Może będzie w stanie zastąpić Martinsa, który dziś wypadł słabiej, może z powodu problemów zdrowotnych. Niestety przy jego słabszej formie bardzo mocno tracimy w środku pola.

Oddzielne słowo należy się Mladenoviciowi, który zaliczył kolejną asystę, ale żadna to jego zasługa, a niestety coraz bardziej staje się on tym zawodnikiem z Lechii, który umiał grać, ale i bardzo irytował. W poprzednim sezonie było jeszcze ok, teraz ciągle puszczają mu nerwy i jest z jego gry więcej szkody niż pożytku. Ribeiro, błagam, okaż się chociaż przyzwoitym grajkiem, już nie mówiąc o tym, że jeszcze Czesław musiałby podjąć odważną decyzję co do składu. Dopóki nie uda się opanować tej sytuacji, będziemy mieli problem.

Im teraz jest gorzej, tym lepiej pewnie będzie z Leicester. Wszyscy nas skreślą i będą wieścić wysoką porażkę, a ci w takiej sytuacji potrafią się spiąć i coś wyszarpać. A nawet jeżeli nie, to trudno. W tym meczu nic nie musimy, nie będzie żadnej presji, wszystko co zrobimy ponad porażkę, będzie na plus, a zły wynik będzie czymś całkowicie normalnym.

Za to zacząłem obawiać się o mecz z Lechią, pod wodzą Kaczmarka naprawdę dobrze wyglądają, i to nawet biorąc poprawkę na ostatnią formę ich przeciwników, czyli Górnika Łęczna i Jagiellonii. Nie będzie przed czym się oszczędzać, bo potem będzie przerwa, a strata punktów spowodowałaby, że i do nich już sporo byśmy tracili. Już nie chcę wchodzić w dalsze kalkulacje, pod którym kątem by nie spojrzeć, sytuacja jest trudna. Oby się okazało, że to początek października będzie przełomowy, tak jak w analogicznym sezonie 2016/17, gdzie zwycięstwo po świetnej grze odnieśliśmy właśnie z Lechią, kilka dni po Sportingu.

#kimbalegia #legia
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach