Wpis z mikrobloga

tl,dr: mam depresję tak długo, że nawet 'wyjście z przegrywu' w relatywnie młodym (21) wieku nie daje mi radości, czuję się gorzej niż kiedykolwiek i straciłem jakąkolwiek zdolność tworzenia połączeń z ludźmi

Uprzedzam, że straszny wysryw który napisałem by zebrać myśli na swój temat i przy okazji posłuchać opinii anonów.

Pamiętam jak myślałem, że pozbycie się uczuć byłoby polepszeniem sytuacji - okazuje się, że jest to chyba nawet gorsza rzecz, niż dzika depresja jaką miałem parę lat temu. Moje życie obiektywnie się poprawiło od tamtego czasu i raczej idzie ku lepszemu, do tego stałem się na pewno bardziej odporny i pod pewnymi względami się poprawiłem, ale czuję się bliższy popełnieniu samobójstwa niż kiedykolwiek. Głównie z tego powodu, że oswoiłem się z tą myślą. Jedyne co mnie powstrzymuje to brak jaj by się udusić i myśl o reakcji rodziny.

Moja depresja przerodziła się w kompleksy, prawdziwe zdystansowanie do innych, zgorzknienie i otępienie emocjonalne. Nie jestem nawet w stanie odczuwać tego palącego smutku, jaki mi zawsze towarzyszył. Nawet w najgorszym momencie nie byłem tak samotny jak jestem teraz. Nie rozmawiam na inne tematy niż praca itp. W ogóle mało z ludźmi rozmawiam, a jak rozmawiam, to jest beznadziejnie. Nigdy tak nie było, czuję się, jakbym stracił większość osobowości, mimo, że wydaje mi się, że jest ona dużo bardziej... klarowna i zdecydowana niż była kiedyś.

Moje główne relacje w życiu albo umarły z winy mojej dumy i uparcia, albo obumierają i wynika to z tego, jaki się stałem. Zgorzkniały, zimny i sztuczny. Żadne interakcje w jakie wchodzę nie wydają się już prawdziwe, żadna rozmowa mnie nie emocjonuje. Konwersacje z ludźmi z którymi byłem w stanie rozmawiać całymi dniami są proste, zdystansowane i zwyczajnie niezręczne, jakby były skute łańcuchem konwenansów. To nie jest tak, że nie mam nic do powiedzenia - po prostu w każdej rozmowie pojawia się atmosfera napięcia i dystans, przynajmniej ja to tak odczuwam. Stałem się do bólu konkretny i zacząłem powoli uciekać w pracę i plany, co mnie dystansuje od innych jeszcze bardziej. I nie umiem nawiązywać nowych relacji. W tym roku #!$%@?łem przez połączenie dumy i kompleksów swój dość krótki, ale bardzo udany związek (tak wiem, mam #!$%@?ć z tagu). Nie, żeby była to wielka miłość - ale czuję, że postąpiłem źle tylko dlatego, by nakarmić swoje demony. By zachować dumę i zaspokoić chciwość emocjonalną poświęciłem praktycznie wszystko. Sądzę, że reszta moich związków które ogarnę będzie podobna, z tym, że będę dużo bardziej efektywny w ich utrzymywaniu, kosztem jakiegokolwiek prawdziwego uczucia. Powodem tego jest to, że po prostu nienawidzę siebie i to nigdy nie minie. Nawet jak powody do tego stopniowo znikają, to uczucie pozostaje. Jedyne co obecnie czuję to strach, że reszta mojego życia będzie tak wyglądała jako kara za moje grzechy - na wierzchu udana i owocna, ale pusta i zimna wewnątrz.

Najlepszą metaforą na mój stan byłoby to, że z dnia na dzień stałem się starym człowiekiem po rozwodzie. Nie umiem już się relaksować, odczuwać przyjemności i po prostu się wyluzować. Przestały mnie cieszyć proste rozrywki, gry, filmy. Każda interakcja jest przeze mnie natychmiast analizowana i na tej podstawie automatycznie podejmuję decyzje. Jestem tym zmęczony. I nie umiem stracić kontroli nad czymkolwiek, więc okropnie czuję się gdy myślę o elementach życia gdzie jest ona ograniczona - zawsze zakładam najgorszy wynik.

Do tego, nawet jak widzę ewidentne problemy ze sobą jestem tak zacietrzewiony w pewnych przekonaniach itd, że nie cofnę się nawet na krok i nie zmienię się.

Uprzedzając pytania - miałem depresję zdiagnozowaną jakieś 3 lata temu, podejrzewam że mam ją ogólnie od 6 lat. Nie brałem tabsów i nie biorę, bo uważam, że to ma sens tylko w przypadku osób z poważanymi problemami, a psychologowie w Polsce nie mają pojęcia o problemach młodych ludzi, plus z definicji uczą cope'owania, a nie zmiany nawet najbardziej beznadziejnych pacjentów (wystarczająco się nasłuchałem opowieści o ich '''radach'''). I tak, wiem, jestem sobie sam winien bo powinienem nic nie gadać tylko brać leki wyłączające mózg które przepisał dr Goldstein.

#przegryw #depresja
  • 4
  • Odpowiedz
a psychologowie w Polsce nie mają pojęcia o problemach młodych ludzi


@ojot_ikedih: niestety, zanim psycholog zacznie praktykę terapeutyczną jest koło trzydziestki, między nim a tym młodym człowiekiem jest jakieś 10 lat różnicy, w dzisiejszych czasach to kupa czasu. Skąd ma rozumieć te problemy, dlatego to tak wygląda :(
  • Odpowiedz
@Kelius: Zgadzam się z tą myślą z tym, żę moim problemem jest chyba to, że zbyt głęboko grzebię w sobie. Mam kolegę, który też ma depresyjne epizody, brakuje mu perspektyw i ogólnie źle się ze sobą czuje jak pomyśli o sobie. Wyprzedzam go pod wieloma względami. Mimo tego, on jest ewidentnie mniej samotny, mniej myśli o sobie i po prostu płynie bez żadnego konkretnego planu, a jak jakiś ma, to i
  • Odpowiedz
@ojot_ikedih:
Ogólnie to twoja wypowiedź wydawała się całkiem sensowna... ale ostatni akapit to takie wielkie "XD" - skoro nie chcesz w ogóle się leczyć, to dlaczego wyrażasz zdziwienie, że czujesz się coraz gorzej?

Niepotrzebnie demonizujesz leki. Ja tam jestem z nich całkiem zadowolony, w grudniu 2020 to poza pracą prawie nie wstawałem z łóżka, a dzięki tym "pigułkom wyłączającym mózg" mam siłę cokolwiek robić ze swoim życiem, gdzie pod koniec zeszłego
  • Odpowiedz